Nie dam zarobić jankesom…

… na oknach (bulajach) do Fayki. Jak pisałem wcześniej nasi amerykańscy bracia wycenili okna do Fayki (11 sztuk) na 16 275 USD. Zaprojektowałem więc własne i dałem do wycięcia laserkiem elementy metalowe, uszczelki i szyby z pleksi oklejonego folią kuloodporną. W Piątek  Leszek odebrał z Olsztyna (zakład Żarna) elementy metalowe. Czyli: flansze stalowe z 18G2A #6mm, ramki z nierdzewki 316L #4, pokrywy sztormowe z aluminium #4 oraz kołnierze wywalcowane z płaskownika. Jak zwykle wszystko znakomicie spasowane. Te lasery mnie zachwycają. Dodatkowo wycięli mi też ładne uchwyty do zrobienia śrub mocujących pokrywy sztormowe oraz 100 szt. uszek uniwersalnych do przyspawania. Te uszka użyję głównie przy otworach zbiorników w kilach do zamocowania pokryw.

Od rana w sobotę przystąpiłem do pracy warsztatowej. Dopasowywałem i jak to się mówi w slangu spawaczy heftowałem wywalcowane płaskowniki do kołnierzy. Robota delikatna i precyzyjna, a od jej dokładności zależy efekt wizualny przyszłych okien. Poszło mi całkiem nieźle i po obiedzie zacząłem spawanie kołnierzy „na gotowo”. Zabawa czasochłonna, bo dla uniknięcia odkształceń termicznych trzeba spawać po troszeczku. Na obiad wrócił też z lotniska Leszek (w dobrym humorze, bo ostaecznie naprawił Eola).  Leszek zaczął uczyć mnie spawania MIG, ale skończył się drut i wróciłem do elektrody. Leszek skorygował moje wyczyny i zacząłem naprawdę ładnie spawać. Braciszek nawet mnie pochwalił, co u niego nie jest zbyt częste :). Ja sam zaczynam być naprawdę zadowolony ze swoich spawów.

Oczywiście w międzyczasie wypompowałem wodę z łodzi. Pora monsunowa i szczelny kadłub sprawiły, że było tej wody ze 40 cm plus oba kile – razem pewnie ze dwie i pół tony, ale pompa RULE dała radę w 4 godziny.

Spawałem tak sobie do dwudziestej. Trochę mi dokuczało prawe oko, w które wpadł mi rano jakimś cudem opiłek od szlifierki lub coś od spawania.  Piszę jakimś cudem, bo cały czas staram się przestrzegać BHP zawsze noszę przyłbicę spawalniczą i maskę do szlifowania, ale  zdarza się.

O dwudziestej prysznic i pojechałem na kawkę do Ani i Józka. Oczko zaczęło mi już wtedy dokuczać. Wróciłem przed północą i poszedłem spać. Całą nockę oko mnie napieprzało, że aż miło, rano w lustrze wyglądało jak u królika albinosa. Ale cóż twardym trzeba być nie mientkim.

Wstałem o ósmej, zrobiłem sobie śniadanko i do roboty. Byłem sam, bo wszyscy z obu domów, za wyjątkiem Mamy pojechali na piknik lotniczy do Gryźlin.

Do czternastej miałem wyspawane na gotowo wszystkie okna. Aby dopełnić przyjemności, z cienkiego plexi wyciąłem szybkę i zmontowałem jedno małe okno na próbę, z uszczelkami, śrubami pokrywką. Jest ekstra. Zabrałem je do domu, by pokazać kumplom.

Trzeba by zacząć wycinać otwory w burtach. Ale z jednej strony nie byłem przekonany o ich rozmieszczeniu i wielkości by od razu rzucać się na burty ze szlifierką kątową, z drugiej oko nawalało już tak, że sama myśl o szlifierce napawała mnie wstrętem….

Ponieważ jestem fanem modelowania postanowiłem znowu odwołać się do tej sprawdzonej metody. Zresztą już w sobotę przymierzałem do Fayki plastikowe modele knagi i sztycki do relingu. Pasowały jak ulał. Zatem na lewej burcie jachtu wymierzyłem i wyrysołwalem precyzyjnie obszary otworów do wycięcia pod okna. Następnie wymalowałem je białą farbą. Moim zdaniem wyglądają super, wielkość, proporcje, rozmieszczenie. Sprawdziłem też od wewnątrz. Moim zdaniem będzie bardzo ładnie. Bulaje w obszarze A1 (zewnętrzne burty kadłuba) zawsze są kompromisem między wielkością, a obniżeniem wytrzymałości burty. Jestem przekonany, że znalazłem złoty środek. Ale zobaczymy w praniu,  najwyżej po jakimś sztormie nie będzie już więcej blogów z podróży. Potem tylko fotki i do autka. Bardzo zależało mi na tym by nie jechać po nocy, bo z oczkiem było naprawdę kiepściutko.

Po powrocie do domu poddałem się inspekcji. Cóż Wiesia wypatrzyła jakąś czarną plamkę na rogówce.

W poniedziałek rano obudziłem się ze sklejonym, nieco zaropiałym okiem. Pojechałem do lekarza. Pani doktor powiedziała, że musiało to być coś gorącego, bo się wsmarzyło w oko. Wydłubała gada, oczyściła oko z rdzy – cholerstwo już zdążyło zardzewieć. Powiedziała, że jak znieczulenie przestanie działać, to będzie niefajnie. Miała niestety rację. Mam dwa dni zwolnienia i zaklejone oko. W robocie, jak poszedłem zanieść zwolnienie to powiedzieli dranie, że do kompletnego wyglądu pirata brakuje mi jeszcze tylko drewnianej nogi. Nic się nad człowiekiem ułomnym nie ulitują.

Solennie obiecałem sobie: kupić szczelne okulary do szlifowania z uszczelką silikonową na twarz.

Rzeczy pozytywne: spodziewam się, że komplet porządnych okien będzie mnie kosztował jakieś 5 tysiecy z malutkim ogonkiem . Jeżeli porównam to z ceną okien amerykańskich, kursem dolara, VAT-em i cłem to moje wyjdą 14-15 RAZY taniej. W kieszonce zostanie mi ze 60-70 patyków. Akurat na silinik z osprzętem … sic.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siódma)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Nie dam zarobić jankesom…

  1. mirek k. pisze:

    Według mnie fajne. Mnie też oczko kiedyś napieprzało, ale do dziś nie wiem dlaczego. Czyta się super jednym tchem, wydaje mi się, że w paru osobach rozbudzisz marzenia i zostaniesz instruktorem budowy łódek. Nie przestawaj pisać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *