Jakoś nie mogę zacząć malowania…

W zaduszkową środę 2 listopada przyjechałem do stoczni z mocnym postanowieniem rozpoczęcia malowania kadłuba. Dotarłem późno, bo musiałem po drodze kupić w Olsztynie elektrody do nierdzewki 316L.

Środa do wieczora zeszła mi na zaspawywaniu rolerów kotwic i dopasowywaniu wzmocnień na dziobie.

Czwartek – zacząłem od przyspawania ucha do mocowania fału składająco/usztywniającego bukszpryt. Następnie ostatecznie wpasowałem w skeg mój autorski system poboru wody morskiej. Potem Leszek to ładnie zespawał. To pozwoliło nam zająć się zamykaniem lewej ścianki skegu. Poszło całkiem gładko. Po około czterech godzinach pracy skeg był przygotowany do spawania.

Piątek – zacząłem od wizyty w sklepie. Kupiłem rurę SPIRO, do wprowadzenia spalin z nagrzewnicy. Przekopałem wyjście rury na zewnątrz namiotu, podłączyłem do nagrzewnicy i w namiocie jest komfortowo. Nagrzewnica tak ostro daje, że sądzę iż nawet zimą, przy mrozach w namiociku będzie komfortowo.

OK dziesiątej rozpocząłem wstawianie kawałków blachy, zaślepiających otwory w skegu. Bardzo trudno jest super precyzyjnie wyciąć otwory w blasze. Często powstają spore „luzy”, a ich zaspawywanie jest kłopotliwe. Dlatego zwykle wstawiam kawałki dopasowanej blachy (z tego samego materiału co element główny). To dopasowywanie zajęło mi czas do pierwszej. Potem w ramach rozrywki dociąłem i wspawałem z grubego pręta 25mm dodatkowe wzmocnienia i usztywnienia rolerów kotwicy.

I proszę mi nie mówić, że dziób Fayki wygląda jak taran. Ja tam swoje wiem…. W czasie rejsu na wyspach Jońskich doświadczyłem przyjemności obłamania się rolera kotwicy. Uważam, że raz w życiu wystarczy….

Po tej rozrywce wróciłem do skegu. Do spawania trzeba wszystkie przygotowane miejsca oszlifować z cynku. Po pierwsze palony i odparowywany cynk może wywołać gorączkę cynkową, po drugie ocynkowane elementy bardzo kiepsko się spawa, a spoina jest mizernej jakości. Skeg jest przygotowany, czeka na Leszka.

W tym momencie ok. czwartej Jola zawołała na obiadek. Pyszne mielone z ziemniaczkami i ogóreczkami kiszonymi. Mniam.

Po obiedzie wstawiłem połowę mocowań grodzi i zrobiło się ciemno. Miałem już dość – choć to tylko dziesięć godzin pracy.

A malowanie nadal czeka…

Sobota – miałem wprawdzie wrócić w piątek, ale niedokończone tematy zatrzymały mnie na sobotę. Rano pobudka i dalej do mocowania mocowań 😉 grodzi. Dokończyłem gródź główną, wspawałem mocowania pół-grodzi na rufie.

W tym czasie Leszek spawał na gotowo skeg. Niestety nie dał rady dokończyć, bo zabrakło gazu do migomatu.

Ja zrobiłem jeszcze dwie rzeczy. Zamontowałem ręczną pompę zęzową i wspawałem rurki mocujące kosz dziobowy.

Miejsce mocowania pompy zęzowej jest bardzo ważne. Musi być łatwo dostępna, wygodnie obsługiwana i coś na co zwrócił mi uwagę Paul – warto mieć dostęp do pompy z miejsca sternika. Mówimy tu o naprawdę ekstremalnej sytuacji, gdy prowadzimy jacht samodzielnie, musimy ręcznie sterować i mamy przeciek. Bbbbrrrrrr nie daj Boże doświadczyć takiej atrakcji.

Generalnie pompowanie ręczne, to żadna frajda…. Gdy płynąłem drewnianym Opalem klubowym na Islandię, pompowaliśmy wodę codziennie. Pół godziny takiej pracy i człowiek był nieżywy. Nie wyobrażam sobie jak można pompować parę godzin. Choć wtedy pewnie motywacja jest większa 🙁

To doświadczenie zadecydowało o moim wyborze pompy. Kupiłem pompę Whale Gusher o wydajności 60 litrów na minutę. Jest to solidna aluminiowa pompa o oczko mniejsza niż największy model Titan o wydajności 110 litrów na minutę. Z tak dużą pompą oczywiście można wypompować więcej wody w krótszym czasie, ale trzeba mieć na pokładzie liczną załogę krzepkich młodzieńców.

Jestem realistą. 60 litrów w minutę to pełne sześć wiader podniesionych z poziomu zęzy na poziom pokładu w tempie 10 sekund na widaro. Dziesięć minut to 600 litrów, a po dwudziestu to ponad tona. Jeden człowiek tego nie przerobi. Rury dochodzące do tej pompy będą niepalne – ze specjalnego plastiku lub metalowe. Właśnie pożar na jachcie często eliminuje pompę elektryczną na skutek zwarcia spalonych przewodów, liczymy wówczas na ręczną. A tu może być zonk, bo się jej rurki stopiły od temperatury. Może przesadzam, ale to ostatecznie moje cztery litery będą pływać na Fayce. Odnośnie pożaru, to kable też będę miał niepalne, w izolacji teflonowej. Ale o tym przy innej okazji.

BTW zamówiłem już kotwice Rocna. Jak przyjdą to napiszę o nich co nieco.

Z braku gazu do migomatu, Leszek zabrał się za dokończenie spawania nierdzewki na dziobie, a ja zrobiłem trochę porządku wokół jachtu. Potem obiadek i wystartowałem do domu. Ostatecznie mam dzisiaj imieniny 😉

A malowanie nadal czeka…

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta trzecia)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *