Nadbudówka na gotowo…

Po Piątkowo/Sobotnich  weselnych zabawach na ślubie Wiesi brata Romka i naszej księgowej Agnieszki wybraliśmy się wspólnie do stoczni. Wystartowaliśmy z domku po dwunastej, więc pracę zacząłem po szesnastej.

Do zrobienia było przygotowanie do spawania końcowego całej nadbudówki łącznie z dachem.

Wszystko elegancko dopasowałem, „przyheftowałem” – czekało na pospawanie. Potem postanowiłem pomalować minią cały pokład. Kogo nie spytam: poczynając od Leszka, a kończąc na Panu od firmy, która ma malować jacht uważają, że takie malowanie/gruntowanie jest bez sensu. Ja jednak nie mogę patrzeć na korodujące blachy.

Wprawdzie nie jest to pełnowartościowa, zdrowa korozja z wżerami: tylko lekki nalot, ale i tak mnie to wkurza.

Zatem pomalowałem sporą część pokładu. Nadbudówki i części rufowej nie malowałem, bo Leszek potem płacze, że takie malowane elementy słabo się spawa migomatem. Przy tym malowaniu zastała mnie ciemna nocka. Potem tylko prysznic, wypumeksowanie z twarzy i rąk miniowych piegów, browarek i lulu.

Rano planowałem wstać o szóstej, jak zwykle w takich sytuacjach, rzeczywistość przegoniła plany i zwlokłem się o wpół do ósmej. Kawka, szlifierki, spawarki, zabawki i na jachcik.

Hej!!! Ludziska pobudka!!! Cała wioska wstaje!!! Sławek zaczyna swoje harce.

Myślę, że jeżeli niebawem nie skończę głośnych prac, to mnie jakąś kłonicą lub cepem zdzielą, gdzieś w ciemnym kącie. Ale już niedługo koniec, więc może przeżyję.

Ranek nastrajał mnie ochoczo do szlifierki kątowej. Nie ma to jak zapach szlifowanego metalu o poranku. Wyciąłem otwór pod okno do sypialni admiralskiej z kokpitu. Tak się „zapaliłem do pracy” przy tym szlifowaniu, że musiałem ugasić ogień na piersi. Nowiutka kurteczka robocza zajęła mi się żywym ogniem. A miała być kurde niepalna :(.

Dopasowałem okienko, przyhewtowałem – można spawać.

Zrobiła się dziesiąta i Leszek zawołał mnie na kawkę. Potem razem zaczęliśmy działać. Leszek spawał nadbudówkę „na gotowo”, a ja przygotowywałem rufową część pokładu. Potem Leszek spawał moje przygotowane elementy pokładu, a ja pomalowałem nadbudówkę. Po obiadku zabrałem się za robienie tymczasowych okien nadbudówki z pleksi. Bardzo  mi zależny na zamknięciu jachtu, tak by woda już nie leciała do wnętrza.

Niestety moja piękniejsza połowa oznajmiła, że koniec zabawy i wracamy do chałupy. Wytargowałem tylko, że dokończę malowanie pokładu. Okna skończę w przyszłym tygodniu. Domalowałem więc cały pokład do końca, pstryknąłem dokumentacyjne fotki, pozbierałem zabawki, wyszorowałem się i do domku.

Przy okazji zbierania zabawek przypomniało mi się, to co pokazywał mi Leszek. Jeden z klientów przymocował do naszego podnośnika kartkę dla swoich robotników. Kartka jest następującej treści:

Po skończonej pracy pozostaw platformę w nienagannej czystości. Będzie to świadczyć o Twojej wysokiej kulturze osobistej.

Co ciekawe ten podnośnik zawsze wraca z budowy czysty … sic.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dziewiąta)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Nadbudówka na gotowo…

  1. Darek B. pisze:

    Ładnie jej w czerwonym!! 😉

  2. Slawek pisze:

    Jeszcze nie jestem zdecydowany co do kolorów docelowych. Prawdopodobnie pod linią wodną czerwony antyporost, biała kreska linii wodnej, granatowe nad linią wodną, białe obramówki bulajów, pokład pokryty materiałem udającym teak (Deck-King) nadbudówka biała, na dachu Deck-King lub prawdziwy teak. Kokpit w prawdziwym drewnie teakowym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *