Sopocki lansik ;-)

I co ? Tak ironizowałem na temat jachtów co to tylko pływają do Sopotu…

A sam – nie jestem lepszy 😉

W weekend 2 tygodnie temu, przyjechał do mnie Darek i popracowaliśmy do soboty w południe nad układem paliwowym – a konkretnie podłączeniem wszystkich odbiorników do zbiornika rozchodowego. Odbiorniki są cztery (silnik, generator, kuchnia i ogrzewanie), do tego napełnianie zbiornika, dwa „powroty” oraz odprowadzenie przelewowe zabezpieczające przed … przelaniem, do tego podłączenie filtrów paliwa. Wszystko w rurkach miedzianych z zaciskanymi złączami. Gotowe – działa, nie dotykać.

W sobotę była bardzo fajna pogoda, więc postanowiliśmy się przepłynąć. Przy okazji chcieliśmy przetestować integrację komputera nawigacyjnego Locomarine z programem MaxSEA TimeZero na pokładzie z chartploterem MFD8 Furuno. Podłączyłem wszystko do docelowego routera i był to dobry czas na sprawdzenie dostępnych bajerów.

A najfajniejszym jest synchronizacja MaxSEA z NavNET3D. Na komputerze wygodnie rysujemy trasę (route), klikamy „aktywuj” i na chartploterze natychmiast pojawia się trasa gotowa do nawigacji. Jest to rewelacyjne. Każdy z Was, kto kiedykolwiek próbował rysować trasę bezpośrednio na chartploterze, wie jaka to gehenna, szczególnie,  gdy jacht już płynie. Nie dość, że ciężko się przemieszcza kursor, ekran jest dość mały, łajba buja, trzeba się trzymać, często mamy założoną rękawiczkę, do tego warto uważać dokąd płyniemy, nie zbaczać z kursu. Chapeau bas! dla tych, którym to się udaje. Na komputerze to zupełnie co innego – myszką, lub na panelu dotykowym, wszystko pięknie widać, ekran jest duży, nie skupiamy się na sterowaniu, można trasę poprawiać, tworzyć, dodawać, usuwać. Potem klik i nawigujemy. Podobnie, gdy mamy sternikowi do przekazania jakąś wiadomość na mapie – możemy powiedzmy wstawić punkt – opisać go np: „Uważaj na ten kamulec” – klikamy synchronizuj i już sternik ma to na swoim ekranie. A my się tylko wychylamy i mówimy – zaznaczyłem Ci „kamulca”, postaraj się na niego nie wjechać 🙂

Pogoda była fajna, wiał lekki wiaterek z południa, tak około 12 knt. Dokąd płynąć w sobotnie popołudnie? Oczywiście, że do Sopotu. Ruszyliśmy o 15:27-tej, wyjechaliśmy za główki, postawiliśmy podstawowe żagle, obraliśmy kurs na Sopot i hajda – sama przyjemność. Do mariny wpłynęliśmy o 18:40. Wiaterek nie był za silny, do Sopotu jest jedenaście mil, to i trzy godzinki zeszły…

Byłem bardzo zaskoczony jakością mariny w Sopocie. I u nas daje się coś fajnego zrobić, mimo licznych kontrowersji zbudowana marina jest naprawdę ładna, nowoczesna i w niczym nie ustępuje zagranicznym. Oczywiście jest też droga, ale cóż lansik, to lansik. Stanęliśmy w Y-bomach tuż przy przy słynnym (i pięknym) jachcie Mushashi M. Po drugiej stronie stało chyba jeszcze słynniejsze Gemini 3 Kapitana Paszke. Ogarnęliśmy jednostkę, ogoliliśmy się, przebraliśmy i poszliśmy uprawiać clubbing. Około pierwszej po zaliczeniu trzech klubów (ostatni był SPATiF), troszkę niedopici wróciliśmy na jacht. Darek twierdził, że coś mnie musi brać, bo mam szkliste oczy i całkiem ze mnie zeszło powietrze 🙁

Chyba tak było…

Zrobiliśmy sobie gorącą herbatkę, poprawiliśmy poziom C2H5OH w naszej krwi używając do tego celu „Noteckiego”, pogadaliśmy i poszliśmy spać.

Rano czułem się dużo lepiej, po pobudce, porannych zabiegach higienicznych zjedliśmy posilne śniadanko. Na obiadek postanowiliśmy wybrać się do Gdyni.

Stan pogody był następujący: Siła wiatru: 0/zero/nul/nic, stan morza: też zero – lustro. Widzialność: 20 metrów – mgła jak mleko. To świetna okazja do wypróbowania mojej składanej śruby Gori.

Zapytacie pewnie co tam próbować. Ano jest co. Śruby jachtowe są projektowane tak, aby zapewniać maksymalną efektywność pracy przy płynięciu do przodu. Chodzi o oddawaną moc oraz prędkość. Przy płynięciu wstecz efektywność jest zwykle nieco mniejsza, bo śruba pracuje na „fałszywym” profilu. To zjawisko nie występuje przy śrubach składanych np. jak moja Gori lub zmiennych jak Variprop. Gori działa w ten sposób, że gdy przełączamy bieg naprzód/wstecz śruba najpierw składa się pod wpływem ruchu jachtu do przodu (i naporu wody oczywiście) potem rozkłada się w przeciwną stronę pracując wstecz z „prawdziwym” profilem.

Ale…

W swoich materiałach reklamowych Gori zachwala, że ta śruba udostępnia opcję „overdrive” – „nadbieg”. Łopatki są sprytnie wyprofilowane, że jeśli uda się zmusić śrubę do pracy w przód, ale we „wstecznym” położeniu łopat (trochę masło maślane – prawda) to będziemy mięli śrubę słabą, ale za to szybką. Jest to przeznaczone do płynięcia po płaskiej wodzie bez wiatru. Producent zapewniał, że przy tych samych obrotach jacht może płynąć o węzeł szybciej. Ewentualnie przy tej samej prędkości potrzeba mniej obrotów i silnik zużyje mniej paliwa, będzie pracował ciszej. Generalnie cud, miód i orzeszki.

Mając takie laboratoryjne warunki do testów przystąpiliśmy do badań. Najpierw zwyczajnie – 1500 obrotów i do przodu – nie daję na razie więcej, bo silnik ma dopiero 30 godzin i się jeszcze dociera. Po ustabilizowaniu prędkości – odczyt – 4 węzły. Teraz magiczne zabiegi włączania „nadbiegu”. Trzeba wyłączyć bieg, śruba się złoży, czekamy aż jacht się zatrzyma, wrzucamy wsteczny, czekamy aż jacht zacznie płynąć wstecz i nabierze prędkości. Wyłączamy bieg. Śruba nie złoży się, bo woda napiera na śrubę z rufy. W tym momencie włączamy bieg do przodu. Śruba zaczyna pracować na „fałszywym” profilu, bo nie miała szansy wcześniej się złożyć 🙂

Znowu ustawiamy 1500 obrotów, czekamy na ustabilizowanie się prędkości i…. i proszę bardzo PIĘĆ węzłów. Niby nic, ale to 25% szybciej. Na konkretnych liczbach – jeśli mamy do przepłynięcia 20 mil – dopłyniemy godzinę wcześniej, spalimy o 3-4 litry paliwa mniej. Parę groszy w kieszeni…

Tym razem okazało się, że materiały reklamowe nie mijają się z prawdą.

Do Gdyni dopłynęliśmy w południe. Troszkę zrobiłem popeliny przy wejściu, bo przeszedłem przy samej bojce (czerwonej) i mimo, że Fayka ma zanurzenie 135 cm lewy kil dotknął piasku… Zdecydowanie muszę być ostrożniejszy na przyszłość. Ale marina w Gdyni jest znana z tego, że nie poraża głębokością.

W bosmanacie miła niespodzianka – postój gościnny do trzech godzin – gratis 🙂

Przespacerowaliśmy się troszkę po Gdyni, zjedliśmy obiadek, potem spokojnie wróciliśmy na łajbę po drodze podziwiając zacumowane żaglowce przy nabrzeżu.

Wpłynęliśmy o piętnastej mając wyznaczony kurs na Górki. Mgła nieco się przerzedzała, ale wiaterku nadal zero. Po jakichś 8 milach, gdy przekraczaliśmy rutę podejściową statków do Gdańska, zobaczyliśmy stojący na wodzie jacht z postawionym żaglami. Skomentowaliśmy to z Darkiem – popatrz, ale twardziele, wiatru brak, a chłopaki napierają na żaglach i to na środku ruty. Oby nic ich nie rozjechało. Chłopaki jednak zaczęli do nas intensywnie machać, zawinęliśmy i pojechaliśmy do nich. Pierwsze pytanie: macie może do sprzedania z 5 litrów paliwa. Zapytałem czy diesla? – Nie benzyny. To nie mamy. A czy płyniecie do Gdańska? Nie do Górek. A może byście nas podholowali do Westerplatte? Ulitowaliśmy się nad kolegami. Musieliśmy nadłożyć raptem jakieś 4 mile (godzinka), za to chłopaki z wdzięczności ofiarowali nam flaszkę Wyborowej 0.75. Cenny towar – przyjęliśmy – w Górkach jak znalazł.

Zacumowaliśmy około 18-tej, klar na jachcie i do domku. Tzn. ja do domku, bo Darek zdaje się miał w Warszawie jakąś konferencję…

Trzy fotki są na fotoblogu tutaj:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/Rejsy/SopockiLans/index.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *