LBS 2014… i inne

Tak jak planowałem w piątek  10-tego stycznia o 12:20 wyleciałem z Warszawy do Londynu. O 13:55 samolot wylądował na Luton, zaraz był autobusik Train2Plain i za chwileczkę pociąg na dworzec King Cross. Z dworca metro na Paddington i o 16:00 już byłem w pokoju hotelowym – w skromnym, tanim ale świetnie położonym i ze znakomitym serwisem hotelu So Paddington.  Polecam go szczerze. Jak by się zastanowić to do Wrocławia jadę dłużej…

Wieczorkiem poszedłem sobie do przyjemniej włoskiej restauracji w okolicy. Oprócz świetnego jedzenia, lubię ją dlatego, że większość kelnerów to Brazylijczycy i mogę sobie pogadać po portugalsku 😉 Aha… zjadłem doradę soute z warzywami na parze.

Potem do hotelu, poczytałem sobie w łóżku ze dwie godzinki. Mam ostatnio fazę na skandynawskie kryminały, najpierw była saga Millenium Stiega Larsona, potem serial  Varg Veum Gunnara Staalesena (12 odcinków). Teraz czytam po kolei serię z Harrym Hole autorstwa Jo Nesbø. Nastrój może niezbyt radosny, ale wciąga toto pieklenie. Jedyne co mnie wkurza to jakość przygotowania ebooków – generalnie zupełna amatorszczyzna. Na moim nie najnowszym czytniku książki Nesbø otwierają się strasznie wolno. I wolno przerzucają się strony. Zajrzałem im do wnętrza – są nieprawidłowo przekonwertowane 🙁

A książki na czytniku, to z żeglarskiego punktu widzenia dla mnie bardzo ważna sprawa. Ostatnio bardzo dużo książek kupuję, tworzę sobie bibliotekę na długą podróż. No bo zakładając, że jedną książkę 350-400 stron czytam tydzień (mam też inne zajęcia), to na rok potrzeba mi 52 książki. Zatem na trzy – czteroletni rejs potrzebuję ponad 200 książek. Mam już w swojej elektronicznej bibliotece prawie 700 pozycji. Ale niestety ponad połowa jest przeczytana hi hi…. Myślę, że uzupełnię jeszcze ze 150 i będzie OK.

Wracamy jednak do Londynu. W sobotę rano pogoda była przecudna – słoneczko na lazurowym niebie, bez jednej chmurki. Po śniadanku (niestety kontynentalnym, a nie angielskim) wskoczyłem w metro – pojechałem do stacji Tower of London, skąd trzeba przejść na Tower Gateway – a stamtąd leci DLR do stacji Custom House for ExCeL.

150 metrów spacerku pod dachem i jesteśmy na targach. Niestety targi okazały się być dwa razy mniejsze niż ostatnio – tym razem tylko jedna hala. W drugiej coś było, ale tylko wycieczki Cruiserami jak Costa Concordia. BTW może powiem coś szokującego, ale byłem z żonką na takiej wycieczce i podobało mi się bardziej niż na początku przypuszczałem.

Ogólne wrażenie po LBS mam takie, że branża żyje, nie daje się pognębić, ale do euforii jeszcze daleko.

Obejrzałem kilka nowych jachtów wewnątrz, ale cóż wszystko teraz jest jednakowe. W środku dominuje wykończenie a’la IKEA, na zewnątrz malutkie kabestany, malutkie kotwice, bazowe wyposażenie. Jachty na chorwacki lansik i to z dala od Bora czy Jugo.

Pewnie jestem już zupełnie zboczony z tym moim stalowy czołgiem…

O motorówkach nie będę pisał, o kajakach też. Ale parę rzeczy przyciągnęło moją uwagę:

  • Coppercoat™ – jak wiecie całe malowanie anty porostowe na Fayce wraz ze szpachlą idzie się zaprzepaścić 🙁 Oglądałem różne powłoki na targach i ten produkt wydaje mi się bardzo atrakcyjny. Perspektywa pomalowania jachtu poniżej linii wodnej raz na zawsze, jest bardzo kusząca. Wziąłem materiały i poprosiłem o ofertę. Z wstępnych szacunków powinno to być 2 × droższe niż klasyczny anti-fouling, ale ma wytrzymać 15 lat, a nie dwa!
  • Ultrasonicworks –  dalej w temacie walki z Frutti di Mare. Wspominał mi o tym kolega Marek z jachtu Liberi. Jest to system generowania fal ultradźwiękowych, które obrzydzają nasz jacht wszelkim bytom wodnym, które chciały by się załapać na gapę. Chyba poczekam, aż Marek zainstaluje i przetestuje 😉
  • Lornetki Steiner – cóż to nie jest kwestia tego, czy chcę kupić taką lornetkę, tylko kiedy będzie mnie na nią stać. Szczególnie, że chciałbym, aby to był model Commander Global 7×50 with Compass. A to półeczka z napisem 2kUSDplus 🙁 Ale sobie na targach podotykałem, popatrzyłem, pobawiłem się. Volker ma Steinera – zazdroszczę mu…
  • Silnik Torqeedo TRAVEL 1003. Oczywiście wiecie, że na Fayce nie ma gazu! Wszystko jest na Diesla. Problem, który mnie cały czas męczył to silnik do pontonu i benzyna do niego. Silnik przyczepny ma z mojego punktu widzenia kilka wad. Po pierwsze jest ciężki, wtachanie go z pontonu do jachtu to zawsze jest problem. A gdy na jachcie są tylko 2 osoby, naprawdę zaczyna być trudno. Typowy silnik 5 koni Mercury 5 M waży z paliwem 26,5 kg Moje dziewczyny raczej go nie uniosą. Po drugie wymaga benzyny jako paliwa. Benzyna śmierdzi, jest łatwopalna, wybuchowa, paruje. Trzeba ją gdzieś przechowywać. Wspomniany Mercury zużywa około 1,5 litra na godzinę. Zatem 10-litrowy baniaczek wystarczy nam na 7 godzin pływania – niby sporo, ale gdy zużyjemy to paliwo to koniec, musimy znaleźć miejsce, gdzie da się zatankować benzynę. I to niezależnie od tego ile mamy paliwa do naszego silnika głównego. A na jachcie benzyny nie wyprodukujemy zbyt łatwo… Trzeci problem to serwisowanie – trzeba pamiętać o oleju, smarowaniu, uszczelkach itd itp. Czwarty to odpalanie. Dopóki silnik jest nowy to nie ma problemu – szarpiemy za rączkę i jedziemy, ale z czasem to jest coraz zabawniejsze – szczególnie na chybotliwym pontonie. Najchętniej nie kupowałbym wcale silnika do pontonu. Cóż, ale jak tu stojąc w romantycznej zatoczce zabrać swoją Panią do knajpki na kolację i dymać wiosłami … mało to eleganckie i taki spocony facet też nie jest zbyt sexy. Dlatego, gdy zobaczyłem stoisko Torqeedo zamurowało mnie. Nie mogłem uwierzyć, że takie produkty naprawdę już istnieją. Porozmawiałem z kolesiem na stoisku i zaproponował mi model Travel 1003 z wbudowaną baterią 18 Ah. Ten silnik odpowiada silnikowi spalinowemu o mocy 4 konie (siła ciągu). Troszkę mniej niż nasz wspomniany Mercury, ale silniki elektryczne są dużo elastyczniejsze więc z nim, bym go porównywał. Silnik składa się z trzech części, kolumny, manetki i baterii. Całość waży 13.4 kg, z czego bateria 4,5 kg, a sam silnik 8,9 kg. Wiesia, śmiała się, że to tyle co jedna siatka z zakupami. Mniej niż zgrzewka mleka. Wszystkie elementy są całkowicie wodoszczelne, można je utopić, wydobyć i płynąc dalej. Producent podaje, że ten model może napędzać jednostkę do 1,5 tony. Mój ponton Zodiac Cadet ma mieć wagę 38kg, do tego pięciu ludzi po 90 kg – razem z silnikiem pół tony – jedna trzecia! Na jednym ładowaniu zależnie od odkręcania manetki pojedzie od 6h20min do 40min co przekłada się na zasięg od blisko 24 km do 5,2 km. Mówiąc obrazowo, na jednym ładowaniu można dopłynąć z Górek Zachodnich na Hel. Nasz wspomniany Mercury trzeba by po drodze tankować cztery razy. Oczywiście potem baterię trzeba naładować. Można jednak to zrobić na własnym jachcie, na którym będę miał mnóstwo źródeł energii. Do tego zero serwisu, cichutkie, czyściutkie, żadnego odpalania, szukania stacji z benzyną. Można dokupić składany panel słoneczny, który ładuje baterię w tracie płynięcia. Przechowywanie silnika to też sama przyjemność – trzy eleganckie części, bez żadnych smarów, spalin. Pakujemy do torby, do bakisty i koniec. A cena? W Polsce wspomniany Mercury kosztuje 6,5 tys. inne podobnie. Torqeedo Travel 1003 kosztuje 8,2 tys. jest to o 1,7 tys. drożej, ale nie jest to aż tak dużo drożej jak myślałem. Na CrusingWorld jest praktyczny opis tego silnika zamocowanego do jachtu jak silnik pomocniczy: http://www.cruisingworld.com/gear/electronics/torqeedo-travel-1003-electric-outboard-banishing-the-fumes?page=0,0. Z prawdopodobieństwem 99% kupię taki silnik.

Do tego na targach było sporo ciuchów, ubezpieczeń, akcesoriów itd. Nawiązałem też parę kontaktów w związku z moim rodzącym się projektem oświetleniowym.

Po całym dniu zwiedzania nogi wlazły mi tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę…

O siedemnastej miałem dość, wróciłem do hotelu, odświeżyłem się, poczytałem troszkę i poszedłem na kolacyjkę. Tym razem zawinszowałem sobie gruby, wysmażony na „tres-cuatros” stek wołowy, dwie pinty piwka, pieczony ziemniaczek ze śmietaną. I kto powie, że kuchnia angielska jest słaba 😉

W niedzielę pobudka, poranne ablucje, śniadanko …. cały czas kontynentalne niestety… potem troszkę poczytałem i pojechałem na lotnisko. Wieczorkiem byłem w domku.

Podczas rozmów z różnymi wystawcami i zwiedzającymi panowała powszechna opinia, że targi w Londynie tracą swoje znaczenie na rzecz Southampton oraz targów w Düsseldorfie.

Ponieważ zaraz za tydzień ruszały te ostatnie, postanowiłem wybrać się do stolicy Północnej Nadrenii-Westfalii .

We wtorek 21-szego wskoczyłem w autko – 4 km od chaty mam autostradę – którą po 8h20min dojechałem do hotelu w centrum. Rano nie tracąc czasu śmignąłem na teren targowy. Muszę przyznać, że targi w Düsseldorfie są troszkę większe niż w Londynie. Jak wspominałem w Londynie była jedna hala – choć ogromna – pewnie ze piętnaście razy większa niż nasza na Wiatr i Woda (nazywane czasami Wiadro i Wóda). W Düsseldorfie było razem 19 – dziewiętnaście hal! Owszem nie wszystkie takie ogromne, ale jednak to bądź co bądź jedne z  największych targów wodnych na świecie.

I znowu – szału nie było. Naprawdę chyba się starzeję. Wszystkie te nowe jachty francuskie, niemieckie, włoskie, zupełnie mnie nie rajcowały. Plastik, plastik, plastik. Joseph Conrad pisał „Dawniej statki były z drewna, a ludzie z żelaza. Dziś statki są z żelaza”, a ktoś na jakimś forum dodał…. no a teraz to wszystko plastik…

Do luksusowych jak Oyster nawet nie podchodziłem. Brzydziło mnie ich podejście do zwiedzających – zorganizowana recepcja, ogrodzenie, konieczność zapisania się na listę by dostąpić łaskawego zaszczytu dotknięcia luksusu. Brrrrrr wolę moją Faykę. Jachcik ciasny ale własny.

Druga sprawa to praktycznie identyczny wygląd wszystkich konstrukcji. No może nie wszystkich. Jedna firma – nie pamiętam, która wystawiała nowy jacht. Oczywiście ze wszystkimi nominacjami do nagród rozdawanych przez JTWA (Jachtowe Towarzystwo Wzajemnej Adoracji). Ten się wyróżniał, bo miał design jak regatówki w Vendée Globe. Takie płaskie, trójkątne, naleśniki. Te jachty oczywiście pędzą jak szalone, wyciągają ponad 20 węzłów. Ale równocześnie są bardzo niebezpieczne, bo jak się wywrócą to już tak zostają. One są bardziej stabilne masztem w dół niż w górę. I o ile na Vendée Globe jadą nimi zawodowcy, najlepsi na świecie, z profesjonalnymi załogami, o tyle na targach ten jacht był skierowany do przeciętnego urlopowego żeglarza. To moim zdaniem zabawa z naładowanym pistoletem. Co z tego, że jest szybki jak błyskawica. Pytanie jak się zachowa, gdy na pokładzie będzie rodzina z dzieciakami, a nagle powieje trochę wiaterku. Choćby Bora czy Mistral. Myślę, że Pan Czesław Marchaj tylko by się za głowę złapał. Najgorsze, że to wszystko w świetle jupiterów, fleszy, z błogosławieństwem gazet żeglarskich.

Ale cóż, nie mój cyrk nie moje małpy…

Miałem bardzo fajne spotkanie z panami sprzedającymi spinakery Parasailor (chcę taki kupić dla Fayki). Spotkanie były bardzo wartościowe, bo dostałem dokładne porady co powinienem dobudować na bukszprycie, by manewrowanie tym spinakerem uczynić dziecinnie prostym… A czas jest dobry, bo będę na bukszprycie dorabiał szynę do stawiania CodeZero.

Miałem też rozmowę w hali ze sprzętem do nurkowania. Zapytałem na stoisku z kompresorami do ładowania butli czy mój generator 4kW pociągnie ich najmniejszy kompresor. Powiedzieli mi, że nie i że nie znają firmy która, by miała tak mały kompresor. Zatem muszę zrobić miejsce na 8-10 butli do nurkowania. Na szczęście mam takie miejsce.

Od łażenia cały dzień, nogi wlazły mi tam gdzie ….

Przyjrzałem się też co konkurencja oferuje w obszarze mojego projektu oświetleniowego. Nie jest źle 😉

Do hotelu wróciłem dość późno, bo odstałem w korku z półtorej godziny.

Rano pobudka, poranne ablucje, śniadanko oczywiście na kontynencie nie-kontynentalne, wskoczyłem w autko i do domu.

W czwartek jadę do mariny, trzeba podładować akumulatory (naprawdę). Mam też do odebrania prace z Zakładu Żarna.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do LBS 2014… i inne

  1. Martha pisze:

    what you did. I am thrilled that your family is doing well. Maybe the haters need to be focusing more on those who won’t get a job and live off OUR tax dollars, instead of gay families who are hard workers and couitibntrng members of society. I see that it is harder for LGBT to get jobs sometimes and I thank you.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *