Okna, okna, okna…

a raczej bulaje jak to się fachowo nazywa w żeglarstwie. Długo nie byłem w „stoczni”. Obowiązki w postaci wyjazdu na tygodniowy obóz taneczny odciągnęły mnie prawie na trzy tygodnie od lubego zajęcia. Może to i dobrze, bo szczęśliwie całkiem wyleczyłem oczko.

W tym tygodniu wyjazd był nietypowo w niedzielę. Nasza firma sponsorowała bardzo fajną imprezę taneczną Warsaw Salsa Summer Festival i jako sponsorzy musieliśmy z Wiesią być na gali w sobotę. Chociaż słowo „musieliśmy” jest nieodpowiednie, bo sami bardzo chcieliśmy. Impreza fajna, ale do chatki wróciłem  z małżonką o drugiej nad ranem. Do łóżeczka, a rano o ósmej śniadanko i do „stoczni”.

Nauczony doświadczeniem okulistycznym, miałem podwójne zabezpieczenie gogle na oczach i maskę na twarzy. Uwaga nie mylić z google.com. Tak uzbrojony przystąpiłem do wycinania otworów w burtach pod bulaje. Dobrze, że mamy podnośniki. Z drabiny pewnie bym się pochlastał, spadł z pracującą szlifierką kątową i było by game over. Takie wycinanie to koronkowa robota, a tnie się w blaszce prawie półcentymetrowej grubości. Trzeba precyzyjnie wykonać łuki, przekrzywiając sprytnie szlifierkę i tarczę. Kupione na allegro tarcze sprawowały się super. Trochę się ich obawiałem przy cenie 1.35PLN za sztukę – w OBI były po 8PLN. Działają znakomicie. Zastanawiałem się gdzie były wykonane. PRC nic mi nie mówiło. Co to może być za kraj? Aż w końcu pacnąłem się w głowę: People Republic of China. Co to ludzie nie wymyślą by uniknąć wstrętnego napisu Made in China.

Po wycięciu trzech otworów zacząłem przygotowywać same okna – flansze i kołnierze pospawane wcześniej. Konieczne było rozwiercenie otworów mocujących szyby ze śrub M5 na M8. Na początku zaprojektowałem M5, ale po przymierzeniu uznałem, że takie śrubeczki odpowiednie są do jakiejś zabawki, a nie do okien w burtach jachtu oceanicznego. Cóż cały boży dzionek spędziłem przy wiertarce i ręcznym gwintowniku. Poniedziałek też gwintowanie, rozwiercanie. Na łapkach mam piękne odciski. Bolą mnie też nogi od stania w jednym miejscu. Ale cóż twardziochem trzeba być nie mięciochem.

W poniedziałek miałem dwie dodatkowe super atrakcje. Pierwsza to lot naszym samolotem nad Warmią. Wstaliśmy z Leszkiem o piątej rano i po kawce pojechaliśmy na lotnisko do Gryźlin, gdzie jest hangarowany nasz samolocik Eol. Leszek robi kurs pilota, więc sobie trochę polatał, potem Bronek – nasz instruktor zabrał mnie. Ledwie wystartowaliśmy, a Bronek mówi bierz wolant i leć. No to poleciałem. Wybraliśmy się, aż do Najdymowa: porobić fotki Fayki z góry. Fotki są oczywiście zamieszczone na stronce. Latanie to fajna sprawa. Prawie tak fajna jak żeglarstwo. Ale nie mówcie lotnikom, że to powiedziałem, bo więcej nie dadzą polatać

Potem Leszek został jeszcze trochę poćwiczyć, a ja pojechałem do Zakładu Żarna obejrzeć laser tnący, na którym specjaliści z tego zakładu z moich nieudolnych rysunków w AutoCAD wycinają części do Fayki. Pan Sławek oprowadził mnie i pokazał maszyny. Te lasery robią imponujące wrażenie swoim zaawansowaniem technologicznym, mocą i prędkością pracy. Oczywiście wrzuciłem fotkę.

Potem do stoczni i dalej wycinanie, wiercenie i gwintowanie. Nuda panie, nuda… jak w polskim filmie. Lewa burta ma już bulaje, co jest stosownie udokumentowane. Przyszły tydzień prawa burta i może nadbudówka.

Byłbym zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Po dwóch tygodniach walk doszły do mnie monitory Advantech. Pierwsza przesyłka została całkowicie skasowana przez kuriera. Chyba zwalili paczkę z dużej wysokości, bo oba monitory były pogięte i pęknięte. Niestety pod moją nieobecność i na moje polecenie recepcjonistka odebrała paczkę. Zatem teoretycznie było po bombkach. Ale dostawca okazał się być solidną firmą i wsparł mnie w procesie relkamacji. Koniec końców w piątek dostałem nowe monitory.

Przygotowałem się jak należy do uruchamiania  tych monitorków. Kupiłem kabelki, przygotowałem zasilacz, ściągnąłem drivery, ugotowałem garnek kawy, nastawiłem się duchowo na całonocną walkę i……. i kiszka. Wszystko zadziałało po 10-ciu minutach. Podłączyłem, zainstalowałem, odpaliłem i już. Działa. Kurde, co to ma być? A gdzie grzebanie w BIOSie, a lutowanie kabelków, a ściąganie innych bardziej kompatybilnych driverów, a wyłaczanie niezgodności szprzętu, a update Windows, a niekompatybilność z głównymi programami, a zawieszanie się. Choroba, mam olbrzymi niedosyt. Jak to tak działa i już. To nie fair. I to jeszcze jak działa. Malina. Monitory są „wyczesane”, świetna jakość, kolory, widoczność, kontrast, widzialność w świetle słonecznym wszystko super. Panel dotykowy w nich to bajeczka. Odpaliłem program nawigacyjny MaxSEA – nie chcę już inaczej nawigować niż tak. Wersja do sterówki jest OK na bank. Jak zrobię wodoszczelną odbudowę i monitory przejdą testy na słoną wodę, to będzie naprawdę świetna pomoc nawigacyjna. Zobaczymy.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona ósma)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *