Wyprawa do Dover

Co z planami? Kupić, nie kupić, kupić, nie kupić? A co będzie jak mi się nie spodoba? A jak w naturze będzie niezbyt ładny? Kurde nie wiem co robić. Trzeba się w końcu zdecydować. Paul w mailach jest bardzo miły, dużo wie, widać że się zna. Napisał mi, że mieszkają z żoną na jednym z jego jachtów i to w dodatku na 40 stopowym. Dokładnie takim, jak ja bym chciał mieć. W dodatku zrobionym dla dwóch osób. Coś dla mnie. Zapytam go czy gdzieś na śródziemnym mogę ich spotkać. Posłałem maila i co … i BINGO. Paul napisał, że do końca marca stoją w Dover i zapraszają mnie do siebie. Czasu niewiele, szybka decyzja – lecę.

Kupiłem bilet tanich linii do Gatwick, za 25 funciaków wynająłem na cały dzień auto, pożyczyłem od Darii GPS-a i w drogę.

27 Marca raniutko wylądowałem w Gatwick, tam telefon do firmy wynajmującej, podjechali po mnie na lotnisko i zawieźli do biura wynajmu. Ciekawy sposób na obniżenie kosztów. Na lotnisku są biura AVIS, HERTZ, Europcar itp. a wszyscy biorą za dobę po 70 funtów. Kolesie zaś mają biuro w mieście, za darmo podwożą z lotniska do biura w mieście i biorą tylko 25 funtów. Mi to pasowało. Dostałem nowiuteńkiego Opla Corsę (3 tysiące przebiegu). Przykleiłem GPS-a wbiłem Dover Marina i w drogę.

Wszystko było by fajnie ale:

  • pierwszy raz jechałem po lewej stronie,
  • pierwszy raz z kierownicą po prawej,
  • od 3 lat jeżdżę automatem, a tu manualna,
  • w GPS pomyłkowo wbiłem „trasa najkrótsza”, więc przeciągnęło mnie po wiochach i mieścinach,
  • a na prowincji Angole chyba startują w konkursie na najwięcej rond na kilometr drogi.

ale frajda. Do Dover dojechałem mokry i zestresowany. Na szczęście marinę i Ti-Gitu odnalazłem praktycznie od razu. Ti-Gitu to nazwa jachtu Paula Faya i jego małżonki Mo Fay-Jenkins.

Jak zobaczyłem Ti-Gitu to już mogłem wracać do domu. Jacht zachwycił mnie od razu. Piękny kadłub – klasyczna linia, duży, przestronny, wyraźnie różniący się od typowych plastikowych fabrycznych jednostek. Już wiedziałem taki chcę. Do tego niezwykłe bijące na odległość wrażenie dzielności morskiej i wytrzymałości. Z klekoczącym serduchem podchodziłem po kei nie mogąc się doczekać jak wygląda w środku.

Nigdy nie byłem na jachcie „armatorskim” znam tylko czarterówki, z czarterowym wykończeniem, upchaniem maksymalnej liczby koi, bez śladów domowości, kobiecej ręki itp. Bardzo mnie ciekawiło jak wygląda taki pływający dom. Z tego co wiem Paul i Mo żyją na Ti-Gitu na stałe od ośmiu lat, nie mają „prawdziwego” domu. Paul wspominał, że próbowali żyć jak „normalni ludzie”, kupili dom. Zdaje się, że wytrzymali coś ze trzy lata. Uznali, że to nie dla nich i przesiedli się na jacht. Zresztą oboje są bardzo doświadczonymi żeglarzami z klasycznej szkoły angielskiej. Paul sam przepłynął Atlantyk dwa razy (na własnych jachtach), a Mo przepłynęła sama też na jachcie konstrukcji Paula.

Dobra koniec gadania, miało być o jachcie. Pierwsze wrażenie w środku: wow jaka przestrzeń. Od razu spodobało mi się. Nigdy nie doświadczyłem takiej przestrzeni na jachcie. Nawet na Pogorii miałem zawsze wrażenie, że jest jakieś ograniczenie przestrzeni.  Pewnie to z uwagi na niskie sufity. Ti-Gitu w centralnym miejscu ma do sufitu ok 2,4m tak dobrze widzicie DWA METRY CZTERDZIEŚCI CENTYMETRÓW. W części salonowej jest 190cm. Do tego ogromne okna nadbudówki, duże bulaje w burtach i cała ta jasna przestrzeń mnie urzekła. Ci z Was, którzy byli w naszym domu wiedzą jak cenimy z Wiesią otwartą przestrzeń. Pewnie podliczyliście, że słowo przestrzeń pojawiło się już sześć razy. No tak, bo to było moje najważniejsze pozytywne odczucie.

Mo od razu zaprosiła mnie do stołu, świeże pachnące pieczywo, deska wspaniałych serów, typowe angielskie pytanie czy herbata ma być z cytryną czy z mlekiem brrrr. Wybrałem z cytryną. Usiadłem na kanapie w salonie i siedzę, nic nie robię tylko siedzę i siedzę. Po paru minutach Paul pyta. Nie chcesz pooglądać łódki? A Mo na to: daj mu spokój ja wiem co on robi – wczuwa się w przestrzeń, rozumiem Sławka. I to prawda, chciałem poczuć jak ten jacht do mnie mówi. Po paru chwilach byłem pewien, że to jest to. Taki jacht chcę mieć choćby nie wiem ile mnie to miało kosztować wysiłku i pieniędzy.

Potem rozmowa o wszystkim, o żeglowaniu, o morzu, o jachtach, życiu na nich, budowie, eksploatacji. To nieprawdopodobnie przyjemne spotkać się z kimś kto jest takim prawdziwym człowiekiem morza i to w sposób, który dla mnie jest  najfajniejszy. Nie mam nic do klubowego pływania, całej tej otoczki, stopni, układów, dojść do jachtów, skiperowania, rejsów szkoleniowych z kompletem młodzieży na pokładzie, bo jacht musi zarabiać. Ale mnie to nie rajcuje. Wolę wypruć sobie flaki, ale być niezależnym na własnym jachcie. Musi się udać i koniec. U Paula i Mo spędziłem kilka godzin, na koniec powiedziałem, że na 100% kupię od nich plany. Musiałem zdecydować się jaką wersję chcę. Na miejscu kupiłem od nich plany poglądowe za trzydzieści funciaków. Jeszcze tylko sfotografowałem wszystko co się dało, potem w auto, na lotnisko i do domu. Decyzja jednak już zapadła. Będę budował FAY40RCTK. Czyli Konstrukcja typu Fay 40 stóp, RC – Radius Chine – obłe kształty , TK – Twin Keel.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *