Górnik pracuje po 6 godzin, a my…??

Jeden z moich znajomych mówi, że nigdy nie zostaje na imprezie dłużej niż sześć godzin, bo przecież szychta na kopalni trwa właśnie tyle, a on nie będzie robił ciężej niż  górnik na przodku. My na imprezie Faykowej daliśmy z siebie wszystko niczym „stachanowcy” – impreza trwała dwanaście godzin od piątej do piątej. Choć dla niektórych zaczęło się  wcześniej, a dla mnie nawet dużo wcześniej….

Ale po kolei…

Od jakiegoś czasu toczyłem na jachcie nierówną walkę o doprowadzenie Fayki do stanu nadającego się do pokazania ludziom. Skupiałem się na dwóch obszarach – postawieniu masztu i takielunku stałego oraz jako takim ogarnięciu wnętrza. O ile na maszt miałem praktycznie zerowy wpływ, o tyle wnętrze trochę poddawało się naszym z Markiem wysiłkom.

Przygotowaliśmy podłogi, są prawie gotowe, choć wymagają jeszcze dodania sporej liczby wsporników usztywniających. W kabinie na rufie oraz w kambuzie trzeba też zbudować podgięcia podłogi zgodnie z kształtem kadłuba. Musimy także dokończyć podłogę  wewnątrz kanapy w masie – obecnie jest podniesiona o 8cm i tak zostanie, ale pozostaje wymyślić wygodną metodę podnoszenia jej. Tak jak jest teraz nie da się, bo przecież będzie jeszcze wbudowany stół w mesie. Muszę pokombinować.

Zostały osadzone i dopasowane wszystkie drzwi. Jedne nawet zostały zupełnie zmienione. Otóż okazało się, że drzwi do kabiny rufowej są bardzo niewygodne. Był nawet taki moment, gdy Darek zapytał dlaczego otwierają się w tą stronę, bo przecież w drugą było by wygodniej. Wówczas oczywiście udowodniłem mu , że nie ma racji, bo wszystko jest przemyślane itd. Potem okazało się, że jednak ma rację i po przełożeniu na drugą stronę okazało się, że jest super. Na szczęście drzwi są symetryczne i daje się w miarę łatwo przełożyć zawiasy i zamek – bez zbytniej demolki.

W kabinie rufowej została dopasowana i wklejona listwa z litego drewna tzw. „masywu” ograniczająca koję. Spowodowało to optyczne zamknięcie koi i sprawiło, że materace wyglądają dużo ładniej. Równocześnie powstała półeczka/jaskółeczka przy mojej głowie na różne drobiazgi. Jak już jestem przy materacach to jadąc do Mariny odebrałem od Pana tapicera poduszeczki z materiału obiciowego – jest ich na Fayce czternaście – będzie co  wgniatać.

Cała „obudowa” kabiny dziobowej została oszlifowana, oraz oklejona na krawędziach specjalnym profilem drewnianym, który – po pierwsze ładnie wygląda 🙂 pod drugie wzmacnia krawędzie, po trzecie daje uchwyt do ręki przy wchodzeniu do jachtu i poruszaniu się po nim a po czwarte zapobiega lataniu przedmiotów położonych na suficie kabiny rufowej po całym jachcie. Przy okazji odkleiliśmy taśmę zabezpieczającą ze świetlika i okazało się, że lakier trochę po podciekał i od środka są na szybkach paskudne brązowe plamy. Gdy kiedyś zajdę trochę czasu wymienię to na pełną szybkę z poliwęglanu ze szprosami – tak zresztą od początku sugerował mi Leszek, a ja go oczywiście nie słuchałem.

By zwiększyć pozytywne wrażenie – Marek oszlifował i pomalował wszystkie meble. Chcieliśmy okleić wnętrze na gotowo sklejką ozdobną, ale nam jej zabrakło 🙁 powinna dojechać w przyszłym tygodniu – razem z listwami ozdobnymi do wykończenia narożników.

Do tego mnóstwo drobiazgów – usuwanie kleju, przeszlifowanie rożnych miejsc, montowanie klamek, okuć itd.

Na pokładzie zamontowałem wszystkie bloczki, organizery do lin, relingi. Tomek przywiózł mi bramę rufową, którą też zamocowaliśmy. Odebrałem od lakiernika postument koła sterowego, zamontowałem na nim całą elektronikę – niestety bez podłączania na razie – tylko jako demo. Zamocowałem koło sterowe i podłączyłem sterowanie gazem i biegami. Zamontowałem filtr do wody chłodzącej silnik i w zasadzie Fayka była gotowa do wypłynięcia do Mariny Jachtklubu Stoczni Gdańskiej, gdzie czekał na nią przygotowany maszt. Po zaledwie czterech zmianach terminu miałem obiecane, że w piątek (przed sobotnią imprezą) maszt stanie na 150%. Muszę tylko tam dopłynąć. Jest o bliziutko – jakieś 1000m. W czwartek o 21-szej miałem wszystko gotowe. Odpaliłem silnik, sprawdziłem, że woda z wydechu pryska jak należy (chłodzenie działa) i przystąpiłem do testowania biegów i gazu. Delikatnie na cumach dałem do przodu – Fayka ruszyła,napięła cumy – dałem do tyłu – cofnęła się, znowu do przodu, do tylu, do przodu, do tyłu, do przodu – kurde nic się nie dzieje, jeszcze raz przód tył – zero, jeszcze raz – znowu nic. Cholera co tam się stało – pewnie biegi się nie włączają – zawołałem – Marku! Czy możesz zobaczyć, czy kręci się wał napędowy?! Marek zanurkował do mojej kabiny zniknął na sekundę potem wyskoczył jak z procy z krzykiem ” Wyłączaj silnik, coś się stało woda do jachtu napier..la”. Wyłączyłem – pobiegłem na łeb na szyję na dół a tam Marek ręką zatyka dławicę wału śruby z której wali woda. Cholera, ale gdzie jest wał??? Wtedy dopadła mnie paraliżująca myśl – Matko Boska wał mi wyjechał do wody. Coś musiałem nie tak zamocować i się wysunął, teraz będą go szukał na dnie w marinie razem ze śrubą. Niech to jasny szlag trafi. Po chwilce paniki zebrałem się w sobie – OK po pierwsze to zatkać tę cholerną dziurę. Co by tu się nadało? Marek krzyczy dwaj coś, bo ja tego nie mogę tak trzymać długo. Mój wzrok padł na folię w którą wcześniej coś było zawinięte- taki zwykły „strecz” -tylko, że ze cztery metry. Wepchnęliśmy ten strecz do dławicy, owinęliśmy taśmą klejącą – przeciek zatkany. W międzyczasie uruchomiła się pompa zęzowa i wyssała większość wody. Dobrze że o niej wcześniej pomyślałem. Dobra teraz chwilka zastanowienia – czy na pewno straciłem wał i śrubę. Raczej nie, bo wał wypada dokładnie naprzeciwko steru i na nim się zatrzymał. Skoczyłem na rufę i długim prętem zacząłem macać pod jachtem – wymacałem śrubę – Uff jeden kłopot mniej. Tylko dlaczego to g…. wypadło. Podejrzewam, że nie mając klucza dynamometrycznego nie dostatecznie mocno dokręciłem śruby mocujące wał we flanszy Aquadrive.

A rano muszę być w drugiej marinie. Co więcej naprawa wału wymaga wyjęcia jachtu z wody. Jedyne pocieszenie to to, że stało się to na cumach w marinie, a nie przy wchodzeniu do portu w sztormie. Tym niemniej to zdarzenie całkiem mnie przybiło. Marek mnie pocieszał, ale ja miałem tylko ochotę się napić alkoholu i iść spać – co też uczyniłem.

Na 9-tą rano w piątek miał być podstawiony dźwig do stawiania masztu. Wymyśliłem, że może wyciągnąć Faykę na brzeg, ja się zajmę wałem, panowie takielarze masztem. Tylko kto mnie dociągnie. Raniutko spotkałem kierownika mariny Pana Jacka, ustaliliśmy że może mnie zaholować ich motorówką. Po dograniu szczegółów wyruszyliśmy około 9:30. Trzech panów w łódce (z AZS), na Fayce Marek i ja. Niestety panowie chyba nie wzieli sobie do serca mojego apelu o wolną jazdę, bo do Jachtklubu Stoczni Gdańskiej wpłynęliśmy z ułańską fantazją. Czternaście ton Fayki swoje robi i nie mogąc samodzielnie wyhamować – a mając wybór czy rąbnąć w betonową keję, czy w ich motorówkę wybrałem oczywiście motorówkę. Na szczęście nie uszkodziłem im kadłuba tylko pogiąłem cały reling na lewe burcie 🙁 Ale bosman powiedział, że da się wyprostować.

Maszt już czekał, dźwig nie czekał. Około południa, gdy zaczęliśmy się już niepokoić okazało się, że duży dźwig jednak nie przyjedzie. Już o trzeciej przyjechał zastępczo mniejszy – dał radę postawić maszt, ale jachtu wyjąć z wody nie dałby rady. Zaczęło się zatem stawianie masztu. Równocześnie zaczęło też ostro padać – nawet powiedziałbym lać. Mój telefon w tym czasie zaparował, więc mimo iż zrobiłem parę fotek to ich jakość jest tragiczna – przepraszam. Cała operacja stawiania masztu trwała dłużej niż zwykle, bo o ile przy maszcie wszystkie stalówki zostały zawalcowane, o tyle na dole upierałem się,że chcę mieć końcówki Noresemana – słynące ze swojej niezawodności i łatwości naprawy zakończenia lin stalowych. Ale czasochłonne przy montażu. A maszt wisi sobie na dźwigu i licznik bije…

Około 18-tej zacząłem się niepokoić jak wrócimy do mariny. Z Galionu już nie mogli wysłać motorówki, po pierwsze nie było już nikogo, po drugie nie dziwiłbym się gdyby ogólnie nie chcieli. W końcu udało się załatwić holowanie motorówką z JSG zapłaciłem z góry za postój Fayki i za holowanie. Jednak tuż przed umówioną godziną holowania dowiedziałem się, że z holowania nici, bo podobno motorówka jest uszkodzona, więc dopiero rano. Wersja nieoficjalna mówi o jakimś bogatym Rosjaninie, który miał do naprawy coś w silniku i jak to Rosjanie płacił dolarami 🙁

Kiszka …

W tym czasie dojechał Darek, nie długo po nim Rafał. Koledzy pomagali przy maszcie oraz w środku. Marek dzielnie skrobał i malował.

Zrobiła się dziesiąta w nocy. Praca przy maszcie miała się ku końcowi a ja nie miałem transportu, pomysł wracania rano odrzuciłem – ludziska już się zjeżdżali do mariny i pytali gdzie jest kurna Fayka.

W końcu Pan Krzysztof zadzwonił do swojego kolegi. Ten po półgodzinie przyjechał powiedział, że ma mało czasu, ale jak chcemy to możemy wziąć jego jacht i się zaholować. Ze spokojnym sercem dokończyliśmy prace przy maszcie dziesięć po dwunastej pożegnaliśmy Pana Janka i Pana Krzysztofa, odpaliliśmy pożyczony jacht – malutki z siedem metrów – taki „mazurski” i rozpoczęła się nasza nocna przejażdżka po ciemku do Mariny AZS. Darek z Rafałem na „holowniku”, Marek ze mną na Fayce. A deszcz cały czas lał. Dopłynęliśmy po jakiejś półgodzinie. Darek prowadził cały zestaw po mistrzowsku, delikatnie, powolutku manewrując w AZSie. Marek ochraniał z Rafałem Faykę, „holownik” i inne jachty. Cała operacja moim zdaniem przebiegła po perfekcyjnie. Gdy zacumowaliśmy było po pół do pierwszej w sobotę w nocy. Nie mieliśmy na sobie żadnych suchych fragmentów ciała ni odzieży. Marek przebrał się i pojechał do Warszawy po rodzinę, Darek z Rafałem poszli do hotelu do żonek, a ja założyłem suchą piżamkę i padłem na koję bez przytomności. Miałem dość atrakcji na ten czas. A przede mną cała sobotnia impreza…

Wstałem o szóstej trzydzieści i około siódmej zastukałem do pokoju mojej żoneczki, która dotarła do hotelu już po moim zaśnięciu. Musiałem odprowadzić „holownik” i Wiesia miała mnie przywieźć z JSG. Odpaliłem motorek na tym jachciku, popłynąłem do JSG, zacumowałem między dwiema dalbami jak był wcześniej zacumowany i wróciłem z Wiesią na śniadanko do Galiona.

Po śniadanku rozpoczęło się doprowadzenie Fayki do stanu nadającego się do pokazania ludziom 🙂 Witek, Darek, Rafał, Piotrek, Wiesia, Daria, Ania ciężko pracowali by posprzątać na zewnątrz i wewnątrz łódki. W tym czasie bosman przygotował na kei „trawniczek”, parasole i namioty. W południe uznaliśmy, że więcej już się nie da zrobić i przestawiliśmy ją na miejsce ceremonii.

Wtedy zacząłem oprowadzać wycieczki. Na pięć godzin zmieniłem się w przewodnika. A grup wycieczkowych łącznie było dwanaście. Tylko jedna osoba wypowiedziała zabronione zdanie. Ale ulitowałem się i nie wrzuciłem go do wody. W oprowadzaniu dzielnie pomagali mi Darek i Wiesia.

O siedemnastej wszyscy goście już byli przy kei czekając na ceremonię ochrzczenia Fayki. Matka chrzestna – moja ukochana żonka pięknie wypowiedziała swoją kwestię:

„Płyń po morzach i oceanach, sław imię polskiego żeglarstwa, przynoś dumę swojemu budowniczemu, zawsze bezpiecznie wracaj do portu. Nadaję ci imię Fayka”

Potem było rozbicie butelki szampana, otwarcie licznych butelek dla nas, gratulacje, uściski, toasty, prezenty, łzy w oczach…

O 17:30 przenieśliśmy się do sali, gdzie starałem się zanudzić gości swoimi wywodami. W końcu dałem im szansę coś zjeść, bo wcześniej już były koncepcje, by wyskoczyć do McDonald’s w trakcie mojego przemówienia. W trakcie tego fragmentu imprezy zademonstrowałem jak wygląda blog od zaplecza i opublikowałem historyczny – pierwszy wpis: Marzenia. Darek z Rafałem wręczyli mi piękny prezent od Józka, Andrzeja Rafała i Darka. Jest to zestaw zegarów – do zamocowania w mesie. Musieli wiedzieć, że jestem fanem takich zegarów właśnie w mesie. A ich zestaw jest bardzo piękny i zawiśnie na honorowym miejscu. Zresztą muszę powiedzieć, że otrzymałem mnóstwo przepięknych prezentów i będą one ze mną pływały na Fayce przypominając o Waszej przyjaźni po wsze czasy. Była też okazja uhonorować osoby, które tab bardzo mi pomagały i nadal pomagają: Wiesię, moje córeczki, ich facetów oraz Darka, Marka, Rafała, Kasię, Sama, Jesusa, Krzyśka. Oraz wszystkich którzy mnie wspieracie kibicując i dopingując.

Potem przyszedł czas na oficjalną kolację, Panie błyszczały urodą, Panowie czarowali elegancją, dzieciaki tryskały radością…

Po kolacji mój ulubiony zespół szantowy Mechanicy Szanty dał piękny, ponad trzygodzinny koncert. A potem zaczęła się dyskoteka. Tańce indywidualne, w parach, formacje, węże – oj działo się. Przy stołach trwały rozmowy, biesiady, popijanie rozmaitych trunków: piweczko, winko, wódeczka co kto lubił. A specjalnie dla mnie dwie najlepsze drużyny ligi mistrzów Borussia Dortmund z Bayernem Monachium rozegrały mecz na cześć Fayki w trakcie naszej imprezy…

Około trzeciej nad ranem dyskoteka zaczęła nieco przygasać – nie dziwne po dziesięciu godzinach celebrowania. Ale wtedy trzech Mechaników poszło po swoje instrumenty i zagrali prawie dwugodzinny prywatny koncert. To była prawdziwa wisienka na Faykowym torcie.

O piątej zszedłem z posterunku – byłem ledwo ciepły, ale szczęśliwy – wszystko się udało.

O dziewiątej pobudka, odświeżenie się śniadanko i do Fayki – trzeba było przestawić ją na miejsce postojowe.  Z pomocą chłopaków zajęło to dosłownie kilka minut.

Potem pożegnanie i do domku.

Chciałby bardzo, ale to bardzo serdecznie podziękować wszystkim którzy poświęcili swój wolny czas w weekend, by wspólnie ze mną i moją rodziną cieszyć z tego co już udało się zbudować.

DZIĘKUJĘ.

A od środy znowu zaczęła się robota…

Marek wkleił listwy uszczelniająco-wzmacniajace do pryszniców, zamontował szuflady w i drzwiczki szafki w kambuzie, usztywnił podłogę w kabinie rufowej.

Ja rozmontowałem Aquadrive przygotowując go do ponownego osadzenia nieszczęsnego wału. Potem popracowałem trochę przy relingach, szlifowałem fugi z kleju. Jednak odpuściłem, bo zabrakło mi papieru ściernego. Może kiedyś, gdy Panowie Flexiteekowcy będą kończyli pokład przeszlifuje się wszystko razem. Zamontowałem kołnierze mocujące od wewnątrz wszystkie nawiewniki. Fayka ma siedem nawiewników. Przy następnej okazji proponuję byście policzyli ile nawiewników ma przeciętny jacht w marinie 🙂 A potem zrozumiecie dlaczego ludziska ciągle narzekają na wilgoć w jachtach.

Potem zamontowałem rolkę kierunkową do lin w kokpicie na lewej burcie. W piątek Czarek – kapitan z sąsiedniego Województwa Toruńskiego powiedział – „nie mogę patrzeć jak tyrasz od dwóch miesięcy i nawet nie poczułeś morskiej bryzy. Musimy choć na chwilkę wychynąć z mariny i zrobić małe kółeczko. Korzystając z dobrej pogody tak też uczyniliśmy. Przy okazji Czarek pokazał mi wyjście z mariny i gdzie zwykle są mielizny. Oczywiście nie oznaczone, bo przecież „każdy to wie”. Jak się okazało nie każdy, bo gdy wracaliśmy czterdziestostopowa Delphia stała sobie na mieliźnie. Bardzo dziękuje Czarku, było mi niezwykle przyjemnie. Markowi też się podobało.

W tym tygodniu zamierzam naprawić wał. Mam obiecaną wizytę doświadczonego mechanika z firmy, która sprzedawała mi całą linię wału. Zobaczymy co będzie…

Sam nie robiłem zbyt wielu fotek, bo nie miałem czasu, a i telefon mi zaparował. To co dostałem od Bartka i Darka – wrzuciłem, gdy dostanę więcej też wrzucę….

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta siódma i dalej)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Górnik pracuje po 6 godzin, a my…??

  1. Bartek pisze:

    Pirackie pirogi nie będą miały szans z tym stalowym pancernikiem. Sławek pomyślał nawet o szybach kuloodpornych.
    Na poniższym blogu jest opis sytuacji, które wymagają stalowych nerwów albo stalowej Fayki 🙂

    http://www.mareczekw1968.blog.interia.pl/

    Sławek ma jedno i drugie. Urwany wał, mega impreza za głowie, dociekliwi goście -niektórzy chyba za bardzo np. ja 🙂 a gospodarz i tak tryskał uśmiechem i dowcipem.
    Było nam bardzo miło i również dziękujemy.

  2. Beata pisze:

    Toż to dreszczowiec jest! A jednak wypoczywanie na własnym jachcie okupione jest krwią i potem. .. Ale czy warto? Wystarczy popatrzeć na dumnego właściciela…

    Śledząc losy powstawania Fayki i pasji Sławka wokół której gromadzi się coraz więcej ludzi ( czy starczy tego świata dookoła i miejsca na Fayce???) i mogąc ją potem ( w nagrodę !) obejrzec na żywo doznałam radosnego uczucia ( polecam!) że wszytko można! Tylko trzeba naprawdę chcieć 🙂
    Dzięki Sławek!

  3. raru pisze:

    Sławek, chyba już możesz zamienić zdjęcie na górze bloga na zdjęcie nr 1053 z galerii.
    Pozdrawiam serdecznie, Raru

  4. Slawek pisze:

    Hi hi masz rację, muszę z tym pokombinować…

  5. jerz pisze:

    Siemka,sledze twoj blog dosc pilnie,jestem pelen uznania za twoj heroizm bo inaczej nie moge nazwac,zastanawiam sie czy mocowanie szyb w nadbudowce wystarczy,czy nie powinienes dac zewnetrznych objemek z inoxu zgodnie z wykrojem szyb ,w czasie bardzo sztormowej pogody uderzenia fal sa potezne,szyby moga popekac na poszczegolnych srubkach,zreszta moze sie myle…
    Moze ci potrzebny program Serial Sensor Simulator (NMEA RS 232,RS 422) do sprawdzenia z PCetu twoich urzadzen: DBT-Water depth,HGT-Heading,ROT-rate of turn ,Gyro ,weather etc…oraz NMEA Sniff,chociaz mozesz sobie odzczytac wszystkie dane na Hyper Terminal swojego kompa…
    Ciekaw jestem jakie masz najblizsze zeglarskie plany,pozdrawiam z Norwegian Sea
    Jerz-maz Basi Swiecickiej

  6. jerz pisze:

    Siemka,sledze twoj blog dosc pilnie,jestem pelen uznania za twoj heroizm bo inaczej nie moge nazwac,zastanawiam sie czy mocowanie szyb w nadbudowce wystarczy,czy nie powinienes dac zewnetrznych objemek z inoxu zgodnie z wykrojem szyb ,w czasie bardzo sztormowej pogody uderzenia fal sa potezne,szyby moga popekac na poszczegolnych srubkach,zreszta moze sie myle…
    Moze ci potrzebny program Serial Sensor Simulator (NMEA RS 232,RS 422) do sprawdzenia z PCetu twoich urzadzen: DBT-Water depth,HGT-Heading,ROT-rate of turn ,Gyro ,weather etc…oraz NMEA Sniff,chociaz mozesz sobie odzczytac wszystkie dane na Hyper Terminal swojego kompa…
    Ciekaw jestem jakie masz najblizsze zeglarskie plany,pozdrawiam z Norwegian Sea
    Jerz

  7. Slawek pisze:

    O cześć stary, dawno Cię nie było. Szkoda, że nie daliście rady z Basią wpaść na imprezę 🙁
    Te okna ciągle wzbudzają dyskusje i troszkę moich wątpliwości, jednak mam nadzieję, że nie będzie zupełnie źle bo:

    – po pierwsze szyby są wycięte z 10mm poliwęglanu – to obecnie chyba jeden z najmocniejszych materiałów przeźroczystych – bardzo odporny przy tej grubości praktycznie nie do rozbicia młotem, kamieniem czy bejsbolem 🙂
    – po drugie śruby, które trzymają szyby są praktycznie tylko dla ozdoby. Zastosowany klej ma wytrzymałość na odrywanie ok 70kg/cm² więc przy szerokości ramki 6cm i obwodzie jednego okienka około 2 metrów (zakładając, że są dwie równoległe spoiny po 1 cm szerokości) daje to siłę potrzebną do oderwania ponad 25 ton. Oczywiście ja w to nie wierzę, ale zapas na pewno jest spory.
    – po trzecie uderzające fale raczej będą wgniatały te szyby do środka. Tego się obawiam, ale konstrukcja nadbudówki jest dość pancerna i mam nadzieję, że wytrzyma. Pisałem o tym tutaj: http://www.ciunczyk.com/wordpress/?p=230

    Te Serial Sensor Simulator przydał by się na pewno. Gdy wszystko działa – to nie jest potrzeby, ale gdy trzeba czegoś poszukać – to bez narzędzi ani rusz.

    Odnośnie planów żeglarskich – w tym tygodniu chcę się przepłynąć z godzinkę na silniku po zatoce – by sprawdzić działanie śruby i całej linii napędu – po naprawach.
    Jak wszystko pójdzie OK to może w sierpniu popływam odrobinkę na żagielkach – zobaczymy.

    Kiedy będziesz w w kraju? Może byśmy się spotkali, z Olsztyna do Gdańska bliziutko…

    pozdrawiam

    Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *