Zimny jesienny wiatr…

. .. tłucze w okna, smutne krople deszczu kreślą ponure ścieżki w szarych zakamarkach naszych dusz. Znużony zamykam oczy, czekam, zaokienna szaruga z każdą chwilą bardziej kolorowieje, jednostajny szum deszczu w uszach niepostrzeżenie nabiera innego tembru, coś jakby, cichutko mruczał nasz niezawodny Perkins. Ten uspokajający szum, ta niezawodna zapowiedź, cichej przystani, kolacji w małej restauracyjce tuż przy kei. Piec już gorący, dorada z porannego połowu nasiąka aromatem delikatnych południowych ziół. Mapa podpowiada, że została tylko mila, niecały kwadrans.

Dziś wieczorem wiatr wcześniej niż my ułożył się do snu. Nikt się nie dziwi, od południa radośnie brykał, niczym młody źrebak, wypuszczony na wiosenne pastwisko. Nie wiem, kto miał większą frajdę czy my on. Nareszcie, nareszcie po tygodniu martwej ciszy mogliśmy szeroko rozpostrzeć białe skrzydła żagli. Dzika, porywająca, pierwotna radość, rozpierające uczucie jedności z naturą, wodą, jachtem, wiatrem… cudownie. Oby tak dalej, a rejs uda się pysznie. I nie miał racji stary marinero prorokując z uśmieszkiem „my friend… tu na jońskich w sierpniu, na wiatr… my friend… nie macie co liczyć, jak wam powieje trójka to znaczy,… my friend…, że Neptun was naprawdę polubił”. No proszę chyba jednak polubił.

Ale na teraz już wiatru wystarczy, zdaje się, że na morze ktoś wylał oliwę, dziób gładko tnie błękitny tran, purpurowe słoneczko biegnie zanurzyć się w amarantowej toni. Już widać keję, wtula się w zielone zbocza oklejone kolorowymi domkami. Widok jak z kiczowatych folderów – „rajskie wakacje na wyspach greckich”.

Dziwna myśl, mi przebiegła przez głowę: nawet gdybym teraz zrobił fotkę, to i tak nie mógłbym jej pokazać – ale dałeś po fotoszpopie stary… a natura nigdy nie jest kiczowata, kicz – to tylko wyłącznie nasza nieudolna kreacja. Natura jest naturalna.

Załoga już ma gotowe cumy, kotwicę. Przy kei parę wolnych miejsc – to nie Chorwacja, to nie zapełnione po brzegi mariny południowej Francji, czy zachodnich Włoch, to rajska zatoczka na północy greckiej Kefalonii. Płynny manewr, nie trudno o taki na spokojnym morzu i stoimy. Tak jak lubię: rufa do kei, w miarę blisko, by trap sięgnął. Z dziobu kotwica.

Nasza keja to trochę na wyrost nazwany betonowy kawałek dwudziestu metrów nabrzeża, a na nim betonowe kostki metr na metr na metr. Do dwóch takich przywiązaliśmy nasze cumy. Dla pewności. Teraz biegiem szybki klar i kto ostatni na kei ten stawia kolejkę. Pieczona dorada, przyprawiona graniem cykad, dziś wieczór smakuje wyjątkowo. Buteleczka wina, może dwie, wieczór jak w filmie. Roześmiani, rozgadani, spacerujemy, wśród ukwieconych domków niespiesznie wracając na łajbę. Serce woła posiedźmy jeszcze, ale rozum i ciało odmawiają współpracy. Wszystko cichnie, tylko cykad niestrudzone staccato napełnia czerń południowej nocy…

… coś jest chyba nie tak…
… śpij głupi zdaje ci się …
… dobra śpię…
… ale naprawdę czuję, że coś jest nie tak, buja nas mocno…
… śpij tylko trochę buja, przecież jesteśmy przy kei…
… nie mogę spać, wyjrzę…

… wyglądam…

O w mordę, stary wstawaj, dziewczyny wstawajcie, musimy prędko zastanowić się co robić. Na dworze jest mocno niefajnie. Wychylamy się z zacisza kabiny na zewnątrz. Jest druga w nocy, niebo zasnute chmurami, a wiatr już ma z dziewięć w skali Beauforta. Cudowna zatoczka szybko zamienia się w pułapkę. Ukształtowana na podobieństwo greckiej (sic.) litery omega jest otwarta na północ. A tam nie ma nic tylko tysiąc kilometrów Adriatyku. Od Wenecji wiatr ma sporą przestrzeń do rozpędzenia się. No i rozpędził się. Fale w zatoczce są już takie, że jachtem buja więcej powinno. Betonowe bloki na kei, do których jesteśmy przycumowani jeżdżą w prawo i lewo. Zaraz zaczniemy walić rufą w beton. Dwa jachty już odcumowały. Na nas też czas. Oddajemy cumy z rufy, wybieramy kotwicę i wyjeżdżamy na środek zatoczki. Dzięki Bogu, silnik zaskoczył od razu i chodzi bez marudzenia. Planuję rzucić kotwicę, by stanąć na w miarę głębokiej wodzie z dala od przybrzeżnych skał. Wszystko przygotowane jak w książce, kotwica poszła, wydaliśmy sporo łańcucha, nie chwyciła. Jeszcze raz, poszło, chwyciła, ale po chwili pod wpływem szarpania jachtu na dwumetrowych falach puściła znowu. No to jeszcze raz, i jeszcze i jeszcze. Po ósmym razie odpuszczamy. Inne jachty też dają za wygraną. Wszyscy zaczynają krążyć gęsiego wokół zatoczki. Co kilkanaście minut ktoś podjeżdża do wyjścia z zatoczki i wraca z podkulonym ogonem. Na morzu jest fatalnie, wychodzenie w ciemności przez wąskie gardło to samobójstwo. Do świtu jeszcze cztery godziny. Sprawdziłem na mapie, najbliższy port schronienia jest blisko, mniej niż dziesięć mil. Normalnie to dwie godzinki. O postawieniu żagli nie ma co marzyć, nie na czarterowym jachcie, mamy tylko starego foka – jak nic pójdzie w strzępy. Grot to samo. Oby wystarczyło paliwa. Jak nie wystarczy to gleba. Krążymy do świtu, potem nie ma wyjścia, jedziemy. Dziesięć mil w sztormie pod wiatr płyniemy ponad sześć godzin. Ledwo żywi, półprzytomni od choroby morskiej, ale cali…

Myślicie, że to taka „ars poetica”. Nie, wcale nie. To się wydarzyło naprawdę, to był mój pierwszy rejs morski, który prowadziłem. Dziewięć osób na pokładzie w tym piątka dzieci, dwie babeczki i dwóch facetów. W potem w marinie powiedzieli, że te Mayday, które słyszeliśmy na radiu, to było naprawdę – dwa jachty zatonęły, a kilka wróciło z dziurami w kadłubach, podobno przez jedną można było przejść do wnętrza tego nieszczęsnego jachtu.

Dzisiaj wiem, że nie należało bez pewnej prognozy pogody stawać na noc w Assos. Ale moim zdaniem główna przyczyna naszych kłopotów, to nieodpowiednia i zbyt mała kotwica. Na jachtach czarterowych najczęściej spotykaną kotwicą jest „sprawdzona” Delta. Jak znajdzie się CRQ to już na kilometr będą się tym chwalić. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest jej wielkość. Cena kotwicy rośnie wykładniczo z jej wielkością/wagą. Wysoka cena to coś co firmy czarterowe lubią tylko po jednej stronie zestawienia finansowego – po stronie przychodów. To sprawia, że kotwice są najmniejsze jak się da. Często ponad dwukrotnie mniejsze niż zalecane przez znawców tematu. Np. dla czterdziesto-stopowego jachtu o wyporności dwanaście-trzynaście ton zaleca się kotwicę o wadze 25 kg i łańcuch co najmniej 8mm. To rzutuje na cenę kotwicy, łańcucha oraz co gorsza na wielkość i cenę windy kotwicznej. Na tej greckiej łodzi (też czterdzieści stóp) mieliśmy kotwicę o wadze dziesięć kilo!!! Ten zestaw był pewnie ze cztery razy tańszy niż zalecany, ale nie miał prawa nas utrzymać w takich warunkach.

Żeglarze to wiara bardzo przywiązana do tradycji. W sumie o to chodzi. To nie jest FMCG, to nie „płomienne zorze”, to trochę inny styl życia. Coś co ma 25 lat, to w żeglarstwie nowinka. Coś co ma dziesięć lat to zupełny Hight-Tech. Zadaje mi się, że szczególnie tak jest w przypadku kotwic. Powszechnie używane kotwice Delta czy CRQ, Bruce, Danforth są konstrukcjami, które liczą sobie po czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie olbrzymia niepewność jaka jest przypisana kotwicom. Po co na kursach tyle mecyi z manewrami kotwiczenia, sprawdzaniem trzyma / nie trzyma, po co wachty kotwiczne, funkcje alarmów kotwicznych w GPS-ach, w radarach, w programach nawigacyjnych. Po co dwie, trzy kotwice, techniki kotwiczenia w tandemie, kotwiczenia bermudzkiego. Moim zdaniem dlatego, że powszechnie używanym kotwicom nie można ufać. A świat rozwija się, ludzie prowadzą badania, analizy komputerowe, korzystają z nowoczesnych technik projektowania, nowych materiałów, aktywnie wykorzystują doświadczenia. Szukając kotwicy dla Fayki wiedziałem, że chcę czegoś pewnego. Po forach internetowych jak zawsze mnóstwo plew i bardzo mało ziarna, a ja chciałem rozwiązania o potwierdzonej skuteczność.

Po kilkudziesięciu godzinach googlowania, surfowania, czytania, analizowania doszedłem do wniosku, że odpowiadają mi dwie kotwice: francuska Spade – konstrukcja z 1996r lub nowozelandzka Rocna – konstrukcja z 2004r. W momencie pisania tego artykułu pojawił się Mantus. Bardzo podobny do Rocna, ale to konstrukcja, która jest na rynku dziesięć DNI. Nawet dla mnie jest troszkę za świeża 😉 Spade nie podoba mi się z wyglądu. Wiem, co zaraz powiecie – kotwica ma działać, a nie wyglądać. Zgoda, ale jeżeli jakaś i działa i świetnie wygląda, to tym lepiej. Nieprawdaż?

Na placu boju została tylko Rocna. Pozostało mi tylko nabrać przekonania co do wyboru tej kotwicy. Zagłębiłem się w stronę producenta. Pierwsze zdziwienie – konstruktor jest doświadczonym żeglarzem, a „kiwi” raczej znają rzemiosło, bo ocean ich nie rozpieszcza. Lubię produkty tworzone przez ludzi którzy ich używają. Właśnie jestem na lotnisku w Luton, wracam z targów London Boat Show. Podstawowe wrażenie to coraz silniejsze przesuwanie się prezentowanych produktów z „twardego żeglarstwa” w stronę produktów Live-Style. Kuchenka na jachcie ma super wyglądać, a że nie ma kołyski, uchwytów do garnków – kto by tam gotował na morzu. Relingi niziutkie, bo wysokie szpecą dizajn. A, że prędzej podetną ci nogi niż zatrzymają w locie za burtę – twój problem trzeba było uważać. Live-liny nie widziałem na ŻADNYM jachcie, zbiornik na wodę na 40 stopowej jednostce – 300 litrów – 6/8 koi czyli na 3-4 dni. Przykłady mogę mnożyć. Ale za to cena jachtu wielkości Fayki – 250 tys. funtów – tak to ponad bańka. I to w „standardzie deweloperskim” – jacht pływa, ale jest kompletnie nic-nie-mający.

Ale wracając do kotwicy…

Drugie zdziwienie to tabela zalecanych wielkości kotwic do jachtów w podziale długość/wyporność. Dla Fayki (40 stóp/12 ton) optymalną wielkością jest według Rocna kotwica 25 kg. Ponad dwa razy większa niż w tabelach Lewmara czy Navimo! Ja chyba bardziej wierzę opływanemu „kiwi” niż marketingowcom Lewmara czy Navimo (dawne Plastimo). Ale inni nie wierzą. Na targach ŻADEN prezentowany jacht nie miał kotwicy o wielkości zalecanej przez Rocna. Praktycznie wszystkie miały „standardowe” malutkie kotwice Delta lub Bruce. Dla mnie wyglądało to jak jakiś żart. A już najzabawniejsze były jachty motorowe np. Sunseeker 45 stóp za jedyne 850 tys. funciaków z kotwiczką na moje oko ok. 10kg. Wiem, wiem, wiem czepiam się. Taki sprzęt staje na kotwicy tylko po to by towarzystwo mogło zażyć kąpieli w osłoniętej zatoczce. A wtedy nawet żelazko na sznurku od bielizny by wystarczyło…

Ale się rozgadałem…

Wracam do Rocna…

Na stronie producenta są wyniki testów przeprowadzonych przez pisma żeglarskie, Rocna deklasuje konkurentów. Ale największe wrażenie robią filmiki z testów. Testy są bardzo proste. Kładziemy kotwicę na plaży – w dowolnej pozycji – w sumie nie wiemy jak nam upadnie na dno – prawda? Potem za samochodem na linie i łańcuchu, ciągniemy ją po plaży. Proste, ale jakże spektakularne. To co wyprawiają Delta, CRQ, Bruce, Claw to masakra!!! Jak się ogląda, to człowiek rozumie, że „trzymanie kotwicy” to cenny dar i dzieło przypadku oraz dużej dozy szczęścia. Na youtube można znaleźć inne filmiki kręcone przez zwykłych ludzi, więc sądzę, że to nie lipa. Na tych testach Rocna kompletnie zakopywała się w piasku, na odcinku nie dłuższym niż JEDEN metr! I to z każdej pozycji. Potem był test na wleczenie kotwicy. Ponieważ auto używane do testu, to była zdaje się Toyota Hilux lub temu podobne wielkie bydlę, więc dawała radę pociągnąć zagrzebaną kotwicę naprawdę mocno. Dla celów testu, niektóre kotwicę zostały zagrzebane ręcznie (bo same jakoś nie chciały) . Wszystkie kotwice dało się wywlec! O Rocna nie wiadomo, bo strzeliła lina – według mnie nylonowa 3/4 całą – parę ładnych ton wytrzymałości. To trzeba zobaczyć na własne oczy.

Inny ciekawy test to niszczenie kotwicy Rocna 55kg w specjalnej maszynie. Obciążenie niszczące podane przez producenta to pietnaście ton. Dopiero po osiągnięciu dwudziestu ośmiu ton kotwica zgięła się, ale nie pękła – czyli nadal by trzymała. Linki do filmików macie tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=pmGAckf69pE
http://www.youtube.com/watch?v=bhjdlKwTdv8
http://www.youtube.com/watch?v=WsDRQHbpv-M
http://www.youtube.com/watch?v=cztYynfTCRI
http://www.youtube.com/watch?v=6Q1twDVUgKY

a to do wyników testów:

http://www.rocna.com/rocna-world/rock-solid-test-results/

Rok temu też byłem na targach w Londynie, znalazłem stoisko z Rocna’mi, bardzo chciałem je zobaczyć na żywo. Rozmawialiśmy sobie z angielskim dystrybutorem o tych kotwicach, gdy w pewnym momencie podeszły do nas dwie panie. Z wyglądu około pięćdziesiątki (każda, gdyby miały tyle razem, to bym nie pisał na blogu, tylko próbował je wyrwać 😉 Zapytały – czy pan chce kupić taką kotwicę? Odpowiedziałem, że zastanawiam się. One na to, że nie ma co się zastanawiać proszę pana, tylko trzeba brać, bo to super sprzęt. One żeglują we dwie po ciekawych morzach – Północne, Hebrydy Zachodnie, Bretania i odkąd mają kotwicę Rocna skończyły się problemy z kotwiczeniem. Pogadaliśmy trochę i nabrałem przekonania co do tych „wynalazków”. Bo obie panie wyglądały na rasowe angielskie żeglarki.

Oczywiście kotwice Rocna mają też wadę – chyba jedyną – ta wada to niestety cena. Dwukrotnie większa niż konkurencyjne. Jak do tego dołożycie słuszny rozmiar to zamiast 800 PLN na czarterowanej Bawarce, trzeba wyskoczyć z 5-6 tysięcy 🙁 takie były ceny na targach u angielskiego dystrybutora. Jeżeli jednak macie wątpliwości co wybrać, wróćcie proszę do opowiadania na początku tego wpisu…

Rocna najlepiej pracuje na miękkich dnach: piasek, muszle, muł, trawa. Na kamulcach i koralach też dobrze łapie i trzyma, ale to są zwyczajowo „łatwe” podłoża. Zbalansowanie kotwicy Rocna jest też świetne. Kotwica sama się zrzuca. Nie trzeba jej wypychać. To ważne, gdy się pływa samemu lub we dwoje. A jeżeli mamy zdalnego pilocika do windy kotwicznej to można zaparkować na kotwicowisku samemu. Zgaduj-zgadula, czy będę taki bajer miał na Fayce? Rocna łatwo się podnosi, jej konstrukcja sprawia, że gdy jest ciągnięta pionowo w górę, sama wyłazi z dna. Inna zaleta to mniejsza podatność na oblepianie błockiem – to znowu zaleta specyficznego kształtu. No i wygląda zarąbiście. W ciągu paru lat widziałem, że cztery jachty z tymi kotwicami. Zawsze ludziska zatrzymywali się i podziwiali.

Tak jak dwie buteleczki winka są lepsze od jednej, tak dwie kotwice są lepsze od jednej. Np. Paul kotwicząc, zawsze na drugą kotwicę przygotowaną do rzucenia – na linie. W razie jakiejś awarii kotwica jest w wodzie w ciągu kilku sekund. Postanowiłem, że będę miał dwie kotwice Rocna na dziobie Fayki. Dwa miesiące zajęło mi wymyślanie i projektowanie dziobu mieszczącego dwie duże kotwice Rocna oraz składany bukszpryt. Wyrysowałem nie pamiętam ile pewnie z dziesięć wersji, zrobiłem ze co najmniej cztery modele kartonowe włącznie z modelami kotwic w skali 1:10. Ale ostatecznie jestem bardzo zadowolony z efektu. Konstrukcja jest trochę nietypowa – kotwice ustawione są na boki „robiąc miejsce” bukszprytowi. Całość jest zrobiona ze stali kwasoodpornej 316L, z blachy 10mm, przyspawana do pokładu, który z kolei jest poczwórnie użebrowany pod spodem. Dodatkowo konstrukcja została wzmocniona zastrzałami z „kwaśnego” pręta 25mm. Paul stwierdził, że mój projekt i wykonanie są bardzo fajne.

Cały ten zestaw dziobowy został zamówiony i pospawana już dość dawno, to było podczas operacji „cynk”. A mnie ciągle męczyła myśl, że będę ściągał kotwice z UK. Już mnie mroziło ile DHL weźmie za przesyłkę paczki 50kg. Aż pewnego dnia wlazłem sobie jeszcze raz na stronę Rocna i kliknąłem wyszukaj dystrybutora w Polsce. I tu bach proszę jest firma handlująca tymi zabawkami. Pomyślałem sobie nie zaszkodzi zapytać – posłałem maila i jakież było moje zdziwienie, gdy już po godzinie dostałem uprzejmą odpowiedź z cenami, kosztem transportu itd. Normalnie polskie firmy nie rozpieszczają klienta, nie żebym strasznie narzekał, ale ten kto handlował z firmami amerykańskimi, wie o czym mówię, a tu wow: błyskawicznie i na temat. Ta firma to Clippers-Sklep Zeglarski, a ich adres to: www.clipper.gd.pl. Temat prowadziła bardzo sympatyczna Pani Danuta Remiszewska. Atrakcyjność oferty, elastyczność w negocjacjach i sympatyczne podejście do klienta, każdemu sprawi dużo frajdy podczas zakupów w tej firmie. Gorąco polecam.

Kotwice Rocna 25kg w liczbie 2 sztuk przyjechały do mojej stoczni pod koniec listopada. Zaraz potem miałem krótką jednodniową wizytę na weselu mojej siostrzenicy i kolegi, nie mogłem się powstrzymać i ubrany w garniturek pod krawatem i w pantofelkach rozpakowałem jedną kotwicę, zawiesiłem ją, i porobiłem fotki. Moim zdaniem prezentuje się pięknie. Ale ocenicie sami.

Do kompletu brakowało mi jeszcze rolek, po których kotwice będą się zsuwały. Najlepszym materiałem na rolki jest Polioksymetylen (POM z ang. polyoxymethylene) zwany też poliacetalem lub paraformaldehydem, paraformem, poli(tlenkiem metylenu). Fajne super nazwy prawda, może podczas wodowania Fayki zrobię z nimi jakiś konkurs… Za to w materiałach reklamowych Lewmara, Harkena, Bartona znajdziecie na pewno wytłuszczone, podkreślone napisy – łożyska/rolki/kulki wykonane z Derlin’u. A słynny Derlin to nic innego jak nazwa handlowa wyżej wymienionego POM. Jest to znakomity materiał na wszelkiego rodzaju części pracujące, typu zębatki, rolki, kółka, kulki, łożyska. Jest twardy, wytrzymały, odporny chemicznie, samosmarujący, w miarę łatwy w obróbce. Więc oczywiście wujek google, kontakt do firmy z Sochaczewa, która nie tylko handluje, ale i wykonuje elementy z tworzyw sztucznych. Potem wymiana maili, chwilka przy AutoCAD i po dwóch tygodniach przyszły piękne rolki do kotwic i liny usztywniającej bukszpryt – jak się ona nazywa – ta która biegnie od bukszprytu w dół do dziobu? Kto napisze w komentarzu ma u mnie duże piwko wybranej polskiej marki Ciechan 😉  Rolki możecie też zobaczyć na zdjęciach. Od razu uprzedzam pytania – nie przewidzieliście się, są po trzy – wyszły tak tanio, że zamówiłem zapasowe. Tanio to oczywiście znaczy trzy razy taniej niż gotowe w sklepie.

Aha tak z ciekawości to Polioksymetylen jest głównym składnikiem parapasty – tak tak, tej do zatruwania nerwów w zębach – od razu milej się zrobiło co nie?

Wyrysowałem i zamówiłem też ośki i śruby do osadzenia tych rolek, będą w przyszłym tygodniu.

Nie mogąc teraz pracować w stoczni przy malowaniu wnętrza – jednak nie jest tak ciepło, by dało się utrzymać w namiocie stałą temperaturę ponad 10 stopni – pracuję w domu nad elektroniką, elektryką i innymi projektami.

W końcu zestawiłem komputer nawigacyjny, podłączyłem do niego panel dotykowy zakupiony dawno temu. Odpaliłem na tym Windows7 64 bity Professional. Śmiga jak szalony. Bardzo ciekawa jest klawiatura do mojego zestawu. W pełni wodoodporna w klasie IP67 – czyli całkowicie wodoodpornej włącznie z zanurzaniem na metr w wodzie. Mega wygodna to ona nie jest, niektórzy z was pewnie pamiętają stary poczciwy ZX Spectrum – to właśnie ten rodzaj klawiatury. Ma też wbudowane urządzenie wskazujące podobne do TrackPointa w notebookach IBM, wiecie jak się na to mówi prawda? 😉 Dodatkowo ta klawiatura ma regulowane podświetlenie. Fajne jest to, że przycisk regulacji podświetlenia jest zawsze podświetlony i w nocy nie trzeba go po omacku szukać. Zrobiłem fotki, ale słabiutkie, bo po ciemku. Można jednak się zorientować jak fajnie to działa.

By zbadać konsumpcję energii przez zestaw, do systemu dokupiłem miernik cyfrowy podwójny Woltomierz/Amperomierz. Do miernika musiałem dorobić oczywiście dzielnik napięciowy, bocznik oraz zasilacz 5V. Jak by nie było jestem inżynierem elektronikiem i lutować umiem. Niestety mam słabszy wzrok niż trzydzieści lat temu – choć zupełnie nie wiem dlaczego. Dodatkowo teraz części są strasznie malutkie. Rezystory SMD są wielkości trochę większego ziarnka piasku. Ale dałem radę i wszystko super działa. Jestem bardzo zadowolony z wyników. Np. teraz piszę na tym komputerze  Ekran świeci na maksa, włączone jest WiFi – konsumpcja prądu: 3,5 Ampera. Gdy oglądam film HD – 4,2 Ampera, gdy wyłączę/wygaszę ekran spada do 1,5 Ampera. To oznacza, że z planowanego banku akumulatorów Fayki 1000Ah sam komputer może pracować 27 dni. Oczywiście to tylko teoretycznie, tylko komputer i tylko do zagłodzenia akumulatorów na śmierć. Ale już jeden panel słoneczny Solara CBS225 M daje 270 W/dzień – czy prawie sam może pociągnąć komputer (bez monitora).  Te wszystkie dane są mi potrzebne do zrobienia dokładnego bilansu energetycznego Fayki. Sporo z tym roboty. Jak zrobię to opiszę.

Kończę, bo jest w pół do pierwszej w nocy i mam już dość, a pewnie i tak nikt nie da rady doczytać tego wpisu do końca 😉

Nowych fotek mało, ale kilka jest

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta czwarta)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na Zimny jesienny wiatr…

  1. Jasiek pisze:

    Smakowity opis w Assos.

    A co do innych smakowitości to pewnie chodzi Ci o watersztag 🙂

    Pozdróweczka,

  2. Jasiek pisze:

    PS. doczytałem do końca

  3. Michał pisze:

    Bardzo ciekawa przygoda. Doczytalem do konca i obejrzalem zdjecia, do linkow tez zajrzalem i powiem ze kotwica warta swojej ceny. Pozdrawiam.

  4. Slawek pisze:

    No tak watersztag, już niedługo wydam nagrodę. Na Wielkanoc…

  5. Mariusz pisze:

    Z produktami firmy Rocna trzeba troszkę uważać. Jakiś czas temu oddali produkcję w małe chińskie rączki i 'przypadkiem’ zapomnieli dopisać na swojej stronie, że zaczęli używać do produkcji stali o wytrzymałości niższej niż sami podawali w marketingowych specyfikacjach. Gdy sprawa 'się rypła’ (w niezależnych testach zniszczeniowych) firma się najpierw bardzo obraziła a potem… usunęła rzeczoną specyfikację z swojej witryny. Jest na ten temat dłuuuugi (ale treściwy) wątek na cruisersforum. Kto chce niech sam poczyta. Niesmaczne było to, że firma poszła w zaparte zamiast uczciwie sprawę wyjaśnić. Nie umniejsza to zalet samego pomysłu, ale trochę podważa wiarygodność firmy i publikowanych wyników testów.

    A co do watersztagu to bardziej w kontekście Morza Śródziemnego pasuje mi nazwa dolphin stay 🙂

  6. Slawek pisze:

    A to ciekawe! Czy to było przed czy po sprzedaniu się Rocna do firmy kanadyjskiej? Mogę poprosić o linka?

  7. Slawek pisze:

    Dyskusja na cruisersforum jest niestety smutna. Ja mam okazuje się te „chińskie” Rocny, a jak wybierałem kotwice w 2009 to jeszcze było NZ 🙁

    Czytałem też na stronie Petera Smith’a jego wypowiedź na ten temat i wydaje się, że sprawa nie jest tak dramatyczna, jak to odmalowali czytelnicy forum.

    Mój brat ma międzynarodowe uprawnienia spawalnicze i jak oglądał te kotwice to mówił, że na „oko wyglądają OK”, ale bez dokładnych badań trudno ocenić.

    Mam też przyjaciela na Wydziale Inżynierii Materiałowej PW – może zawiozę mu jedną do zrobienia testów?

    Tylko co mi to da?

    A może jak będą bardzo kiepskie to rozetnę na kawałki, wytnę laserkiem z wysokogatunkowej stali, dam do pospawania, ocynkuję i będę miał własne mega-mocne kotwice „inspired by rocna” 🙂

    Na pewno zrobię test praktyczny – kotwica na pole – łańcuch do ciężarówki i będziemy sprawdzać jak łapie i jak trzyma. Porobię fotki, może jakiś filmik. Zobaczymy. Raczej jestem dobrej myśli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *