Sucho…

Nie macie pojęcia jakie podniecenie odczuwałem, gdy Fayka pomalowana nową farbą antyporostową była trzy tygodnie temu zrzucana na wodę. Nic mnie tak nie ciekawiło jak woda w prawym kilu, a raczej spodziewany jej brak 😉

W międzyczasie Panowie malarze wypiaskowali cały spód, pomalowali podkładem, przeszpachlowali trochę, pomalowali podkładem ponownie i pomalowali tym magicznym antyfoulingiem Coppercoat. Wygląda ładnie – a jak będzie działało – zobaczymy. Oczywiście Sławuś znowu wywołał sensację w marinie – a po co to taki wynalazek, nie można zwykłego położyć jak wszyscy itd.

Pozostało mi jeszcze wykonać linię wodną – i hajda do morza. Linię wodną, zamiast jak wszyscy malować, za radą kolegi Marka z jachtu Liberi – nakleiłem. Do tego celu użyłem taśmy konturowej 3M stosowanej do oklejania TIR’ów. Jest to taśma odblaskowa, niemetalizowana z siedmioletnią gwarancją na drogach – sól, woda, myjnie, śnieg, deszcz mróz, prędkości po 90km/h i więcej. Mam nadzieję, że na jachcie też się sprawdzi. Wygląda moim zdaniem bardzo dobrze. A udało mi się wyliczyć zapotrzebowanie tak, że zostało ze 30cm. W sumie to dobrze, bo z BBB nie spełnia warunku „barato”.

Przyjechał Pan Roman z dźwigiem i „w try miga” było po sprawie. Rzut oka do prawego kilu – sucho, po godzinie nadal sucho, po dniu – sucho, po tygodniu sucho, po trzech też sucho. Uff. Wyszło, że znowu miałem farta.

A za chwilę zaczęło się narzekanie kolegów z mariny „co to jest tyle piachu po tym piaskowaniu, ciekawe kto to będzie sprzątać, piach się nosi do jachtów bla bla bla…” Więc rad nie rad pożyczyłem od bosmanów taczkę i łopatę i zacząłem wywozić piach na wskazane miejsce – aż za hotel na boisko do siatkówki. Piasku było prawie dwie tony. Łącznie zrobiłem prawie trzydzieści kursów. Pracowałem do wieczora i nazajutrz do poludnia. A złośliwi koledzy z mariny komentowali „Co? Nie chciało się nosić teczuszki, to trzeba pchać taczuszki…” Nic tylko utłuc gadziny.

Prace, które teraz wykonuję są mało spektakularne – montuję rozmaite części, które już mam, a czekały na swoją kolej. Robię prace szkutnicze – jak zabudowa linii wału. O to upierała się Wiesia. Twierdzi, że obecność wirującego wału z przegubem w naszej kabinie, zaledwie 40 cm od jej nogi, napawa ją poczuciem dyskomfortu. Uważa, że mogą jej się tam wkręcić pończochy. Rozumiem! Dobre pończochy rzecz droga i cenna – byłoby szkoda. No to zrobiłem ściankę i klapkę rewizyjną. Przecież ciężko by było potem te pończochy wyplątywać… tak by oczka nie poleciały.

W ubiegłym tygodniu uruchomiłem w końcu ster strumieniowy. Oczywiście wraz z pilocikiem. Aby doprowadzić elegancko kable do silnika steru, musiałem, leżąc w dziobie pod koją – wielgachną wiertarką pożyczoną od Seby, wiercić wiertłem koronowym otwory do przeprowadzenia kabli. Trzy otwory o średnicy 25mm, a blaszka grodzi ma 6mm i jest z gatunkowej stali 18G2A. Zabawa trwała z półtorej godziny w pozycji na leżąco – z latarką czołową – normalnie górnik przodowy. Od tej wymuszonej pozycji strzyknęło mi coś w lędźwiach i do teraz mnie rypie w plecach. Normalny SKS.

Ale strumieniówka działa doskonale. Znowu coś innego niż ma reszta kolegów, bo stojąc na kei i rozmawiając z nimi popisywałem się kręcąc łódką. A pilocik był w kieszeni. Volker złośliwiec powiedział, że musi sobie dokupić drugi taki pilocik i robić mi psikusy, gdy będę manewrował w marinie 😉

I pomyśleć, że ja mu pomagałem z podłączeniem komputera na jachcie. Gniazdo USB na tablicy rozdzielczej, które mu zamontowała firma Philippi miało wewnątrz skrosowaną przejściówkę i nigdy nie działało, co więcej nie miało prawa działać. Ale troszkę rozcinania, troszkę lutowania i wszystko śmiga jak ta lala.

Uruchomiłem AIS http://pl.wikipedia.org/wiki/Automatic_Identification_System.
Od teraz widzę inne jednostki w okolicy oraz, co równie ważne, on też widzą mnie. Jako bonus można śledzić ruchy Fayki na popularnych serwisach jak:

http://www.marinetraffic.com czy
http://www.vesselfind.com

No normalnie permanentna inwigilacja

Odebrałem klapy zbiorników VETUS z przyspawanymi kolankami – miód, cud i orzeszki. Jak zawsze, gdy Panowie z Zakładu Żarna coś zrobią. Czekam na uchwyt do telewizora, hak do mocowania rolera CodeZero na bukszprycie, kompletną wejściówkę oraz nogę do stołu.

Z tą nogą to poważna sprawa. Obecne rozwiązanie tymczasowe jest bardzo niewygodne. Na weekend majowy urządzaliśmy malutkie grill party w jachcie. Ponieważ pogoda była średnia, wszyscy siedzieliśmy w środku. Włażenie nieco głębiej za stół to prawdziwa gehenna. Obecne, tymczasowe nogi bardzo to utrudniają. Rozpocząłem poszukiwania gotowych nóg do stołu. To co znalazłem to albo brzydkie, albo horrendalnie drogie. Jedna z włoskich firm robiących wyposażenie do superjachtów podesłała mi ofertę na bardzo ładne nogi do stołów. Składane teleskopowo na trzy. Idealne jak dla mnie. Cena 1450 euro netto … za sztukę … plus transport. Only!. To jakaś masakra jest. Cóż było robić. Narysowałem własną wersję składanej podstawy stołu. Panowie z Zakładu Żarna po obejrzeniu moich rysunków stwierdzili, że da się to wykonać i powinno działać więc przystąpili do pracy.

Aha, byłbym zapomniał. W czasie mojej urodzinowej imprezki grilowaliśmy sobie milusio wewnątrz jachtu. Grill Cobb, który dostałem w prezencie, jest wykonany tak, że z zewnątrz jest chłodny. Więc postawiony na kuchni działał doskonale. Ale jeden brykiet firmowy wystarcza na blisko trzy godziny. Więc po godzinie grilowania, gdy wszyscy już byli napchani po uszy, grill nadal pracował. Wiesia zarządziła, bym go wyniósł na zewnątrz. Wynosząc potknąłem się na schodkach zejściówki, gorąca pokrywa z grilla spadła przypalając wycieraczkę i polarek Kristiny. Ja zabełtałem tym co trzymałem w rękach tak, że tłuszcz zgromadzony wewnątrz chlusnął na węgiel. Pięknie się zapalił się i buchnął płomieniem na metr. Strat wielkich nie było – opaliły mi się włosy (te resztki co jeszcze mam), brwi i rzęsy (wąsów nie ruszyło – poszło górą). Jakoś doniosłem tę pochodnię na zewnątrz. Więcej strat nie było.

Ale Darek miał dla mnie ciekawszy scenariusz, gdy mu opowiedziałem. Powiedział, że mogłem przecież wrzucić płonący grill do pomieszczenia, gdzie jest rozchodowy zbiornik paliwa – 40l, węże, przewody, rozmaite kable i plastiki – wówczas zabawa byłaby ciekawsza i dużo weselsza. A gaśnicy na jachcie jeszcze nie mam.

Od razu przeszukałem, co rynek pożarniczy oferuje w tym obszarze. Oczywiście prawie wszyscy mają na jachtach gaśnice proszkowe. Generalnie z „trzech B” mają tylko jedno – barato. Najgorsze jest to, że po odpaleniu gaśnicy proszkowej wewnątrz jachtu, ten piekielny proszek będzie się sprzątać jeszcze przez dwa lata. Kiedyś były gaśnice halonowe, ale lobby „efektocieplarniane” wykończyło je na amen. Śniegowa jest skuteczna i czysta, ale można sobie odmrozić wszystko – minus 120 stopni to nie zabawa I pewnie kuchnia by nie przeżyła. Aż w końcu odnalazłem rozwiązanie. Dostępne są gaśnice oparte na tzw „czystym środku gaśniczym” – zastępnik halonu. Np: http://www.pliszka.pl/gasnica-gh-2x-na-srodek-czysty-gaz-fe-36-prod87.html Taka gaśnica ma same zalety, i jedną wadę. Brakuje jej jednej literki w trzech B. Możecie zgadnąć której…

Więc pewnie kupię jedną dwukilową (ponad sześć stów w stosunku do 60 pln za proszkową) i do tego kilka sprayów gaśniczych http://www.pliszka.pl/spray-gasniczy-prod97.html. Od razu dokupię też ze trzy do domu. Mój przypadek z grillem spokojnie dało by się opanować takim sprayem, gdyby sprawy poszły źle.

Grilowanie w środku jachtu robiłem ostatni raz w życiu!

A tak na marginesie…

Ponieważ troszkę będzie rejsów i ludzie, którzy będą ze mną pływać nie zawsze mają za sobą doświadczenia morskie, postanowiłem wykroić na Faykowej stronie zakątek na bazowy poradnik. Znajdziecie go w menu ukryty pod hasłem: Poradniki..

Fotki tam gdzie zawsze

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta dziewiąta i dalej)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na Sucho…

  1. Bartek pisze:

    Nie wiem czy już wiesz ale z Cobba wychodzą pyszne pieczone ziemniaczki w mundurkach. Układam je wokół wkładu w taki sposób aby nie dotykały dna „fosy”.
    Oczywiście trzeba je obrócić aby opiekły się z drugiej strony. Podane z sosem tatarskim Mikado z Lidla są bezkonkurencyjne. Jak skończysz grillować warto wygasić Cobba aby tłuszcz się nie wypalał bo mycie wypalonego tłuszczu jest upierdliwe. Żona zawsze mnie klnie bo z wygody pakuję go do zmywarki, która później wygląda jak po wojnie atomowej.
    Jak chcesz szybko wygasić Cobba postaw pokrywę do góry nogami, przełóż do niej blachę, wyjmij koszyk z wkładem Cobbowym uchwytem i ostrożnie włóż do wody.

    Jak minie czyś przekupisz 🙂 to zdradzę Ci sekret jak szybko pozbyć się problemu z pstryknięciem w lędźwiach. Mam 25 lat bezcennego doświadczenia w tej materii.
    Czy piaskownie nie uszkodziło cynku? Co z antyosmozą?

  2. Slawek pisze:

    A te ziemniaczki to dajesz „gołe” czy w folii ? Bo pomysł rewelacyjny. Muszę wypróbować. Odnośnie sosów to moja Wiesia robi dwa według własnego przepisu. Jeszcze nie spotkałem nikogo kto by nie był zachwycony. Jeden z nich bazuje na czymś co nazywamy „Kwasik czarnopożeczkowy” Wiesia robi go sama w słoiczki – taki dżemik ale kwaśny.

    Masz rację – mycie Cobba to masakra. Muszę wypróbować preparaty do czyszczenia kominków – ktoś mi to podpowiadał.

    O ty przekupna paskudo – kolega cierpi, a ty się targujesz 😉

    Piaskowanie był robione na mokro -to bardzo delikatny proces, praktycznie da się zdejmować farbę pojedynczymi warstwami więc cynk ocalał. Osmoza na jachtach stalowych nie występuje – na szczęście 🙂

  3. Bartek pisze:

    Ja bym pomalował całość antyosmozą i na to antyporost. Skoro już raz szpachla pod wpływem działania wody odpadła to będzie dalej odpadać jeśli jej nie zerwałeś jej w 100%.

    Ziemniaczki oczywiście bez foli bo Cobb nie daje aż tyle ciepła. Ziemniaczki dochodzą najdłużej. Najlepsze takie w siatce z Lidla lub Biedronki . Próbowałem różne gatunki z innych lokalnych sklepików ale się zdziwiłem bo nie wszystkie wychodzą smacznie.

    Co do pstryknięcia w lędźwiach to wysunięcie dysku powstaje w taki sam sposób jak
    strzelanie z pestki palcami. Jak ustawisz powierzchnię palców pod odpowiednim kątem i zaczniesz je ściskać to pestka wystrzeli tam gdzie trzeba. Z dyskiem jest dokładnie tak samo. Pochylasz się do przodu, coś podnosisz i pstryk. Jak już to się stało trzeba stworzyć warunki sprzyjające do wciągnięcia dysku na swoje miejsce.
    Kręgi są połączone ze sobą stawami i to one powinny przenosić obciążenie a nie dyski.
    Dysk to tylko sprężyna amortyzująca wstrząsy. Jak zaczniemy go długotrwale ściskać
    to się spłaszcza, uwypuklają się jego krawędzie, a te zaczynają uciskać nerwy. Jak dołożymy wyciskanie dysku w kierunku kanału kręgowego (pstryk) to leżysz i kwiczysz bo dysk uciska rdzeń kręgowy lub korzonki. Z tego robi się stan zapalny i jest jeszcze weselej.
    Z wieloletnich własnych doświadczeń – rwa kulszowa po kontuzji w grze w kosza – po dziesiątkach wizyt u różnej maści lekarzach, rehabilitantach, kręglarzach, rezonansach, tomografach, RTG, wyciągach itd zrozumiałem mechanikę pracy kręgosłupa.
    Pstryknięcie czasami się zdarza ale nauczyłem się „wciągać” dyski z powrotem.
    Nie będę na tym blogu odbierał lekarzom pracy ale służę pomocą na priv.

  4. Pawel Oslo pisze:

    No dajesz ten przepis na wciskanie dyskow albo jesteś skończonym sadysta kolego…Zeglarzu…..

  5. Bartek pisze:

    Zazwyczaj dysk wysuwa się w odcinku lędźwiowym. Ja kładę się twardym łóżku lub podłodze i podkładam pod lędźwia ciasno zwinięty w wałek koc lub ręcznik. Średnica powinna być na tyle duża aby pośladki ledwo co dotykały podłoża tj. ok 10cm. Ważne aby wałek był sztywny bo chodzi o punktowe podparcie dwóch kręgów sąsiadujących w wysuniętym dyskiem. W początkowej fazie może to być bolesne ale trzeba pokonać ból i postarać się rozluźnić mięśnia. W takiej pozycji musimy poleżeć.

    Jak to działa?

    Kręgi od strony pleców połączone są ze sobą wyrostkami na powierzchni, których znajdują stawy. Od strony brzucha trzony kręgów połączone są więzadłami tworzącymi pierścień w środku którego znajduje się dysk (galareta z twardym jądrem). Dzięki punktowemu podparciu wałkiem na stawach powstaje dźwignia, która rozciąga więzadła spinające trzony kręgów (od strony brzucha). Te z kolej prostują się i wciskają dysk na swoje miejsce. Przez rozciągnięcie wiązadeł zwiększa się również odległość pomiędzy trzonami kręgów, co dodatkowo dekompresuje dysk, który teraz może być „zassany” do środka pierścienia.

    Warto na co dzień pamiętać o wyginaniu lędźwi a taki sposób aby ciężar ciała spoczywał na stawach a nie dyskach. Zawsze mam przed oczyma afrykańskie kobiety noszące na głowach dzbany z wodą. Kręgosłup wygięty w „S” i nic je nie boli.
    My na co dzień prostujemy te „S” w samochodzie, fotelu, złym łóżku, złą postawą przy siedzeniu chodzeniu itd. Kompresujemy dyski i wyciskamy je jak pestki w kierunku pleców. Zaburzając właściwe ustawienie dolnej podstawy kręgosłupa wpływamy na górne odcinki. Bóle głowy, śródpiersiu, itd też mogą pojawiać się w wyniku ucisku dysków na pień kręgowy.

  6. Slawek pisze:

    Hi hi, dzisiaj wypróbuję. Jak zadziała to masz u mnie tyle piwa, ile zdołasz wypić… ale i tak z góry dziękuję.

    A dla malkontentów, że to blog żeglarski mam odpowiedź: a jak wam pyknie dysk na środku oceanu? To co zrobicie? Albo będziecie w czarnej d..ie albo pójdziecie za radą Bartka i sami się uratujecie. Z drugie strony pływanie na jachcie moim zdaniem doskonale wpływa na kręgosłup. Kołysanie jachtu zmusza nas do ciągłej gimnastyki kręgosłupa… Potwierdził to mój kolega Witek – po operacji kręgosłupa właśnie, chodził na rehabilitację, a potem pojechał na dwa tygodnie na Karaiby. Po powrocie stwierdził, że dla jego pleców było to więcej warte niż trzy miesiące rehabilitacji.

    Zdrowia życzę wszystkim czytelnikom.

  7. Pawel Oslo pisze:

    Ciekawa teoria z tym walkiem. Proponuje wykonywanie wciągania dysku przy kole sterowym bo gdyby na przykład się nie wciagnal a na dodatek drugi wyskoczyl to prawdopodobienstwo, ze nie doczolgamy się po schodkach do góry jest dość duże . Sprobuje zabiegu w warunkach ladowych raczej. Dziekuje Bartkowi.

  8. Bartek pisze:

    Z szyją (bóle głowy od ucisku na pień) radzę sobie podobnie na tej samej zasadzie ale zamiast wałka odchylam mocno głowę do tyłu leżąc na boku. Najlepiej robić to przed zaśnięciem. Głowa powinna być w linii prostej z kręgosłupem (patrząc od pleców).
    Takie rozciąganie bardzo mi pomogło po kontuzji której się nabawiłem na snowboardzie. Długa praca z pochyloną głową do przodu też wyciska dyski w kierunku pnia dlatego robię coś odwrotnego. Piszę co mi pomaga i nie biorę odpowiedzialności za wszelkie możliwe schorzenia bo nie jestem lekarzem. Jak ze wszystkim potrzebna jest rozwaga 🙂

  9. Bartek pisze:

    A teraz ja potrzebuję Waszej pomocy. Mam jacht mieczowy. Jak stoi w porcie to nie przybywa wody w zęzie. Jak zacznę pływać (zwłaszcza w przechyłach to woda się zbiera w dennikach przy skrzynce mieczowej. Ponawiercałem w nich otwory rewizyjne aby odciągać wodę. Zdemontowałem obudowę skrzynki żeby sprawdzić ew. nieszczelności od góry ale zastałem tam jedynie szkutniczy pył który pozostał po zabudowie więc sucho jak pieprz.
    Balast mam zalany w podłodze po obu stronach skrzynki. Szkutnik nie zalał go na wskroś a jedynie po wierzchu, więc woda może się przez niego przesączać. Pomimo że balast był ołowiany mógł zawierać stalowe zanieczyszczenia (rdzenie pocisków) więc woda którą odsysam ma nieco rdzawy kolor. Po obu stronach skrzynki pod siedzeniami mam zbiorniki z wodą pitną po 100l każdy. W przechyłach ciśnienie może być całkiem spore i może coś się rozszczelnia ale na oko nie widać zacieków i pył też „oryginalny”. Szukam przyczyny od kilku sezonów i nic. Od strony dziobu też sucho. Coś gdzieś cieknie na szerokości miecza. Może okna i ścieka po ściankach? Ale problem wychodzi dopiero po pływaniu na żaglach w przechyłach.

  10. Slawek pisze:

    Hmm, trzeba jakoś dowiedzieć się czy to woda wewnętrzna czy zewnętrzna. Gdybyś był ta morzu to smakujesz – jak słodka fajnie, jak słona nie fajnie. Ale na jeziorach to nie wiem. Może coś dodać do zbiorników wody pitnej – coś co potem będzie łatwo wymyć – wypłukać – może jakiś barwnik spożywczy. To byłoby pierwsze co bym sprawdził.

    pozdrawiam

    S.

  11. Bartek pisze:

    W weekend spuściłem pitną wodę i popływałem 6-8 knt. Wygląda na to, że woda przesącza się przez laminat skrzynki mieczowej w miejscu gdzie szkutnik ją przyciął i powtórnie laminował. Prawdopodobnie nie uzupełnił żelkotu od środka skrzynki. W trakcie pływania na czole miecza powstaje większe ciśnienie i woda przesącza się. Jak jacht stoi to nie mam problemu. Podobny problem miałem przy sterze strumieniowym. Nie pokryli laminatu żelkotem tylko wyrównali szpachlą i pomalowali antyporostówką.
    Sprawdzę skrzynkę mieczową od środka od strony wody. Jak laminat będzie surowy
    to miałem pecha z wyborem szkutnika 🙁 Mści się niższa cena usługi.

  12. Slawek pisze:

    Ale jak sprawdzisz – będziesz nurkował, czy po wyjęciu jachtu na zimę?

  13. Bartek pisze:

    Zrobię inspekcję z wody. Maska, nura i pomacam co się da. Na szczęście sam budowałeś swój jacht więc solidność mazurskich szkutników masz z głowy 🙂
    Odnośnie Cobba to ziemniaczki wychodzą upieczone o ile będą się piekły na wysokości koszyka kokosa. Jak położysz je w fosie to się nie upieką. Myślę o jakimś ruszcie do fosy bo układanie i przewracanie wymaga klinowania ziemniaczków o koszyk i nie zawsze rozmiar ziemnika pasuje. Szkoda że Cobb czegoś takiego nie sprzedaje. Może zawiążemy spółkę i zamówimy dwa kosze do fosy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *