Odrobinkę bliżej wody

Właśnie wróciłem z Górek…

Trwają prace przygotowujące jacht do zwodowania. Odpadająca szpachla została usunięta. Walka toczyła się piaskarką, skrobaczkami, nożem, papierem ściernym. To co się dało usunąć zostało usunięte, reszta trzyma się na amen. Dalsze usuwanie spowodowałoby zniszczenie warstwy cynku… Po konsultacjach w marinie z kolegami, fachowcami i wszystkimi świętymi, uznaliśmy, że ta szpachla zostaje.

Jak wiecie Fayka stoi na własnych „nogach” – a jako podkładki służyły opony. Normalnie jachty są na stojakach – stojaki maja łapy, które dotykając do kadłuba, nie pozwalają pomalować pod nimi farbą anty-porostową. Cały jacht jest pomalowany, a w trakcie wodowania odbywa się akcja: jacht jest podnoszony na dźwigu, ludzie biegają dookoła z wałkami i malują pospiesznie pozostałe placki. Pospiesznie, bo każda minuta pracy dźwigu swoje kosztuje. Przy zwykłym antyfoulingu, to żaden problem, bo można jacht praktycznie zaraz potem zwodować, a te świeże placki jakoś w wodzie „dosychają/wiążą”.

Fayka nie ma wprawdzie podpór, ale za to spód kilów i skegu jakoś musi być pomalowany. Dodatkowa trudność wynika z tego, że mój „cudowny” antyfouling powinien przed zwodowaniem schnąć przynajmniej 24 godziny. Pewnie teoretycznie można by zawiesić Faykę na dźwigu na 24 godziny, ale cytując Watto – toydariańskiego handlarza z Tatooine „taniej wyjdzie kupić nowy statek”.

Więc nie było wyboru. Po przyjeździe we czwartek zabrałem się z Panami malarzami za podnoszenie Fayki i zamianę podłożonych opon na drewniane klocki. To umożliwi pomalowanie prawie całego spodu kilów i skegu. Przyrządem używanym do wykonania operacji, był pożyczony od panów bosmanów sporej wielkości ręczny podnośnik – taki „krokodyl”, który często można spotkać w warsztatach samochodowych.

Rufa poszła gładko, potem zabraliśmy się za dziób. Ponieważ „krokodyl” podnosi tylko na kilkanaście centymetrów, musieliśmy podkładać beleczki pomiędzy podnośnikiem, a dnem Fayki.

Całość ładnie się uniosła…. zacząłem wyciągać oponę i TRACH!!! beleczki pękły z hukiem, a Fayka spadła na beton. Pod lewym kilem została moja prawa… rękawiczka. Nie będę udawał, o mało się nie posikałem ze strachu. Czternaście ton stali, uczyniło by ze mnie świetnego pływaka. Z prawej ręki miałbym znakomitą płetwę… Teraz sobie żartuję, ale Darek, gdy mu opowiadałem stwierdził, że takie zmiażdżenia są nie do uratowania. Paluchy trzeba by było obciąć.

Od tego momentu NIKT nie podkładał łap, wszystko było robione przy pomocy kołków i rurek. Walczyliśmy do dwudziestej drugiej. Fayka stoi na kołeczkach. Zainspirowało mnie to do zaprojektowania i zrobienia jakichś eleganckich składanych stojaczków z nierdzewki.

Wieczorkiem napiłem się troszkę z Volkerem… ach te Górki.

Mam na Fayce dwa grzejniki – farelka i olejaka. Niestety jak ostatnia ciapa podłączyłem je do przedłużacza i poszedłem spać, po jakimś czasie w przedłużaczu wyskoczył bezpiecznik termiczny i grzanie się skończyło, a grzanie wewnętrzne jednak nie pomagało zbytnio. Ogólnie było rześko. Ale jak to w nocy, szczególnie po paru piwkach nie czaiłem co jest grane… Dopiero w następnych nocach podłączałem olejaka bezpośrednio do wejścia sieci 230V.

Na ten wyjazd miałem na liście kilka tematów do zrobienia. Dla rozrywki pozakładałem na podwięziach wantowych i achtersztagowych zrobione w zakładzie Żarna uchwyty do bloków zwrotnych fałów rollerów oraz mocowania do Boomlock’a. Pozakładałem na przetyczkach w ściągaczach podkładki dystansowe, zabezpieczają one bolce przed wysuwaniem się, co z kolei powoduje zahaczanie o nie szotów i w konsekwencji prawy szot jest już porwany – do wymiany. Robota była łatwa, ale żmudna. Trzeba było każdą linę poluzować na ściągaczu, zdjąć ściągacz, założyć co było do założenia i zmontować wszystko z powrotem, a potem ponownie napiąć liny ściągaczami.

Zmontowałem bezpieczniki i sterowanie do windy kotwicznej i steru strumieniowego. Gdy przyjdą kable podłączę to wszystko „na gotowo”.

Obgadałem z Panem Wiesławem (szkutnikiem) temat corianowego blatu w kambuzie i łazienkach, gretingu w kokpicie, wykończenia wewnętrznych ramek nadbudówki. pomalowania ramki na monitor. Miałem jeszcze omówić zrobienie stołu w mesie, ale zapomniałem.

Sprawdziłem felerny kil, teraz jest sucho, więc trzymajcie kciuki, by tak pozostało po  spuszczeniu łajby na wodę.

Piątek zleciał, poszedłem spać.

W sobotę w końcu zabrałem się za długo odkładaną robotę. Zamontowanie i wciągniecie docelowych rurek od instalacji  paliwowej. Całą instalację paliwową mam zrobioną jak o się mówi „w miedzi”. Wszystkie ciągi są z rurek miedzianych Φ 10mm, na ich końcach zaciśnięte są specjalne króćce, a ostatnie kawałki podłączone są krótkimi odcinkami zbrojonego węża gumowego (do paliwa). Cała frajda polega na tym, że rurki muszą iść jakimiś sensownymi trasami i trzeba je po drodze wyginać, dbając o odpowiednie promienie zagięcia, nie załamać ich (ani siebie). Czekało mnie podłączenie kuchni, doprowadzenie rurki napełniającej zbiornik rozchodowy ze zbiorników w kilach oraz rurki powrotnej – przelewowej ze zbiornika rozchodowego z powrotem do kilu. To pomysł Leszka na wypadek awarii systemu odcinania pompy napełniającej zbiornik rozchodowy. Bardzo nie chciałbym przeżyć na Fayce przygody z wpompowaniem do zęzy kilkuset litrów ropy. A czegoś takiego doświadczyłem raz i wystarczy. Bełtające się po całej zęzie paliwo, pływające w nim gretingi, cudny aromat na całym jachcie… przy mojej skłonności do choroby morskiej – możecie sobie dopowiedzieć resztę. Aha, to nie była moja wina…

Zaplanowanie całej instalacji i przeciąganie dopasowywanie rurek, docinanie ich, wyginanie zakładanie króćców itd zajęło mi całą sobotę i pół niedzieli, ale zrobiłem… uffff.

Kuchnia jest podłączona. Nie udało mi się jej odpalić – w zasadzie nie to poprostu doczekałem się. Kuchnia Wallas na samą płytę zużywa 0,09l paliwa na godzinę, więc zanim zassie to troszkę czasu upłynie. Chyba będę musiał sam zassać „ustyma” lub jakąś pompką. Chodzi mi też po głowie pomysł zainstalowania ręcznej pompki „primig pump” (zasysającej). A co tam wlazłem na allegro i kupiłem: http://allegro.pl/reczna-pompka-pompa-paliwa-gruszka-do-oleju-10mm-i4079279017.html. W sumie nie chce mi się smakować paliwa i powtarzać tego co sezon…

Rurki do zasilania zbiornika rozchodowego i przelewowa też są podłączone. Pozostaje mi zakupić pompy transferowe elektryczną i ręczną, poczekać aż Panowie z Zakładu Żarna przyspawają kolanka do wlewów. W czwartek zawiozłem te wlewy, na miejscu Panowie wykonali próbę, spawa się znakomicie więc jestem uratowany.

Instalacja pobierania paliwa będzie ciekawa. Zanim zakupię i zaprogramuję docelowy system BEP Marine CZone, planuję zbudować prosty komputerek sterujący, który będzie:

  • dokonywał pomiaru poziomu cieczy w siedmiu zbiornikach – dwa ściekowe, dwa wodne, dwa paliwowe główne, jeden rozchodowy.
  • dokonywał pomiaru energii zgromadzonej we wszystkich trzech bateriach akumulatorów – rozruchowym i hotelowych. Pomiar będzie odbywał się dwojako – napięcie na akumulatorach oraz kalkulacja energii na zasadzie weszło-wyszło.
  • Prezentował wyniki pomiarów na wyświetlaczu alfanumerycznym w postaci czytelnej dla zwykłego człowieka – np: „Ścieki – zbiornik lewy 75% – około 150 litrów ” itp.
  • Włączał alarmy przy zadanych poziomach w każdym z mierzonych obszarów – zbiorniki, akumulatory. Oczywiście ścieki – alarmy „górne”, paliwo główne i woda alarmy „dolne”, zbiornik rozchodowy alarmy „górne” i „dolne”. Akumulatory – alarmy „dolne”. Nie muszę chyba dodawać, że z odpowiednia histerezą. Alarmy będą nadawane poprzez stosowny komunikat, zapalenie ostrzegawczej diody oraz brzęczyk.
  • Automatyzował proces napełniania zbiornika rozchodowego według algorytmu: gdy poziom w zbiorniku rozchodowym spadnie poniżej X, sprawdź w którym kilu jest więcej paliwa, przełącz elektryczny zawór trójdrożny na ten zbiornik, odczekaj aż zawór się przełączy (ok 10 sekund), rozpocznij pompowanie do osiągnięcia poziomu Y, nie dłużej jednak niż zadany czas (coby nie kusić losu z przelaniem zbiornika – choć jest przewód przelewowy). Poinformuj o przebiegu procesu na wyświetlaczu.

I teraz zagadka – jaki zakładam koszt tego komputerka? Oczywiście nie wliczam czujników poziomu cieczy – bo je muszę i tak kupić, boczników elektrycznych i wzmacniaczy prądowych, bo to muszę też mieć. Zawór trójdrożny przemysłowy kupiłem w firmie Washservice z Pruszcza za 230 pln brutto. Dla ciekawości  – stara wersja VETUS do ścieków EBV121 kosztowała ponad dwa tysiące, a nowa jest prawie dwa razy droższa (sic.)

No więc cały komputerek wyliczyłem na 60 pln. Słownie sześćdziesiąt złotych.

Oczywiście do tego moja robota, projektowanie, programowanie itp. Ale to przecież sama przyjemność. A jak się rozpędzę o mogę toto produkować.

Wiesia, gdy się dowiedziała zapytała, czy koniecznie muszę mieć ten system CZone za prawie 20 tysięcy :-). Muszę! Ale swojego komputerka nie będę wywalał… przyda się jako równoległy backup.

Aby nie być gołosłownym powiem, że wyświetlacz ze sterownikiem Hitachi oraz gotowymi czterema przyciskami i diodami kupiłem od gościa w Szwecji na ebay za 6,70EUR 🙂 Będę potrzebował dwa procesory (a w zasadzie mikrokontrolery PIC) po 3 pln sztuka i troszkę drobnicy.  Do stówy nie dobiję na pewno.

Gdy już jesteśmy przy elektryce, to kolega Bartosz zadał mi parę ciekawych pytań odnośnie akumulatorów. Oto jego maile (publikowane za zgodą):
==================
Hey Sławku,

Jakie akumulatory hotelowe użyłeś u siebie? Miałem acu. Vetus AMG, ale po 5 latach się skończył mimo zimowych doładowań i dobrej ładowarki Waeco.

==================
Cześć Bartoszu,

zastosowałem przemysłowe, trakcyjne akumulatory Trojan: T-105 Plus, http://www.trojanbattery.com/product/t-105_plus/ w liczbie 10 sztuk.

Puszczę dzisiaj nowy wpis na bloga i omówię dlaczego taki wybór… inni może też się wypowiedzą lub skorzystają albo skrytykują 🙂
==================
Cześć Sławku,

Da się je kupić w PL? Czy ładowarka musi być jakaś specjalna ? Czy kwas w przechyłach zostanie na miejscu? Niektóre aku. niszczą się jak płyty nie są w elektrolicie. Czytałem również o przypadku śmiertelnego zatrucia oparami z akumulatora, który zagotował się od uszkodzonej ładowarki, oczywiście w nocy w porcie, po drinkach. Niestety ale szkutnik zapakował mi aku. pod hundkoje oczywiście bez wentylacji. Temat drążę, bo muszę wymienić aku. na nowy, ale sprawa nie jest tak oczywista jak by się mogło wydawać, bo im więcej czytam tym więcej niuansów do rozważenia. Czekam na Twój wpis bo na pewno wiele wniesie w tej materii.
==================

Czas więc opowiedzieć o moich akumulatorach.

Na Fayce są trzy banki akumulatorów – rozruchowy akumulator AGM typ MWL 12V 100Ah kupiony od znajomego handlującego akumulatorami. No i dziesięć akumulatorów trakcyjnych Trojan T-105 Plus w dwóch bankach po 4 i 6 sztuk. Łącznie 1225Ah przy 20-Hr Rate. Akumulator rozruchowy, nie jest tematem naszych rozważań. Jego życie jest komfortowe do obrzydliwości, jak w samochodzie albo jeszcze lepiej. Praktycznie zawsze jest naładowany, nic oprócz rozrusznika z niego nie jest zasilane, ma wysoki priorytet ładowania z ładowarki sieciowej, z rozdzielacza diodowego jest ładowany przy każdym uruchomieniu silnika. Więc on padnie, gdy padnie, ale to powinno być za parę ładnych lat.

Akumulatory głównie padają niestety głównie od nadmiernego rozładowania.

Na to właśnie narażone są najbardziej akumulatory „hotelowe/użytkowe”. Oczywiście producenci i handlowcy przekonują nas żeglarzy, że musimy mieć specjalne akumulatory „marine” AGM’y, żelowe itp. Oczywiście ze stosowną ceną.

Zdążyliście już mnie poznać, jestem paskudnym gadżeciarzem, ale podobnie jak moi poznańscy koledzy nie lubię wydawać pieniędzy na bezdurno 😉

Te akumulatory mnie męczyły. 1000Ah potrzebowałem bez gadania – ster strumieniowy, winda kotwiczna, kabestan elektryczny, od metra odbiorników itd. Taką pojemność zapewnia np. sześć akumulatorów VETUS gel battery 1144 Ah, 2 Volt. Po 889EUR sztuka = ponad 22 tysiące złotych 🙁

Pamiętacie z innych wpisów, że mamy z Leszkiem firmę wypożyczającą podnośniki. Część z nich to urządzania elektryczne napędzane akumulatorami. Producent firma Haulotte w zasadzie stosuje amerykańskie akumulatory trakcyjne Trojan. Trojan to jedna z najstarszych firm produkujących akumulatory do zastosowań profesjonalnych. Zresztą produkuje je także dla wielu innych firm pod ich nazwami. Te akumulatory są stosowane w wózkach widłowych, wózkach golfowych, przemysłowych samochodach elektrycznych, maszynach – wszędzie. Czasami jednak trafiały się nam podnośniki z akumulatorami innych firm. I uwaga! Po sześciu latach WSZYSTKIE Trojany nadal pracują, a WSZYSTKIE pozostałe zostały już wymienione. Możecie zgadnąć na jakie 🙂 A trzeba stwierdzić, że panowie robotnicy budowlani nie przykładają przesadnej dbałości do wypożyczanych maszyn…

Ja wybrałem mały model T-105 – 6V. Jest to klasyczny akumulator mokry, kwasowy. Ale po pierwsze ma specjalną mocną konstrukcję z pancerną płytą nośną, nie zdarza się by taki akumulator pękł. Korki inspekcyjne do sprawdzania poziomu kwasu zawierają opatentowany system zaworków który sprawia, że nawet po odwróceniu akumulatora kwas z niego nie wycieka. A odpowietrzają go skutecznie. Można dokupić do nich specjalny system zintegrowanego uzupełniania elektrolitu, który do maksimum upraszcza obsługę. Oczywiście przy moich odbiornikach i tej pojemności ryzyko przeładowania akumulatorów jest minimalne. Jeden bank akumulatorów – 6 szt będzie umieszczony w zęzie, drugi 4 sztuki w pomieszczeniu technicznym, wysoko na rufie, by nawet po zalaniu zęzy wodą mieć dostęp do energii (radio, pompy itd). Akumulatory będą umieszczone w specjalnych pojemnikach z kwasówki – otwartych od góry by zapewnić im wentylację. Pojemniki są po to by w razie jakiegoś rozszczelnienia obudowy kwas nie latał po całym jachcie.

Wentylacja akumulatorów kwasowych jest kluczowa. Podczas intensywnego ładowania woda z elektrolitu rozkłada się na wodór i tlen – mieszankę silnie wybuchową. Zdarzyło mi się raz spawać w garażu u Leszka, nie zauważyłem, że pod stołem ładuje się akumulator. Pierdyknęło tak, że myślałem, że ktoś rzucił granat. A akumulator był na w miarę wolnej powierzchni (pod stołem). Akumulator rozleciał się, a kwas elegancko opryskał wszystko wokół włącznie z moim ubrankiem… Porobiły mi się dziury w ubraniu. Oczywiście nie należy wpadać w panikę, to nie Hollywood i kwas nie zżera od razu pół człowieka, a woda z dużą ilością mydła zaraz go neutralizuje. Ale już kwas w oku może być niefajny , abo w jakichś delikatnych obszarach z odkrytą śluzówką…

Owszem wadą tych akumulatorów jest ich obsługowość, choć nie aż tak uciążliwa jak by się wydawało.

Ale za to ich zalety są nie do pobicia. Te akumulator są naprawdę trwałe, odporne na szorstkie traktowanie, mają dobrą pojemność, dają duży prąd – co jest ważne przy silnoprądowych obciążeniach, jak ster strumieniowy, winda kotwiczna czy kabestan. Bardzo wolno się rozładowują samoistnie. Wytrzymują głębokie rozładowanie. Spodziewam się, że posłużą mi dobre osiem do dziesięciu lat. Aha, wodę trzeba sprawdzać i ewentualnie uzupełniać raz na rok.

I najważniejsze za dziesięć sztuk zapłaciłem niecałe pięć tysięcy pln brutto. Prawie pięć razy taniej niż za VETUS’a (katalogowo). Oczywiście mamy w naszej firmie świetne ceny, kupiłem je przy dobrym kursie dolara, ale gdy ostatnio sprawdzałem mógłbym je wam sprzedać po 550pln brutto sztuka z fakturą VAT 🙂

Jak dla mnie nie miałem żadnych wątpliwości co wybrać. A dodatkowo moje obawy rozwiała dyskusja kiedyś przeczytana na Cruiserforum, tam ludzie pisali by nie cudować i nie dawać się nabijać w butelkę tylko kupić zwykłe akumulatory trakcyjne i mieć święty spokój.

Cóż życie pokaże.

A doradzając Bartkowi – nie wiem jaką ma pojemność obecnie, ale na jego jachcie sądzę, że dwa lub cztery takie trojany powinny wystarczyć, o ile jest miejsce pod koją. Dorobiłbym do niej prostą wentylację wymuszoną wywalająca powietrze na zewnątrz jachtu. Oczywiście z silniczkiem bezszczotkowym i  z sygnalizacją nie działania wentylatora przy ładowaniu akumulatorów – żeby mieć pewność. Co do śmiertelnego zatrucia – cóż ani wodór ani tlen nie są śmiertelnie trujące, czasami może pojawić się odrobinka oparów kwasu siarkowego, ale to bardzo rzadkie. Moim zdaniem nie zatruje na śmierć. Ale nie jestem specjalistą w tej materii.

Ładowarkę mam Waeco MCA1235 – dwa banki hotelowe plus rozruchowy. Dla mnie idealna. Do tego rozdzielacz Argo FET oraz moje panele solarne. Nomen omen dają teraz w kwietniu ponad pięć amperów – rewelacja. Gdy dojdzie wiatroprądnica, generator będzie odpalany tylko od wielkiego dzwonu …

Fotek nie wrzucałem, bo nic spektakularnego się nie dzieje.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Odrobinkę bliżej wody

  1. Bartek pisze:

    może to głupie pytanie (nie znam się) ale czy ma sens dodawanie amperogodzin akumulatorów 6 i 12 woltowych ?

  2. Slawek pisze:

    I tak i nie 🙂

    A mówiąc dokładniej to zależy od sposobu połączenia. Przy połączeniu równoległym Ah sumujemy, przy szeregowym nie.

    Amperogodziny są uproszczonym sposobem na ocenę pojemności akumulatorów przy milczącym założeniu stałego napięcia. Bo jak wiemy z lekcji fizyki jednostką energii jest Wh (watogodzina) lub bardziej popularne kWh (Kilowatogodzina) czyli napięcie razy prąd razy czas. Ponieważ napięcie teoretycznie jest niezmienne ludzie to pomijają i pozostaje im prąd razy czas czyli Amperogodzina. Wprowadzono to, by łatwiej określać zużytą i pozostałą energię. Rozumujemy następująco: mam akumulator 100 Ah, pobieram 2A to powinien mi wystarczyć na 50 godzin. Jak dołożę trzy lampy po 1A każda to czas spadnie mi do 20 godzin itp. To oczywiście bardzo duże uproszczenie. Oddana energia zależy od wielu czynników, głównie od natężenia pobieranego prądu. Im większy prąd pobieramy tym mniej energii dostaniemy. Procesy chemiczne w akumulatorze są dość powolne i potrzebują czasu. Gdy pobieramy dużo prądu akumulator „nie nadąża”. Stąd różne „rates” 5hr, 10hr, 20hr, 100hr. Np. dla wspomnianego T-105 mamy:

    • 5hr – 185Ah
    • 10hr – 207Ah
    • 20hr – 225Ah
    • 100hr – 250Ah

    Różnica jest znacząca. Zwykle przyjmuje się wskaźnik 20hr, czyli ile energii prądu da akumulator, jeśli będzie rozładowywany przez 20 godzin.

    To zachowanie akumulatorów opisane jest prawem Puerket’a: http://en.wikipedia.org/wiki/Peukert%27s_law

    Jednak w obu wypadkach połączenia akumulatorów, ilość gromadzonej energii sumuje się. Jak już wspomniałem energia to napięcie razy natężenie razy czas. Przy połączeniu szeregowym natężenie pozostaje stałe, ale napięcie jest podwójne (dla dwóch akumulatorow). Przy równoległym napięcie jest stałe, a natężenie jest podwójne. Efekt jest ten sam. Dwa razy więcej energii.

    Na Fayce w pierwszym banku będzie 6 akumulatorów połączonych szeregowo-równolegle 3×2 oraz cztery w konfiguracji 2×2. Stąd ich pojemność w Ah 1125, a nie 2250, za to napięcie 12 V zamiast 6V. No i te 100Ah z rozruchowego który jest na 12V.

  3. Bartek pisze:

    Sławku dzięki za kolejny świetny i wyczerpujący wpis. Szczęśliwie inny Bartek ubiegł mnie z tym pytaniem o Ah więc nie wyjdę na laika 🙂
    Prawdopodobnie będę się do Ciebie uśmiechał po trojany ale muszę najpierw zmierzyć czy w hund koji mam odpowiednią wysokość aby je tam upchnąć. U siebie mam trzy niezależne obwody akumulatorów: 1 startowy, 1 hotelowy i 1 do stera strumieniowego. Ale tak sobie pomyślałem po przeczytaniu twojego wpisu, że hotelowy można by połączyć ze strumieniowym, który i tak jest używany od święta. Jedyne co należy uwzględnić to żeby był blisko steru str. bo prądy są całkiem spore.

  4. Slawek pisze:

    Albo dać grube kable, ja zastosowałem takie o przekroju 70mm2 każdy. Więc nawet kilka ładnych metrów można pociągnąć – u mnie będzie to około sześciu. A mój SidePower potrzebuje 500A 🙁

  5. Bartek pisze:

    Na polskich uczelniach został opracowany nowy typ akumulatorów węglowych, które przy mniejszej masie posiadają większą pojemność http://www.youtube.com/watch?v=dkoAyBYaNm0. Może już je produkują?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *