Dlaczego „Fayka”?

Ciągle pada, asfalt ulic jest dziś śliski… nie nie nie… ciągle pada pytanie dlaczego taka nazwa – „Fayka”. Odpowiedź oczywiście jest złożona, nie chciałem nic banalnego – jak „Shrek 5” , pseudo-śmiesznego jak „Zazdrość Żony” czy „Pływająca Puszka Bis Plus” ani super poważnego jak Pruszkowiak. Nazwa tak naprawdę, przyśniła mi się pewnego dnia.

A było to tak…

Śniło mi się, że byłem na rejsie po Śródziemnym i w marinie w Marsylii, gdzieś zacumowałem swój nowy jacht, a potem za cholerę nie mogłem go odnaleźć – typowy syndrom parkowania w podziemnym garażu w galeriach handlowych. Teraz jestem cwany i zawsze cykam telefonem fotkę miejsca gdzie stoję… No więc, chodziłem po tej marinie i rozpytywałem ludzi – nie widziałeś gdzieś zacumowanego mojego jachtu? A jak się nazywa? Nazywa się Fayka. Gdy rano obudziłem się i opowiedziałem żonce o moim śnie, Wiesia stwierdziła, że nie mam wyjścia i łódka musi nazywać się Fayka. Tak zostało. Do tego konstruktor nazywa się Paul Fay, każdy wilk morski pali fajkę – choćby słynny Popeye, nazwa jest żeńska i łatwo się wywołuje przez radio Foxtrot Alfa Yankee Kilo Alfa. No i najważniejsze … mi się podoba – Amen !!!

Dobra, to taki żarcik z tą nazwą, wszyscy pewnie ciekawią się co się ostatnio wydarzyło. Ano nic specjalnego – zwodowałem Faykę w w Górkach Zachodnich. No i parafrazując Galileusza „EPpur si fluttua” 😉

Jak doszło do tego wiekopojmnego wydarzenia.

Od poprzedniej środy pomagali mi Darek z Rafałem (i oczywiście Marek). Chłopaki zrobili taki ogrom prac, że ciężko spamiętać, a Rafał nawet narzekał, że go chyba nie lubię, bo pilnikiem rozwiercał otwór na przepust burtowy do wylewania wody z zęzy. Paskudna robota, ale Rafał zrobił to bezbłędnie – przepust pasuje jak ulał. Potem za to dostał fajną robotę przy polerowaniu podstaw kabestanów i osadzaniu kabestanów na nich. Mam nadzieję, że końcowy efekt pracy zadowolił Rafała – bo moim zdaniem wygląda to pięknie. Wcześniej Rafał zamontował przyciski do windy kotwicznej, oczyścił nierdzewki na pokładzie, oczyścił podstawę windy kotwicznej, podwięzie wantowe oraz flansze do włazów. Później oszlifował i pomalował kanapę w mesie oraz bulaje od wewnątrz. Darek działał na dziobie, zamocował ze mną windę kotwiczną, zamocował włazy pokładowe, oczyścił wszystkie knagi. Potem przetachaliśmy łańcuch i tymczasowo podłączoną windą kotwiczną wciągnęliśmy go do komory łańcuchowej – którą wcześniej Darek dwukrotnie pomalował i zamknął klapą uszczelniając ją Sikaflexem.

Potem zamontowaliśmy ster strumieniowy i podłączyliśmy go tymczasowo – działał.

Darek zamontował wszystkie zawory, zarówno od poborów wody, jaki i w przejściach burtowych. Zawory uszczelniane są na nowoczesną wersję pakuł firmy Loctite pod nazwą: „Nić do uszczelniania gwintów – Loctite 55”. Bardzo fajny produkt – łatwy w stosowaniu, w pudełku identycznym jak nitka dentystyczna.

Wieczorkami ćwiczyliśmy Lemona.

Od soboty ekipa powiększyła się o parę osób. Przyjechali do pracy: Wiesia, Daria, Ala, Kasia, Sam, Karol, Łukasz. Razem ze mną dziesięć osób. Było gęsto. Ale robota skoczyła do przodu. Łajba została oczyszczona, wielokrotnie pomalowana. Zostały pomalowane bulaje, linia wodna przestała w końcu – po czwartym malowaniu być różowa -tak okropnie przebijało od farby anty-porostowej. Ogólnie robota furczała. A było jej sporo, bo samo oklejanie łodzi taśmą malarską, to wiele godzin żmudnej benedyktyńskiej pracy.

Wyjechaliśmy w niedzielę zostawiając farby do schnięcia. Ach oczywiście w międzyczasie Marek niestudzenie budował kambuz (kuchnię), a Pan Tapicer przywiózł gotowe materace do kabin i mesy (salonu), wykonał także podbitki. Jak to u mnie nie obyło się bez skuchy. Projektując zbiornik wody pod kanapą w mesie, zakładałem jak należy wszystkie wymiary, czyli suma wysokości i głębokości siedziska musiała dawać łączne 90 cm i dawała. Ale dla gołego zbiornika. Po dodaniu sklejki obudowującej – w dodatku uniesionej na wysokość łbów śrub od klap i dodaniu zamówionego materaca siedzisko okazało się za wysokie. Moim Paniom nogi dyndały. Tylko Panu Tapicerowi nie dyndały, ale on ma z metr osiemdziesiąt parę wzrostu. Cóż, doszliśmy z Panem Tapicerem do wniosku, że trzeba nieco zmniejszyć grubość siedziska – czyli rozpruć materace, zmienić gąbkę i zszyć na nowo. Wracając ze mną  samochodem Daria powiedziała – a dlaczego nie podnieść by podłogi w samej mesie, to by nie wyglądało źle, a nawet byłoby korzystne dla wygody i wyglądu. Szybki telefon do Pana Tapicera – Panie Andrzeju, czy już Pan rozpruł  te materace? Tak i nawet są już zszyte na nowo… ooppsss … ale podłogę i tak podniesiemy.

Aha, na koniec przed wyjazdem wkleiłem jeszcze ścianę do łazienki ogólnej, popularnie zwaną ścianą telewizyjną.

W poniedziałek poprosiłem Tomka, by zmatowił drobniutkim papierkiem ściernym granatowe obszary do ostatniego malowania. Tomek to ładnie przygotował…

Od wtorku przestałem pamiętać jak się nazywam. Pracowałem po 16-18 godzin na dobę przygotowując wszystko do wyjazdu. Jakimś cudem udało mi się też zwabić Panów z Flexiteek.pl Wprawdzie jeszcze nie skończyli, ale już nie daleko. Pozostaje mi tylko błagać, prosić, dzwonić, męczyć, straszyć, że obsmaruję na blogu. Pan Andrzej pomógł mi także wkleić okna nadbudówki, sam bym nie wymyślił jak to zrobić. Powiem tylko, że bardzo przypominają wklejane szyby samochodowe. Walka szła na wszystkich frontach. Przy pomocy pożyczonej od Pana Andrzeja frezarki ręcznej powiększyłem otwór pod echosondę Echopilot, potem zamalowałem go i nazajutrz osadziłem przepusty do czujników. Z Zakładu Żarna odebrałem wykonany z kwasówki zbiornik rozchodowy na paliwo. Wprawdzie wcześniej już kupiłem i zamontowałem taki zbiornik VETUS’a, ale ponieważ mam aż cztery odbiorniki paliwa – silnik, generator, ogrzewanie i kuchnia – muszą być ze zbiornika cztery oddzielne pobory paliwa, by urządzenia nie podbierały sobie wzajemnie paliwa. Można by jakoś do tego zbiornika domontować cztery pobory, ale Leszek stwierdził, że to badziew i będę miał kłopoty z uszczelnieniem oraz wszechobecne aromaty. Zaprojektowałem więc i zamówiłem wersję pro takiego zbiornika. Z nalewaniem, przelewem, odpowietrzaniem, czterema poborami, spustem oraz miejscem na czujnik poziomu paliwa. Do tego solidne łapy do mocowania.

Zamontowałem na gotowo śrubę. Dokręciłem ją na maksa oraz zgodnie z zaleceniami producenta zabezpieczyłem wszystkie gwinty klejem Loctite. Nie chciałbym zgubić tej ładnej śruby…

Marek w tym czasie wklejał na gotowo wszystkie przygotowane wcześniej ściany, ostatecznie dokładnie spasowując wszystko. Wkleił też drzwi do kabin i łazienek.

Ja w międzyczasie malowałem dalej. Pomalowałem część granatową – pracowałem do 1:30 w nocy. Rano okazało się, że jedna burta jest do bani, do przemalowania. Co ciekawe ta, którą malowałem najpierw – lewa. A prawa, przy której byłem już bardzo zmęczony była ładna. Wszyscy namawiali mnie bym dał spokój, ale ja uznałem, że takie malowanie jest poniżej moich standardów. Poczekałem aż Panowie skończą pracę (czytaj kurzenie) i pomalowałem jeszcze raz. Tym razem wyszło znośnie.

Potem przystąpiłem do malowania napisów. Tu było bardzo łatwo. Daria w swojej pracy projektanta wnętrz często korzysta z firmy naklejkiscienne.pl. Pomyślałem, że można by wykorzystać takie naklejki jako szablony do odmalowania napisów. Zadzwoniłem, pogadałem i uznałem, że da się. Daria zaprojektowała napisy. Nazwa jest nieco inspirowana napisem na ścianie namiotu, który Marek w szronie wydrapał pewnego rześkiego dnia.

Malowanie napisów poszło jak z płatka – całość operacji nietrwała nie więcej niż trzy godziny – ale jednak zegar tykał tik tak, tik tak transport coraz bliżej. Potem pomalowałem zaprojektowane przez Darię paski granatowego. Przyznam, że z duszą na ramieniu odrywałem taśmy na lewej burcie. Bałem się czy nie będzie za „dużo grzybów w tym barszczu”. Jednak okazało się, że zaufanie do plastyka jest konieczne, Fayka nabrała lekkości. Gdy spojrzałem na prawą burtę bez pasków od razu uznałem, że jest jakaś taka nieskończona. Zabrałem się za naklejanie pasków na prawej burcie. Nakleiłem i uznałem, że czas na kawkę. Wypiłem kawkę, wróciłem i pomalowałem paski. Oderwałem je i o k…wa, zapomniałem docisnąć taśmę, wszystko się rozlało. Jak bym miała za mało roboty. No nic, dałem temu trochę podeschnąć, okleiłem taśmą i zacząłem plamkować białą farbą. Poprawianie trwało jeszcze do soboty do załadunku… 🙁

W sobotę od rana działał Pan Tapicer oraz Marek. Pan tapicer był przez nas troszkę wystawiony, bo dopiero na piątek wieczór przygotowaliśmy mu sufit w kabinie rufowej, ale dał radę. Przywiózł też poprawione siedziska do kanapy. Te niższe o dwa centymetry.

Około 11-tej nadjechała ciężarówka z naczepą. Transport zabezpieczała firma Zarzecki-Transport ze Świętochłowic – jedyna, która odpowiedziała na moje zapytanie ofertowe – a wysłałem ich 12 – tak DWANAŚCIE. Kryzys szaleje nie ma co – goście nawet się nie schylą po robotę. Za to firma Zarzecki okazała się w pełni profesjonalna. Załatwili wszystko jak trzeba, łącznie z pozwoleniami.

Wcześniej byliśmy umówieni na 15-tą, więc dźwig był zaklepany na tę godzinę. Panowie powiedzieli, że nie ma problemu, bo pozwolenie jest i tak od 23-ciej.

W czasie, gdy Pan Tapicer działał w środku, my zaczęliśmy wyciągać Faykę na rolkach. Zatem Pan Tapicer został pierwszym pasażerem Fayki. Wyskoczył z wnętrza przestraszony z wołaniem „Co się dzieje?” 🙂

Cała operacja była udana, nie skończyło się jak w moim śnie, gdzie Fayka na linach dźwigu najpierw rozwliła Leszkowy dom, potem obdarła się z farby, a na koniec w marinie wystrzeliła fontanna wody. To był naprawdę ciężki sen… brrr

O drugiej przyjechał dźwig, ustawił się, założyliśmy pasy i Fayka została zgrabniutko przeniesiona na lawetę. Pan dźwigowy powiedział, że jego waga pokazała iż jacht waży około 13,5 tony – w zasadzie zgodnie z obliczeniami i założeniami, bo cały ołów na balast do wytrymowania łajby był już w środku.

Potem Leszek zrobił pysznego grillika, pojedliśmy, popiliśmy po piwku i zaczęła się zabawa z zabałaganieniem Fayki. Korzystając z transportu chciałem wrzucić do środka jak najwięcej rzeczy z namiotu. Było to trzy godziny noszenia, wnoszenia po drabinie i jako takiego układania we wnętrzu łódki. Zrobił się totalny Meksyk.

Około 23-ciej Panowie ruszyli z Fayką, daleko nie ujechali, bo się zakopali w błotku. Leszek musiał odpalić ciężarówkę i wyciągnął ich z błotka. Na szczęście Fayka jest duża, ale relatywnie lekka jak na możliwości TIR-ów – ich ładowności to ponad 30 ton.

Potem Panowie śmignęli do Olsztyna. Kawałek za nimi pojechałem, by zobaczyć jak to będzie wyglądało. Gnali niekiepsko tak na moje oko z 90km/h. Wrażenie niesamowite – przy tej wielkości jachtu. Kadłub Fayki został zatem przetestowany na okoliczność wiatru 10Bf – nic nie odpadło 😉

Ja wróciłem lulu…

W niedzielę podjechałem do Leszka, załadowałem do samochodu resztę gratów, zjadłem obiadek u mamy, wcześniej pożegnałem się z Leszkiem, bo on korzystając z pięknej pogody skoczył „rozprostować skrzydła”.

Przyznam, że zatrzaskując drzwi do pustego namiotu ogarnęła mnie nostalgia :’)

Około 18-tej dojechałem do Górek Zachodnich. Fayka czekała sobie na lawecie przed mariną. Dojechała bezpiecznie. Na początku myślałem by spać w jachcie, ale nie było zupełnie warunków. Zameldowałem się więc w hotelu. Potem poszedłem do jachtu, wdrapałem się na niego i zamontowałem drabinkę, by było jak włazić. Potem dwa piwka i lulu.

Rano miał przyjechać dźwig i wrzucić ją do wody. Ale u mnie nie może nic być normalnie. Dźwig się zepsuł i dowiedziałam się, że  przyjedzie taki mały zastępczy, który pewnie nie da rady wrzucić mojego jachtu do wody. Więc prawdopodobnie tylko zdejmie Faykę z lawety by uwolnić Panów z firmy transportowej, bym nie płacił za cały dzień postoju.

Dźwig przyjechał, a ja dowiedziałem się, że laweta nie da rady wjechać do mariny, bo cała droga dojazdowa i brama są zastawione samochodami. Trafiłem akurat na okres tarła śledzi, gdy połowa gdańszczan gna w amoku łowić śledzie. I nie wiem kto jest bardziej oszalały, te biedne ryby czy ludziska, którzy zwalają auta gdzie popadnie. Już mieliśmy czekać, gdy ktoś powiedział, że w zasadzie wjazd blokuje tylko jedna Skoda. Podszedłem do niej i mówię, panowie może w kilku damy radę ją przepchnąć. Wtedy zobaczyłem, że ma otwarte drzwi. No to w spuściliśmy ją z biegu i przepchnęliśmy. Laweta wjechała. Wprawdzie miała wjechać przodem, ale Pan kierowca postanowił, że tyłem będzie mu wygodniej. Zaczął zawracać i …. zakopał się w piachu. Tym razem było łatwiej, bo w marinie jest służbowy traktor i bosman wyciągnął go błyskawicznie. Samo podjeżdżanie było prościutkie. Laweta ma cztery osie z czego każda jest indywidualnie skrętna – manewruje lepiej niż osobówka. Dla mnie to był kosmos.

Podjechaliśmy do nabrzeża – mały dźwig zdjął jacht z lawety i postawił 30 cm od wody 🙁

Cóż było robić. Podjechałem autem do Fayki, pożyczyłem drabinę i jak mrówka zacząłem wnosić graty z samochodu do jachtu. Raczej z nudów, bo wygodniej byłoby na płasko na wodzie. Potem zamontowałem postument koła sterowego, podłączyłem go do urządzenia sterowego, założyłem koło sterowe i wyregulowałem. Na ten dzień miałem dość. Poszedłem do restauracji na kolację, napiłem się piwka i lulu.

We wtorek dźwig był przyobiecany na 13-tą.

Po posilnym śniadanku wskoczyłem do Fayki, odnalazłem w graciarni pompę zęzową, wyłącznik do niej, kable i podłączyłem ją na krótko do akumulatora wyprowadzając rurę z wodą na zewnątrz. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś się rypło, to ta pompa ma sporą wydajność – 60 litrów na minutę.

Potem śmignąłem do Sailservice po cumy. Moje zamówione jeszcze nie doszły, ale okazało się, że mają na składzie 33 m białej liny cumowniczej ø20 octoplait – dokładnie taką, tylko granatową zamówiłem. Wychodząc z założenia, że dobrych cum nigdy za dużo, kupiłem ten kawałek i od razu pocięliśmy go na trzy jedenastometrowe, eleganckie cumki.

Potem było tylko czekanie na dźwig.

Przyjechał o trzeciej.

Do tego czasu zmieniłem pampersa ze trzy razy 😉

Aha, obwiesiłem Faykę napompowanymi nowiutkimi odbijaczami.

Wspólnie z bosmanem Panem Mirkiem pozaczepialiśmy pasy i Fayka pojechała do wody. Pan Romek (operator dźwigu) trzymał ją na pasach, ja wskoczyłem do środka sprawdzić czy nie ma fontann – było OK – więc wylazłem i dałem znać, że można odczepiać – wow mój jacht wreszcie na wodzie. Pięć lat pracy, marzeń, wyrzeczeń, pieniędzy, pisania bloga, robienia fotek, picia piwa przy robocie, poobijanych paluchów, poranionego czerepu, i co? I nic – pływa. Ale to co czułem, to chyba nazywa się uczucie spełnienia.

Wlazłem dokładnie sprawdzić jaki jest stan. Było małe sączenie wody spod króćca dławicy. Fayka ma rasową dławicę węglową PSS (uszczelkę wału śruby). Ta dławica jest smarowana i uszczelniana wodą. Gdy jest używana na bardzo szybkich motorówkach woda może być wysysana z pochwy wału. W tym celu dławica ma specjalny króciec, przez który podaje się wodę. Na żaglówkach ten króciec musi być zatkany. Zrobiłem taki patent  z kawałka rurki z włożoną śrubą na końcu i zaciśniętą dwoma cybantami. Nie było to super szczelne i wyciekły ze dwie szklanki wody. Zmieniłem tę rurkę na inną i jest suchutko jak w reklamie Always. Druga strużka poszła z pod nakrętki na króćcu od echosondy. Nie zakładałem jeszcze czujników – szkoda je narażać. Dokręciłem pół obrotu, osuszyłem gąbeczką i znowu suchutko i pewnie. Potem zacząłem dzwonić do żonki, Leszka, Marka, znajomych i co tu dużo gadać – chamsko się chwalić.

Ale mam nadzieję, że mi wybaczą…

Po raz pierwszy Wiesia nie mówiła bym wracał, powiedziała wręcz coś przeciwnego, abym został parę godzin i posprawdzał wszystko. No to zostałem. Zamontowałem tymczasowe okna z dykty w kokpicie, odkręciłem postument sterowniczy – wraz z głowicą instrumentów pójdzie do lakiernika, zakleiłem tymczasowo wlewy w pokładzie, powiesiłem na prawej burcie odbijacze. Ustaliłem z kierownikiem mariny, że sami przestawią Faykę na miejsce, które wyznaczyli mi na czas prac. Pan Jacek jest tak miły, że znalazł dla mnie miejsce, w którym będziemy mogli z Markiem bardzo wygodnie pracować. Niestety na razie stał tam jakiś jacht i panowie próbowali go odprawić, ale mimo obietnic z ich strony opornie to szło. Zresztą w marinie jest taki zwyczaj, iż zostawia się na recepcji w kopercie klucze do jachtu tak, by w razie czego pracownicy mariny mogli wejść i uratować jednostkę. Oczywiście też zostawiłem swój kluczyk do tymczasowych drzwi.

Potem ostatni rzut oka na jacht, kolumna sterowa na ramię, farba do łapy, do auta i do domu.

Z całej operacji zrobiłem filmik, który jest wgrany na  YouTube. Link do filmiku macie tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=OI-AP0O12I4, powinien wgrać się około 12-tej w czwartek.

Dopisek z niedzieli – mimo zaawansowanego dwudziestego pierwszego wieku (to już 12,33% upłynęło) mój internet nie pozwala na wgrywanie filmów na YouTube – takich co mają więcej niż minutę. Musiałem podjechać do Darii i Karola z pendrakiem i wgrać filmik u nich – 12 minut i po sprawie. U mnie to było 2 x 580 minut i bez sukcesu 🙁

I ostatnia rzecz, mam już dograny harmonogram imprezy. Będzie dostępny do wglądu od jutra. Lista gości jest już raczej zamknięta. W wyjątkowych wypadkach piszcie.

Fotki jak zawsze: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta druga i dalej)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Dlaczego „Fayka”?

  1. Kazik pisze:

    Gratuluję. Duży kawał dobrej roboty.

  2. Bartek pisze:

    Na tym etapie częsta kontrola przecieków mocno wskazana.
    Świeżo zaciśnięte rury lubią popuczczać. Wiem to z własnego i cudzego doświadczenia.
    Piękna robota.

  3. Slawek pisze:

    No tak, troszkę odpocząłem po szaleństwie ostatnich dni i jutro raniutko jadę do Górek.

  4. Arecky pisze:

    Co do nazwy to jest takie rosyjskie powiedzenie: „как корабль назовешь так и он поплывёт”. Nazwa mówi, że łajba będzie świetnie pływać!
    Piękna linia.
    AT

  5. Slawek pisze:

    Hi hi czyli „Jak się statek nazywa, tak on potem pływa” byłem wczoraj w Górkach, nadal stoi na wodzie…

  6. raru pisze:

    Panie Sławku,
    ja byłem dziś w Górkach i potwierdzam: nadal stoi na wodzie. Fajka największe wrażenie robi gdy się na nią patrzy od strony dziobu. Widać wtedy jej szerokość. Dużo osób przystaje i komentuje („Po nadbudówce widać że to dzielna łódka…” lub „A co to za ostroga przed dziobem? Do łamania lodu?”, z sąsiedniej łódki 'Nostress’: „Ten Pan płynie dookoła świata, do Patagonii…” itp.). Fajka naprawdę świetnie się prezentuje!
    Pozdrawiam serdecznie,
    Raru

  7. Janjara pisze:

    Ale „cacko” to chyba nie szkutnik amator robił, a fachura pełną gębą.
    Miłego zwiedzania świata

  8. Slawek pisze:

    No to się narobiło… ale co mam mówić, gdy ludziska pytają

    – „Panie a po co Panu taka solidna stalowa jednostka?”
    – „Że na Bornholm sobie popłynę”
    To mówię prawdę o moich dalszych planach…

    Ale jeszcze Fayka jest mocno „w budowie”. Jak dobrze pójdzie to w tygodniu po majówce będzie taklowana. Grot powinien być już uszyty, sztaksle i spinaker Code Zero będą szyte po zdjęciu wymiarów w naturze. Choć materiał podobno już jest.

    Zobaczymy.

    Jutro z Markiem działamy ostro we wnętrzu….

    Panie Januszu, kiedy razem popływamy z – u Pana też coraz bliżej wody… trzymam kciuki !!!

  9. Darek pisze:

    Trudno się dziwić tym achom i ochom w końcu jest solidna i do tego pięknie się prezentuje a jak jeszcze ubrana w „białą sukienkę” żagli pomknie na falach to dopiero będzie widok…

  10. Slawek pisze:

    Tylko, że Faykowa sukienka nie będzie całkiem biała 😉 Hydra Net® ma taki troszkę szarawy odcień to zdaje się od włókien aramidowych …

  11. Janjara pisze:

    >>Panie Januszu, kiedy razem popływamy z – u Pana też coraz bliżej wody…<<
    Mam zamiar skończyć w tym roku, ale czy zwoduję – nie wiem.
    Ale wiosną przyszłego roku napewno. Myślę, że napewno gdzieś się spotkamy i razem popływamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *