Nalot na stocznię…

Zaczęła się nudna część roboty. To trochę jak z budową domu. Gdy mury rosną, każdego tygodnia widać postęp prac. Ale w końcu wchodzimy w taki etap, że pracy jest mnóstwo, a efektów praktycznie nie widać. To samo mam z Fayką, zaczynam spędzać całe weekendy pracując  nad elementami, których  nawet nie ma jak umieścić na fotografii.

Ale nie ma co marudzić, trza brać się ostro do roboty. W stoczni wylądowałem trochę później niż zwykle, bo na wieczór zapowiedzieli się moi przyjaciele żeglarze: Darek, Andrzej, Rafał, Józek, Czarek no i piękniejsze połówki dwóch ostatnich Ania i Ewa. Wybraliśmy się prawie całą rodzinką. Towarzyszyły mi Wiesia, Ala i Hania. Jak to bywa wyruszyliśmy nieco później niż wyruszam sam. Do pracy mogłem przystąpić dopiero koło dziesiątej trzydzieści. W środku roboty miałem małą przerwę na wizytę u Ani na fotelu. Musicie wiedzieć, że Ania leczy mi zębiska już od dwudziestu pięciu lat. Niestety cały czas ma co robić. A może stety, bo to znaczy, że cały czas mam jeszcze własne zęby 🙂

Mimo to zrobiłem sporo. Osadziłem do końca podwięzie wantowe i sztagowe, Leszek je porządnie przyspawał. Wówczas okazało się, że coś pochrzaniłem z kątami i marnie pasują ich nachylenia. Zrobiłem więc model masztu (do pierwszego salingu – 1/3 czyli ok 6m) i wymierzyłem dokładnie kąty nachylenia podwięzi. Następnie palnikiem acetylenowo-tlenowym nagrzewałem te elementy i przy pomocy  konkretnego kawałka profilu stalowego odginałem je do właściwego kąta. Ciężka fizyczna praca. W międzyczasie dojechał Czarek z Ewą i ostatnie podwięzie doginaliśmy we trzech z Leszkiem.

Wcześniej wyciąłem otwory pod włazy i wstępnie osadziłem przygotowane przez Zakład Żarna flansze do włazów z nierdzewki 316L. Są dwa włazy: jeden ewakuacyjny z kabiny dziobowej spełniający normy bezpieczeństwa w tym zakresie (co najmniej 60×60 cm), drugi właz to wejście do forpiku. Przez niego będzie można wydobyć odbijacze, żagle i inne „potrzebne rzeczy”. Wybrałem rozmiar najmniejszy, ale taki przez który dałem radę przejść. Wiesia oczywiście szydzi, że z moim brzuszyskiem utknę w tym włazie na amen, ale wykonałem stosowne testy i daję radę 🙂 Zresztą do forpiku będą też drzwiczki od strony kabiny dziobowej więc będzie można mnie od dołu wypchnąć na pokład…

Na tym w zasadzie zakończyły się prace stoczniowe na ten weekend.

Nuda panie, nuda jak w polskim filmie….

Niebawem nadjechał Józek z Anią a w chwilę później wczesnym wieczorem nadciągnęła grupa żeglarska z zachodu. Towarzystwo przeprowadziło inspekcję na budowie. Mam nadzieję, że im się podobało choć to jeszcze nadal kupa żelaza, a nie piękny jacht.

Imprezka pięknie się rozwinęła, Leszek, który nomen omen miał dzień wcześniej urodziny stanął za grillem i przygotował nam świetne grilowanki. Panie zrobiły wcześniej pyszne sałatki i ciasta. Wszystko szczodrze podlewane piwkiem zapewniało nam fajną zabawę. Na chwilę dołączył Bronek nasz pilot-instruktor oraz nasz (Leszka i mój) najmłodszy brat Rafał. Leszek dostał od nas (Wiesi i mnie) w prezencie urodzinowym klasyczne gogle, które zarówno mogą służyć jako motocyklowe, ale przede wszystkim jako samolotowe. Będą jak znalazł, gdy Leszek zrealizuje marzenie zbudowania klasycznego samolotu Renegade.Ja w nich wyglądam jak Crazy Frog, ale Leszek to co innego 🙂

Raniutko po śniadanku zabraliśmy całą ekipę na lotnisko, gdzie każdy miał okazję polatać z Bronkiem naszym samolotem. Warunki były trudne – wiał silny wiatr, ale Bronek to świetny pilot, a żeglarze wiatru w okolicach piątki się nie boją.

Po lataniu ekipa rozjechała się do domów.

Już w domu naszła mnie myśl, że trochę tak rzuciłem na rybkę, iż w zbiornikach Fayki ma się zmieścić ok tysiąc litrów paliwa, a zdaje się, że Rafał miał co do tego wątpliwości. Zmierzyłem więc wszystko z moich rysunków. W każdym zbiorniku pomieści się 350 litrów paliwa. Daje to razem 700. Ten tysiąc łaził mi po głowie pewnie dlatego, że opcjonalnie można by jeszcze wykorzystać jako zbiornik ostrogę przed sterem (skeg). Tam zaś powinno wejść jeszcze ok 200 litrów. Ale jeszcze nie zadecydowałem, czy mi się chce to robić. Może jako zbiornik rezerwowy, ale tylko do kuchni i ogrzewania. Zobaczymy.

I tak mając 700 litrów paliwa, to przy jeździe z prędkością 6 węzłów i zużyciu ok 4 litrów na godzinę dostajemy 175 godzin pracy (ponad siedem dób) oraz 1000 mil zasięgu na jednym tankowaniu. Całkiem sporo, nieprawdaż?

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwunasta)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Nalot na stocznię…

  1. Slawek pisze:

    Przyszedł dzisiaj komentarz od Pana Wiesława:

    „Panie Sławku oto dowód, iż czytam z najwyższą uwagą dziennik budowy Fayki wkradł się panu drobny błąd literowy, a mianowicie 1000 mm zamiast km.
    Czekam na kolejne informacje na temat budowy, ale rozumiem że po ciężkiej pracy ciężko czasami zabrać się do pisania . … Ale taki projekt, świetnie opisany, to rzecz która zapisze się w historii, dlatego proszę być wytrwałym
    pozdrawiam
    ws
    Ja w dalszym ciągu myślę (planuję) o zdobywaniu doświadczenia i kolejnych stopni żeglarskich.”

    Faktycznie 1000 milimetrów to trochę niedaleko… ale nie będę poprawiał w tekście, bo było by to małe oszustwo.

  2. Slawek pisze:

    Jednak poprawiłem na mil.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *