Chłopiec radarowiec…

Mój przyjaciel Paweł opowiedział mi anegdotę o tym jak to pewien facet podał do sądu market za to, że promocja była tak atrakcyjna, iż w żaden sposób nie mógł się powstrzymać, gwałtownie się schylił – po promowany przedmiot i przez to mu boleśnie strzyknęło w krzyżu.

Tak samo miałem na London Boat Show. Na stoisku Furuno rozmawiałem sobie z bardzo miłym Panem z firmy MEI – Marine Electronic Installations. Tak sobie gadamy, widzę, że facet naprawdę zna się na rzeczy, nie jeden system zainstalował, zna sprzęt, problemy. Ja z kolei pochwaliłem się fotkami Fayki. No to zeszło na to, że ładny jacht, ciekawa konstrukcja, kiedy wodowanie itd. W pewnym momencie Jim mówi – a wiesz, że na targach jest promocja na Furuno? Za 2500£ netto możesz mieć następujący zestaw:

  • 8.4″ COLOR LCD MULTI FUNCTION DISPLAY MFD8
  • 2,4kW Ultra High Definition (UHD™) Digital Radar
  • 15 metrowy kabel połączeniowy do radaru
  • jedną dowolnie wybraną trójwymiarową mapę

Szybko policzyłem i wyszło mi to ok 14 tys PLN. Cały czas pamiętam, że polski dystrybutor proponował radar i MFD8 za 20 tys. netto. Do tego mapa, która kosztuje ponad tysiąc EUR i jestem lekko licząc 10 tysięcy do przodu. Zapytałem o instalację, uruchomienie gwarancyjne – odpowiedział, a co Wizzair nie lata do Polski? Ostatnio nawet lataliśmy do Malezji, bo klientowi bardziej opłacało się brać od nas niż od lokalnego dystrybutora. Zresztą Furuno Polska też dość opornie odpowiadał na moje maile – musiałem ponaglać, prosić – niestety często spotykane podejście do małego klienta. A po taką promocję ciężko się nie schylić, nawet ryzykując strzykniecie w krzyżu. Był tylko jeden warunek – zamówienie musi zostać złożone do następnego poniedziałku – czyli do 16-tego stycznia. Rozmawialiśmy w niedzielę. Wziąłem wizytówkę, dałem swoje namiary i obiecałem, że się zastanowię. Już w poniedziałek wieczorem Jim napisał do mnie, potwierdzając aktualność ofert. Pomyślałem jeszcze o gwarancji – nie będę miał polskiej gwarancji. No tak, tylko po co mi po polska gwarancja w Pernambuco. Dla mnie ważnym testem jest to, jak firma traktuje klienta przez zakupem. Jeżeli nie zależy im na tobie zanim kupiłeś, to gdy już nieopatrznie zapłaciłeś, jesteś dla nich  zupełną padliną. Po powrocie z targów – puściłem zamówienie 🙂

Przedwczoraj przyszły zabawki, trochę to trwało, ale z Japonii kawał drogi, a potem chłopaki z MEI musieli wgrać do systemu wybrane przeze mnie mapy. Tak na marginesie, powiem Wam, że wybrałem mapę pokrywającą całe Wyspy Brytyjskie z Irlandią. A to dlatego, że na rejs dziewiczy Fayką chciałbym zrobić kółeczko na około tychże. Poza tym mam już sporo map – praktycznie całą Europę od północy na południe.

Rozłożyłem zabawki na podłodze w salonie i zrobiłem fotkę. Potem postanowiłem osadzić MFD w głowicy postumentu koła sterującego. Wszystko miało pasować na cacy. Przecież ostatecznie kupiłem głowicę do dużych instrumentów – największą z oferty Jefa. Jednak….

Najpierw wyciąłem otwory otwornicą, potem wyrzynarką – wyszło w miarę cacy, za wyjątkiem jednego miejsca, gdzie pomyłkowo „liznąłem” żelkot nie w tym otworze gdzie trzeba. Poleciało parę k…w, cóż bywa – trzeba będzie zaszpachlować – mam jeszcze zestaw naprawczy do żelkotu kupiony z z Józkiem w Chorwacji – proszę nie pytać po co 😉 Wstawiłem MFD do wyciętego otworu… i co… i kupa. Nie mieści się na głębokość. Głowica ma zaginające się do środka ścianki i zabrakło około SZEŚCIU !!! milimetrów. Miałem dwie opcje do wyboru – albo zamocować MFD na grubej na 6mm podkładce – widziałem takie instalacje – wygląda to ohydnie, albo z tyłu głowicy wychlastać dodatkowe otwory – będzie to wymagało za-laminowania ich i polakierowania całości. Ponieważ i tak wcześniej pojechałem po żelkocie – to cóż wybór był oczywisty. Opcja bardziej pracochłonna, ale z nadzieją na lepszy efekt. Przy okazji malowania w lakierni mogę dać inny kolor postumentu niż standardowy biały. Pod MFD mam miejsce na komplet przycisków, które chcę zamontować – niestety nie ma takich wąskich gotowców – będę musiał zrobić własne. Są to przyciski do steru strumieniowego i do windy kotwicznej. Moim zdaniem to położenie jest bardzo wygodne, pozwoli na manewrowanie jachtem w pojedynkę. Na fotkach zobaczycie te przyciski namalowane markerami.

Potem zabrałem się za rozkręcanie radaru – chciałem zobaczyć jak do niego podłącza się kable. W trakcie odkręcania osłony z przerażaniem odkryłem, że osłona ma małe pękniecie z boku. Obejrzałem dokładniej pudło i zauważyłem niewielkie wgniecenie na kartonie. Oczywiście musieli w transporcie walnąć o coś kanciastego. Było to takie małe, że trudno zauważyć. Przy odbiorze nikt nie zwrócił na to uwagi, ale nic dziwnego to naprawdę malutkie wgniecenie. Ja też dopiero przy odkręcaniu osłony zauważyłem, że jest pęknięta. Znowu poleciało kilka k…w. Czy zawsze musi być pod górkę?

Napisałem do Jima, bez nadziei na cokolwiek. Jim odpisał, że nowa pokrywa kosztuje sto sześćdziesiąt jeden funciaków i siedem pensów netto, ale żebym nie panikował, bo przesyłka jest ubezpieczona i spróbuje coś zadziałać. Zobaczymy – czekam.

Wpisałem wszystko do swojego arkusza kosztów. Już dawno nie pisałem o tym przykrym aspekcie budowy łódki. Dzisiaj wyświetla się 351 195,01 PLN. Mam nadzieję, że jestem za półmetkiem. Z jednej strony dużo rzeczy już mam kupione, z drugiej mogę zacząć oszczędzać np. plazma może być trochę mniejsza. Na niedużym jachcie pięćdziesiąt cali powinno wystarczyć….

Zabawki Furuno możecie obejrzeć tutaj: NavNet3D

A tu fotki z moich walk.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta piąta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 11 komentarzy

Zimny jesienny wiatr…

. .. tłucze w okna, smutne krople deszczu kreślą ponure ścieżki w szarych zakamarkach naszych dusz. Znużony zamykam oczy, czekam, zaokienna szaruga z każdą chwilą bardziej kolorowieje, jednostajny szum deszczu w uszach niepostrzeżenie nabiera innego tembru, coś jakby, cichutko mruczał nasz niezawodny Perkins. Ten uspokajający szum, ta niezawodna zapowiedź, cichej przystani, kolacji w małej restauracyjce tuż przy kei. Piec już gorący, dorada z porannego połowu nasiąka aromatem delikatnych południowych ziół. Mapa podpowiada, że została tylko mila, niecały kwadrans.

Dziś wieczorem wiatr wcześniej niż my ułożył się do snu. Nikt się nie dziwi, od południa radośnie brykał, niczym młody źrebak, wypuszczony na wiosenne pastwisko. Nie wiem, kto miał większą frajdę czy my on. Nareszcie, nareszcie po tygodniu martwej ciszy mogliśmy szeroko rozpostrzeć białe skrzydła żagli. Dzika, porywająca, pierwotna radość, rozpierające uczucie jedności z naturą, wodą, jachtem, wiatrem… cudownie. Oby tak dalej, a rejs uda się pysznie. I nie miał racji stary marinero prorokując z uśmieszkiem „my friend… tu na jońskich w sierpniu, na wiatr… my friend… nie macie co liczyć, jak wam powieje trójka to znaczy,… my friend…, że Neptun was naprawdę polubił”. No proszę chyba jednak polubił.

Ale na teraz już wiatru wystarczy, zdaje się, że na morze ktoś wylał oliwę, dziób gładko tnie błękitny tran, purpurowe słoneczko biegnie zanurzyć się w amarantowej toni. Już widać keję, wtula się w zielone zbocza oklejone kolorowymi domkami. Widok jak z kiczowatych folderów – „rajskie wakacje na wyspach greckich”.

Dziwna myśl, mi przebiegła przez głowę: nawet gdybym teraz zrobił fotkę, to i tak nie mógłbym jej pokazać – ale dałeś po fotoszpopie stary… a natura nigdy nie jest kiczowata, kicz – to tylko wyłącznie nasza nieudolna kreacja. Natura jest naturalna.

Załoga już ma gotowe cumy, kotwicę. Przy kei parę wolnych miejsc – to nie Chorwacja, to nie zapełnione po brzegi mariny południowej Francji, czy zachodnich Włoch, to rajska zatoczka na północy greckiej Kefalonii. Płynny manewr, nie trudno o taki na spokojnym morzu i stoimy. Tak jak lubię: rufa do kei, w miarę blisko, by trap sięgnął. Z dziobu kotwica.

Nasza keja to trochę na wyrost nazwany betonowy kawałek dwudziestu metrów nabrzeża, a na nim betonowe kostki metr na metr na metr. Do dwóch takich przywiązaliśmy nasze cumy. Dla pewności. Teraz biegiem szybki klar i kto ostatni na kei ten stawia kolejkę. Pieczona dorada, przyprawiona graniem cykad, dziś wieczór smakuje wyjątkowo. Buteleczka wina, może dwie, wieczór jak w filmie. Roześmiani, rozgadani, spacerujemy, wśród ukwieconych domków niespiesznie wracając na łajbę. Serce woła posiedźmy jeszcze, ale rozum i ciało odmawiają współpracy. Wszystko cichnie, tylko cykad niestrudzone staccato napełnia czerń południowej nocy…

… coś jest chyba nie tak…
… śpij głupi zdaje ci się …
… dobra śpię…
… ale naprawdę czuję, że coś jest nie tak, buja nas mocno…
… śpij tylko trochę buja, przecież jesteśmy przy kei…
… nie mogę spać, wyjrzę…

… wyglądam…

O w mordę, stary wstawaj, dziewczyny wstawajcie, musimy prędko zastanowić się co robić. Na dworze jest mocno niefajnie. Wychylamy się z zacisza kabiny na zewnątrz. Jest druga w nocy, niebo zasnute chmurami, a wiatr już ma z dziewięć w skali Beauforta. Cudowna zatoczka szybko zamienia się w pułapkę. Ukształtowana na podobieństwo greckiej (sic.) litery omega jest otwarta na północ. A tam nie ma nic tylko tysiąc kilometrów Adriatyku. Od Wenecji wiatr ma sporą przestrzeń do rozpędzenia się. No i rozpędził się. Fale w zatoczce są już takie, że jachtem buja więcej powinno. Betonowe bloki na kei, do których jesteśmy przycumowani jeżdżą w prawo i lewo. Zaraz zaczniemy walić rufą w beton. Dwa jachty już odcumowały. Na nas też czas. Oddajemy cumy z rufy, wybieramy kotwicę i wyjeżdżamy na środek zatoczki. Dzięki Bogu, silnik zaskoczył od razu i chodzi bez marudzenia. Planuję rzucić kotwicę, by stanąć na w miarę głębokiej wodzie z dala od przybrzeżnych skał. Wszystko przygotowane jak w książce, kotwica poszła, wydaliśmy sporo łańcucha, nie chwyciła. Jeszcze raz, poszło, chwyciła, ale po chwili pod wpływem szarpania jachtu na dwumetrowych falach puściła znowu. No to jeszcze raz, i jeszcze i jeszcze. Po ósmym razie odpuszczamy. Inne jachty też dają za wygraną. Wszyscy zaczynają krążyć gęsiego wokół zatoczki. Co kilkanaście minut ktoś podjeżdża do wyjścia z zatoczki i wraca z podkulonym ogonem. Na morzu jest fatalnie, wychodzenie w ciemności przez wąskie gardło to samobójstwo. Do świtu jeszcze cztery godziny. Sprawdziłem na mapie, najbliższy port schronienia jest blisko, mniej niż dziesięć mil. Normalnie to dwie godzinki. O postawieniu żagli nie ma co marzyć, nie na czarterowym jachcie, mamy tylko starego foka – jak nic pójdzie w strzępy. Grot to samo. Oby wystarczyło paliwa. Jak nie wystarczy to gleba. Krążymy do świtu, potem nie ma wyjścia, jedziemy. Dziesięć mil w sztormie pod wiatr płyniemy ponad sześć godzin. Ledwo żywi, półprzytomni od choroby morskiej, ale cali…

Myślicie, że to taka „ars poetica”. Nie, wcale nie. To się wydarzyło naprawdę, to był mój pierwszy rejs morski, który prowadziłem. Dziewięć osób na pokładzie w tym piątka dzieci, dwie babeczki i dwóch facetów. W potem w marinie powiedzieli, że te Mayday, które słyszeliśmy na radiu, to było naprawdę – dwa jachty zatonęły, a kilka wróciło z dziurami w kadłubach, podobno przez jedną można było przejść do wnętrza tego nieszczęsnego jachtu.

Dzisiaj wiem, że nie należało bez pewnej prognozy pogody stawać na noc w Assos. Ale moim zdaniem główna przyczyna naszych kłopotów, to nieodpowiednia i zbyt mała kotwica. Na jachtach czarterowych najczęściej spotykaną kotwicą jest „sprawdzona” Delta. Jak znajdzie się CRQ to już na kilometr będą się tym chwalić. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest jej wielkość. Cena kotwicy rośnie wykładniczo z jej wielkością/wagą. Wysoka cena to coś co firmy czarterowe lubią tylko po jednej stronie zestawienia finansowego – po stronie przychodów. To sprawia, że kotwice są najmniejsze jak się da. Często ponad dwukrotnie mniejsze niż zalecane przez znawców tematu. Np. dla czterdziesto-stopowego jachtu o wyporności dwanaście-trzynaście ton zaleca się kotwicę o wadze 25 kg i łańcuch co najmniej 8mm. To rzutuje na cenę kotwicy, łańcucha oraz co gorsza na wielkość i cenę windy kotwicznej. Na tej greckiej łodzi (też czterdzieści stóp) mieliśmy kotwicę o wadze dziesięć kilo!!! Ten zestaw był pewnie ze cztery razy tańszy niż zalecany, ale nie miał prawa nas utrzymać w takich warunkach.

Żeglarze to wiara bardzo przywiązana do tradycji. W sumie o to chodzi. To nie jest FMCG, to nie „płomienne zorze”, to trochę inny styl życia. Coś co ma 25 lat, to w żeglarstwie nowinka. Coś co ma dziesięć lat to zupełny Hight-Tech. Zadaje mi się, że szczególnie tak jest w przypadku kotwic. Powszechnie używane kotwice Delta czy CRQ, Bruce, Danforth są konstrukcjami, które liczą sobie po czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie olbrzymia niepewność jaka jest przypisana kotwicom. Po co na kursach tyle mecyi z manewrami kotwiczenia, sprawdzaniem trzyma / nie trzyma, po co wachty kotwiczne, funkcje alarmów kotwicznych w GPS-ach, w radarach, w programach nawigacyjnych. Po co dwie, trzy kotwice, techniki kotwiczenia w tandemie, kotwiczenia bermudzkiego. Moim zdaniem dlatego, że powszechnie używanym kotwicom nie można ufać. A świat rozwija się, ludzie prowadzą badania, analizy komputerowe, korzystają z nowoczesnych technik projektowania, nowych materiałów, aktywnie wykorzystują doświadczenia. Szukając kotwicy dla Fayki wiedziałem, że chcę czegoś pewnego. Po forach internetowych jak zawsze mnóstwo plew i bardzo mało ziarna, a ja chciałem rozwiązania o potwierdzonej skuteczność.

Po kilkudziesięciu godzinach googlowania, surfowania, czytania, analizowania doszedłem do wniosku, że odpowiadają mi dwie kotwice: francuska Spade – konstrukcja z 1996r lub nowozelandzka Rocna – konstrukcja z 2004r. W momencie pisania tego artykułu pojawił się Mantus. Bardzo podobny do Rocna, ale to konstrukcja, która jest na rynku dziesięć DNI. Nawet dla mnie jest troszkę za świeża 😉 Spade nie podoba mi się z wyglądu. Wiem, co zaraz powiecie – kotwica ma działać, a nie wyglądać. Zgoda, ale jeżeli jakaś i działa i świetnie wygląda, to tym lepiej. Nieprawdaż?

Na placu boju została tylko Rocna. Pozostało mi tylko nabrać przekonania co do wyboru tej kotwicy. Zagłębiłem się w stronę producenta. Pierwsze zdziwienie – konstruktor jest doświadczonym żeglarzem, a „kiwi” raczej znają rzemiosło, bo ocean ich nie rozpieszcza. Lubię produkty tworzone przez ludzi którzy ich używają. Właśnie jestem na lotnisku w Luton, wracam z targów London Boat Show. Podstawowe wrażenie to coraz silniejsze przesuwanie się prezentowanych produktów z „twardego żeglarstwa” w stronę produktów Live-Style. Kuchenka na jachcie ma super wyglądać, a że nie ma kołyski, uchwytów do garnków – kto by tam gotował na morzu. Relingi niziutkie, bo wysokie szpecą dizajn. A, że prędzej podetną ci nogi niż zatrzymają w locie za burtę – twój problem trzeba było uważać. Live-liny nie widziałem na ŻADNYM jachcie, zbiornik na wodę na 40 stopowej jednostce – 300 litrów – 6/8 koi czyli na 3-4 dni. Przykłady mogę mnożyć. Ale za to cena jachtu wielkości Fayki – 250 tys. funtów – tak to ponad bańka. I to w „standardzie deweloperskim” – jacht pływa, ale jest kompletnie nic-nie-mający.

Ale wracając do kotwicy…

Drugie zdziwienie to tabela zalecanych wielkości kotwic do jachtów w podziale długość/wyporność. Dla Fayki (40 stóp/12 ton) optymalną wielkością jest według Rocna kotwica 25 kg. Ponad dwa razy większa niż w tabelach Lewmara czy Navimo! Ja chyba bardziej wierzę opływanemu „kiwi” niż marketingowcom Lewmara czy Navimo (dawne Plastimo). Ale inni nie wierzą. Na targach ŻADEN prezentowany jacht nie miał kotwicy o wielkości zalecanej przez Rocna. Praktycznie wszystkie miały „standardowe” malutkie kotwice Delta lub Bruce. Dla mnie wyglądało to jak jakiś żart. A już najzabawniejsze były jachty motorowe np. Sunseeker 45 stóp za jedyne 850 tys. funciaków z kotwiczką na moje oko ok. 10kg. Wiem, wiem, wiem czepiam się. Taki sprzęt staje na kotwicy tylko po to by towarzystwo mogło zażyć kąpieli w osłoniętej zatoczce. A wtedy nawet żelazko na sznurku od bielizny by wystarczyło…

Ale się rozgadałem…

Wracam do Rocna…

Na stronie producenta są wyniki testów przeprowadzonych przez pisma żeglarskie, Rocna deklasuje konkurentów. Ale największe wrażenie robią filmiki z testów. Testy są bardzo proste. Kładziemy kotwicę na plaży – w dowolnej pozycji – w sumie nie wiemy jak nam upadnie na dno – prawda? Potem za samochodem na linie i łańcuchu, ciągniemy ją po plaży. Proste, ale jakże spektakularne. To co wyprawiają Delta, CRQ, Bruce, Claw to masakra!!! Jak się ogląda, to człowiek rozumie, że „trzymanie kotwicy” to cenny dar i dzieło przypadku oraz dużej dozy szczęścia. Na youtube można znaleźć inne filmiki kręcone przez zwykłych ludzi, więc sądzę, że to nie lipa. Na tych testach Rocna kompletnie zakopywała się w piasku, na odcinku nie dłuższym niż JEDEN metr! I to z każdej pozycji. Potem był test na wleczenie kotwicy. Ponieważ auto używane do testu, to była zdaje się Toyota Hilux lub temu podobne wielkie bydlę, więc dawała radę pociągnąć zagrzebaną kotwicę naprawdę mocno. Dla celów testu, niektóre kotwicę zostały zagrzebane ręcznie (bo same jakoś nie chciały) . Wszystkie kotwice dało się wywlec! O Rocna nie wiadomo, bo strzeliła lina – według mnie nylonowa 3/4 całą – parę ładnych ton wytrzymałości. To trzeba zobaczyć na własne oczy.

Inny ciekawy test to niszczenie kotwicy Rocna 55kg w specjalnej maszynie. Obciążenie niszczące podane przez producenta to pietnaście ton. Dopiero po osiągnięciu dwudziestu ośmiu ton kotwica zgięła się, ale nie pękła – czyli nadal by trzymała. Linki do filmików macie tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=pmGAckf69pE
http://www.youtube.com/watch?v=bhjdlKwTdv8
http://www.youtube.com/watch?v=WsDRQHbpv-M
http://www.youtube.com/watch?v=cztYynfTCRI
http://www.youtube.com/watch?v=6Q1twDVUgKY

a to do wyników testów:

http://www.rocna.com/rocna-world/rock-solid-test-results/

Rok temu też byłem na targach w Londynie, znalazłem stoisko z Rocna’mi, bardzo chciałem je zobaczyć na żywo. Rozmawialiśmy sobie z angielskim dystrybutorem o tych kotwicach, gdy w pewnym momencie podeszły do nas dwie panie. Z wyglądu około pięćdziesiątki (każda, gdyby miały tyle razem, to bym nie pisał na blogu, tylko próbował je wyrwać 😉 Zapytały – czy pan chce kupić taką kotwicę? Odpowiedziałem, że zastanawiam się. One na to, że nie ma co się zastanawiać proszę pana, tylko trzeba brać, bo to super sprzęt. One żeglują we dwie po ciekawych morzach – Północne, Hebrydy Zachodnie, Bretania i odkąd mają kotwicę Rocna skończyły się problemy z kotwiczeniem. Pogadaliśmy trochę i nabrałem przekonania co do tych „wynalazków”. Bo obie panie wyglądały na rasowe angielskie żeglarki.

Oczywiście kotwice Rocna mają też wadę – chyba jedyną – ta wada to niestety cena. Dwukrotnie większa niż konkurencyjne. Jak do tego dołożycie słuszny rozmiar to zamiast 800 PLN na czarterowanej Bawarce, trzeba wyskoczyć z 5-6 tysięcy 🙁 takie były ceny na targach u angielskiego dystrybutora. Jeżeli jednak macie wątpliwości co wybrać, wróćcie proszę do opowiadania na początku tego wpisu…

Rocna najlepiej pracuje na miękkich dnach: piasek, muszle, muł, trawa. Na kamulcach i koralach też dobrze łapie i trzyma, ale to są zwyczajowo „łatwe” podłoża. Zbalansowanie kotwicy Rocna jest też świetne. Kotwica sama się zrzuca. Nie trzeba jej wypychać. To ważne, gdy się pływa samemu lub we dwoje. A jeżeli mamy zdalnego pilocika do windy kotwicznej to można zaparkować na kotwicowisku samemu. Zgaduj-zgadula, czy będę taki bajer miał na Fayce? Rocna łatwo się podnosi, jej konstrukcja sprawia, że gdy jest ciągnięta pionowo w górę, sama wyłazi z dna. Inna zaleta to mniejsza podatność na oblepianie błockiem – to znowu zaleta specyficznego kształtu. No i wygląda zarąbiście. W ciągu paru lat widziałem, że cztery jachty z tymi kotwicami. Zawsze ludziska zatrzymywali się i podziwiali.

Tak jak dwie buteleczki winka są lepsze od jednej, tak dwie kotwice są lepsze od jednej. Np. Paul kotwicząc, zawsze na drugą kotwicę przygotowaną do rzucenia – na linie. W razie jakiejś awarii kotwica jest w wodzie w ciągu kilku sekund. Postanowiłem, że będę miał dwie kotwice Rocna na dziobie Fayki. Dwa miesiące zajęło mi wymyślanie i projektowanie dziobu mieszczącego dwie duże kotwice Rocna oraz składany bukszpryt. Wyrysowałem nie pamiętam ile pewnie z dziesięć wersji, zrobiłem ze co najmniej cztery modele kartonowe włącznie z modelami kotwic w skali 1:10. Ale ostatecznie jestem bardzo zadowolony z efektu. Konstrukcja jest trochę nietypowa – kotwice ustawione są na boki „robiąc miejsce” bukszprytowi. Całość jest zrobiona ze stali kwasoodpornej 316L, z blachy 10mm, przyspawana do pokładu, który z kolei jest poczwórnie użebrowany pod spodem. Dodatkowo konstrukcja została wzmocniona zastrzałami z „kwaśnego” pręta 25mm. Paul stwierdził, że mój projekt i wykonanie są bardzo fajne.

Cały ten zestaw dziobowy został zamówiony i pospawana już dość dawno, to było podczas operacji „cynk”. A mnie ciągle męczyła myśl, że będę ściągał kotwice z UK. Już mnie mroziło ile DHL weźmie za przesyłkę paczki 50kg. Aż pewnego dnia wlazłem sobie jeszcze raz na stronę Rocna i kliknąłem wyszukaj dystrybutora w Polsce. I tu bach proszę jest firma handlująca tymi zabawkami. Pomyślałem sobie nie zaszkodzi zapytać – posłałem maila i jakież było moje zdziwienie, gdy już po godzinie dostałem uprzejmą odpowiedź z cenami, kosztem transportu itd. Normalnie polskie firmy nie rozpieszczają klienta, nie żebym strasznie narzekał, ale ten kto handlował z firmami amerykańskimi, wie o czym mówię, a tu wow: błyskawicznie i na temat. Ta firma to Clippers-Sklep Zeglarski, a ich adres to: www.clipper.gd.pl. Temat prowadziła bardzo sympatyczna Pani Danuta Remiszewska. Atrakcyjność oferty, elastyczność w negocjacjach i sympatyczne podejście do klienta, każdemu sprawi dużo frajdy podczas zakupów w tej firmie. Gorąco polecam.

Kotwice Rocna 25kg w liczbie 2 sztuk przyjechały do mojej stoczni pod koniec listopada. Zaraz potem miałem krótką jednodniową wizytę na weselu mojej siostrzenicy i kolegi, nie mogłem się powstrzymać i ubrany w garniturek pod krawatem i w pantofelkach rozpakowałem jedną kotwicę, zawiesiłem ją, i porobiłem fotki. Moim zdaniem prezentuje się pięknie. Ale ocenicie sami.

Do kompletu brakowało mi jeszcze rolek, po których kotwice będą się zsuwały. Najlepszym materiałem na rolki jest Polioksymetylen (POM z ang. polyoxymethylene) zwany też poliacetalem lub paraformaldehydem, paraformem, poli(tlenkiem metylenu). Fajne super nazwy prawda, może podczas wodowania Fayki zrobię z nimi jakiś konkurs… Za to w materiałach reklamowych Lewmara, Harkena, Bartona znajdziecie na pewno wytłuszczone, podkreślone napisy – łożyska/rolki/kulki wykonane z Derlin’u. A słynny Derlin to nic innego jak nazwa handlowa wyżej wymienionego POM. Jest to znakomity materiał na wszelkiego rodzaju części pracujące, typu zębatki, rolki, kółka, kulki, łożyska. Jest twardy, wytrzymały, odporny chemicznie, samosmarujący, w miarę łatwy w obróbce. Więc oczywiście wujek google, kontakt do firmy z Sochaczewa, która nie tylko handluje, ale i wykonuje elementy z tworzyw sztucznych. Potem wymiana maili, chwilka przy AutoCAD i po dwóch tygodniach przyszły piękne rolki do kotwic i liny usztywniającej bukszpryt – jak się ona nazywa – ta która biegnie od bukszprytu w dół do dziobu? Kto napisze w komentarzu ma u mnie duże piwko wybranej polskiej marki Ciechan 😉  Rolki możecie też zobaczyć na zdjęciach. Od razu uprzedzam pytania – nie przewidzieliście się, są po trzy – wyszły tak tanio, że zamówiłem zapasowe. Tanio to oczywiście znaczy trzy razy taniej niż gotowe w sklepie.

Aha tak z ciekawości to Polioksymetylen jest głównym składnikiem parapasty – tak tak, tej do zatruwania nerwów w zębach – od razu milej się zrobiło co nie?

Wyrysowałem i zamówiłem też ośki i śruby do osadzenia tych rolek, będą w przyszłym tygodniu.

Nie mogąc teraz pracować w stoczni przy malowaniu wnętrza – jednak nie jest tak ciepło, by dało się utrzymać w namiocie stałą temperaturę ponad 10 stopni – pracuję w domu nad elektroniką, elektryką i innymi projektami.

W końcu zestawiłem komputer nawigacyjny, podłączyłem do niego panel dotykowy zakupiony dawno temu. Odpaliłem na tym Windows7 64 bity Professional. Śmiga jak szalony. Bardzo ciekawa jest klawiatura do mojego zestawu. W pełni wodoodporna w klasie IP67 – czyli całkowicie wodoodpornej włącznie z zanurzaniem na metr w wodzie. Mega wygodna to ona nie jest, niektórzy z was pewnie pamiętają stary poczciwy ZX Spectrum – to właśnie ten rodzaj klawiatury. Ma też wbudowane urządzenie wskazujące podobne do TrackPointa w notebookach IBM, wiecie jak się na to mówi prawda? 😉 Dodatkowo ta klawiatura ma regulowane podświetlenie. Fajne jest to, że przycisk regulacji podświetlenia jest zawsze podświetlony i w nocy nie trzeba go po omacku szukać. Zrobiłem fotki, ale słabiutkie, bo po ciemku. Można jednak się zorientować jak fajnie to działa.

By zbadać konsumpcję energii przez zestaw, do systemu dokupiłem miernik cyfrowy podwójny Woltomierz/Amperomierz. Do miernika musiałem dorobić oczywiście dzielnik napięciowy, bocznik oraz zasilacz 5V. Jak by nie było jestem inżynierem elektronikiem i lutować umiem. Niestety mam słabszy wzrok niż trzydzieści lat temu – choć zupełnie nie wiem dlaczego. Dodatkowo teraz części są strasznie malutkie. Rezystory SMD są wielkości trochę większego ziarnka piasku. Ale dałem radę i wszystko super działa. Jestem bardzo zadowolony z wyników. Np. teraz piszę na tym komputerze  Ekran świeci na maksa, włączone jest WiFi – konsumpcja prądu: 3,5 Ampera. Gdy oglądam film HD – 4,2 Ampera, gdy wyłączę/wygaszę ekran spada do 1,5 Ampera. To oznacza, że z planowanego banku akumulatorów Fayki 1000Ah sam komputer może pracować 27 dni. Oczywiście to tylko teoretycznie, tylko komputer i tylko do zagłodzenia akumulatorów na śmierć. Ale już jeden panel słoneczny Solara CBS225 M daje 270 W/dzień – czy prawie sam może pociągnąć komputer (bez monitora).  Te wszystkie dane są mi potrzebne do zrobienia dokładnego bilansu energetycznego Fayki. Sporo z tym roboty. Jak zrobię to opiszę.

Kończę, bo jest w pół do pierwszej w nocy i mam już dość, a pewnie i tak nikt nie da rady doczytać tego wpisu do końca 😉

Nowych fotek mało, ale kilka jest

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta czwarta)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 8 komentarzy

Malowanka 4.0

Dawno, dawno temu, za siedmioma systemami operacyjnymi był sobie program Malowanka 2.0….

To nie żart, ponad piętnaście lat temu jakiś programista napisał klona Painta, nawet nazwę sklonował. Trochę się z Pawłem podśmiewaliśmy i z nazwy i z idei.

Dzisiaj (a jest środa 16-ty listopada 2011r), gdy wreszcie rozpocząłem malowanie kadłuba, nie wiem czemu przyszła mi do głowy ta nazwa. Zaplanowałem cztery dni i stąd tytuł posta 😉

Zgodnie z zaleceniami panów cynkarzy pierwszą warstwę podkładu położyłem pistoletem rozcieńczając rozpuszczalnikiem w stosunku 1:1. Generalnie bardzo rzadką farbą. Chodzi o to, by wsiąkła dobrze w cynk. Pierwsza warstwa jest malowana kolorem czarnym. Na tę warstwę pójdzie kolejna już nakładana wałkiem – też czarna. Ponieważ szpachla występuje tylko w kolorze szarym, dla kontrastu podkładówka musi być ciemna. Na tę warstwę podkładu pójdzie szpachla, szlifowanie i kolejny podkład tym razem szary, by kontrastował z farbą nawierzchniową (granatową).

Samo malowanie było dość przyjemne. Najfajniejsze jest wdychanie toluenu i ksylenu z rozpuszczalnika. Człowiek od razu ma lepszy humor – choć widziałem tylko jacht, nic więcej, Może to maseczka na twarzy nie pozwoliła mi w pełni docenić radości doświadczanej przez młodych wąchaczy.

Jutro przygotuję pokład, pomaluję wałkiem burty, a pistoletem pokład od góry.

Jak postanowiłem tak zrobiłem we czwartek i w piątek pomalowałem burty wałkiem, pokład pistoletem i raz wałkiem. Burty są czarne, a pokład szary. Wnętrza nie dałem rady, ale jest wyczyszczone – dzięki mojemu bratankowi Damianowi i czeka na pomalowanie. Niestety cynk okazał się być bardzo chłonny i zabrakło mi farby. Skeg i tylna część dna jest jeszcze niepomalowana. Farbę domówiłem, czekam.

Jak tylko przyjdą farby, a ja wrócę z Brazylii to dokończę malowanie. Zakupiłem też 500 litrów oleju opałowego do ogrzewania namiotu i poprosiłem Damiana by dolewał go do nagrzewnicy przez tydzień. Chcę by mi dobrze wyschła ta farba którą już położyłem.

Zapłaciłem też za kotwice – czekam na dostawę. Następny post poświęcę w całości kotwicom Rocna – mam nadzieję, że nabierzecie przekonania do tego ciekawego wynalazku.

Ster nadal „się robi”, choć chętnie bym go zamontował. Cisnę Panów z Zakładu Żarna codziennie, ale to twardziele – nie dają się 😉

W międzyczasie Leszek zaspawał skeg na gotowo. Nalaliśmy do niego wody by sprawdzić szczelność. Było prawie dobrze. Zawsze, gdy piszę „prawie dobrze” przypomina mi się prospekt emisyjny jednej ze spółek z GPW, gdzie w opisie członka zarządu, było napisane – cytuję „… Nie karany, za wyjątkiem wyroku za poświadczenie nieprawdy…” Tak nie żartuję możecie sobie sprawdzić.

Tak więc nasze prawie dobrze oznaczało, że woda ciekła z kilkunastu malutkich dziurek. Ale to niestety uroda spawania cynkowanych powierzchni, nawet po oczyszczeniu – a nie zawsze da się oczyścić dokładnie, drobiny cynku „gotują się” powodując porowatość spoin. Trzeba to oczyszczać i znowu zaspawywać. Ale ostatecznie jest OK. To chyba zakończyło gehennę Leszka z co-weekendowym spawaniem przy Fayce. Nie dziwię się mu, że już chyba miał dość. Ale jak mówią włosi ze spawaniem już Punto Finito.

Na fotkach zobaczycie efekty malowania wstępnego – takie plamiaste czarno-szare cóś, zobaczycie ile puch z farbą zużyłem, jak sobie nagrzewałem puszki z farbą, by chciała dać się rozmieszać oraz efekt malowania wałkiem, podstawowa warstwa podkładu – na to przyjdzie szpachla i kolejny podkład.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta trzecia i czwarta)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Jakoś nie mogę zacząć malowania…

W zaduszkową środę 2 listopada przyjechałem do stoczni z mocnym postanowieniem rozpoczęcia malowania kadłuba. Dotarłem późno, bo musiałem po drodze kupić w Olsztynie elektrody do nierdzewki 316L.

Środa do wieczora zeszła mi na zaspawywaniu rolerów kotwic i dopasowywaniu wzmocnień na dziobie.

Czwartek – zacząłem od przyspawania ucha do mocowania fału składająco/usztywniającego bukszpryt. Następnie ostatecznie wpasowałem w skeg mój autorski system poboru wody morskiej. Potem Leszek to ładnie zespawał. To pozwoliło nam zająć się zamykaniem lewej ścianki skegu. Poszło całkiem gładko. Po około czterech godzinach pracy skeg był przygotowany do spawania.

Piątek – zacząłem od wizyty w sklepie. Kupiłem rurę SPIRO, do wprowadzenia spalin z nagrzewnicy. Przekopałem wyjście rury na zewnątrz namiotu, podłączyłem do nagrzewnicy i w namiocie jest komfortowo. Nagrzewnica tak ostro daje, że sądzę iż nawet zimą, przy mrozach w namiociku będzie komfortowo.

OK dziesiątej rozpocząłem wstawianie kawałków blachy, zaślepiających otwory w skegu. Bardzo trudno jest super precyzyjnie wyciąć otwory w blasze. Często powstają spore „luzy”, a ich zaspawywanie jest kłopotliwe. Dlatego zwykle wstawiam kawałki dopasowanej blachy (z tego samego materiału co element główny). To dopasowywanie zajęło mi czas do pierwszej. Potem w ramach rozrywki dociąłem i wspawałem z grubego pręta 25mm dodatkowe wzmocnienia i usztywnienia rolerów kotwicy.

I proszę mi nie mówić, że dziób Fayki wygląda jak taran. Ja tam swoje wiem…. W czasie rejsu na wyspach Jońskich doświadczyłem przyjemności obłamania się rolera kotwicy. Uważam, że raz w życiu wystarczy….

Po tej rozrywce wróciłem do skegu. Do spawania trzeba wszystkie przygotowane miejsca oszlifować z cynku. Po pierwsze palony i odparowywany cynk może wywołać gorączkę cynkową, po drugie ocynkowane elementy bardzo kiepsko się spawa, a spoina jest mizernej jakości. Skeg jest przygotowany, czeka na Leszka.

W tym momencie ok. czwartej Jola zawołała na obiadek. Pyszne mielone z ziemniaczkami i ogóreczkami kiszonymi. Mniam.

Po obiedzie wstawiłem połowę mocowań grodzi i zrobiło się ciemno. Miałem już dość – choć to tylko dziesięć godzin pracy.

A malowanie nadal czeka…

Sobota – miałem wprawdzie wrócić w piątek, ale niedokończone tematy zatrzymały mnie na sobotę. Rano pobudka i dalej do mocowania mocowań 😉 grodzi. Dokończyłem gródź główną, wspawałem mocowania pół-grodzi na rufie.

W tym czasie Leszek spawał na gotowo skeg. Niestety nie dał rady dokończyć, bo zabrakło gazu do migomatu.

Ja zrobiłem jeszcze dwie rzeczy. Zamontowałem ręczną pompę zęzową i wspawałem rurki mocujące kosz dziobowy.

Miejsce mocowania pompy zęzowej jest bardzo ważne. Musi być łatwo dostępna, wygodnie obsługiwana i coś na co zwrócił mi uwagę Paul – warto mieć dostęp do pompy z miejsca sternika. Mówimy tu o naprawdę ekstremalnej sytuacji, gdy prowadzimy jacht samodzielnie, musimy ręcznie sterować i mamy przeciek. Bbbbrrrrrr nie daj Boże doświadczyć takiej atrakcji.

Generalnie pompowanie ręczne, to żadna frajda…. Gdy płynąłem drewnianym Opalem klubowym na Islandię, pompowaliśmy wodę codziennie. Pół godziny takiej pracy i człowiek był nieżywy. Nie wyobrażam sobie jak można pompować parę godzin. Choć wtedy pewnie motywacja jest większa 🙁

To doświadczenie zadecydowało o moim wyborze pompy. Kupiłem pompę Whale Gusher o wydajności 60 litrów na minutę. Jest to solidna aluminiowa pompa o oczko mniejsza niż największy model Titan o wydajności 110 litrów na minutę. Z tak dużą pompą oczywiście można wypompować więcej wody w krótszym czasie, ale trzeba mieć na pokładzie liczną załogę krzepkich młodzieńców.

Jestem realistą. 60 litrów w minutę to pełne sześć wiader podniesionych z poziomu zęzy na poziom pokładu w tempie 10 sekund na widaro. Dziesięć minut to 600 litrów, a po dwudziestu to ponad tona. Jeden człowiek tego nie przerobi. Rury dochodzące do tej pompy będą niepalne – ze specjalnego plastiku lub metalowe. Właśnie pożar na jachcie często eliminuje pompę elektryczną na skutek zwarcia spalonych przewodów, liczymy wówczas na ręczną. A tu może być zonk, bo się jej rurki stopiły od temperatury. Może przesadzam, ale to ostatecznie moje cztery litery będą pływać na Fayce. Odnośnie pożaru, to kable też będę miał niepalne, w izolacji teflonowej. Ale o tym przy innej okazji.

BTW zamówiłem już kotwice Rocna. Jak przyjdą to napiszę o nich co nieco.

Z braku gazu do migomatu, Leszek zabrał się za dokończenie spawania nierdzewki na dziobie, a ja zrobiłem trochę porządku wokół jachtu. Potem obiadek i wystartowałem do domu. Ostatecznie mam dzisiaj imieniny 😉

A malowanie nadal czeka…

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta trzecia)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Chcesz dziób?

To pytanie chciałem zadać mojej Fayce, ale przecież to retoryczne pytanie. Każdy jacht marzy, by mieć piękny i mocny dziób. Elementy miałem gotowe, oczywiście wypalone laserem z nierdzewki 316L. Nie pospawane, bo czas gonił. By zacząć malowanie, muszę skończyć trzy rzeczy:

  • dziób
  • skeg
  • grodzie

Grodzie mogą być dla was pewną nowością. Zwykle, gdy wspominam o grodziach ludzie wyobrażają sobie zakręcane wielkim kołem wodoszczelne drzwi na okręcie podwodnym. Fayka nie będzie miała takiego bajeranckiego patentu. Gródź pełni przede wszystkim rolę dodatkowego usztywnienia kadłuba i uczynienia go mniej podanym na skręcanie. Paul podczas inspekcji bardzo mocno podkreślał znaczenie grodzi w centralnej części kadłuba. I oczywiście taka gródź zostanie zamontowana. Druga pół-gródź będzie na rufie za silnikiem. A wiecie jak poznać czy kadłub jachtu się skręca? To proste. Na ostrych kursach w przechyle nie można otworzyć drzwi do kabin. No ewentualnie jest wyczuwalne ocieranie się drzwi o futrynę.

Ale wracam do dziobu.

Dziób moje Fayki nie jest do końca typowy. Będą na nim wisiały dwie duże kotwice firmy Rocna, każda po 25kg. Jest to rozmiar zalecany dla jachtów o wielkości i wyporności Fayki – 12m i do 15ton. Ciekawe, że na jachtach czarterowych, była by to jedna kotwica 15kg max. U mnie jedna kotwica będzie robocza z mocnym łańcuchem 10mm – przynajmniej 100m, a druga będzie zawsze w gotowości do rzucenia z nylonową liną „zworowaną” metodą jakiej nauczyłem się od Piotra Kuźniara podczas rejsu na Selmie, po Ziemi Ognistej. Kotwice Rocna mają bardzo specyficzny kształt http://www.rocna.com i potrzebują sporo miejsca. Do tego dochodzi składany bukszpryt i mamy ciekawe wyzwanie.

Projektowaniem to kilka miesięcy…. Nie zliczę ile wersji poszło do kosza…. I to nie tylko tego komputerowego, ale i tego fizycznego, bo oczywiście robiłem też modele.

W końcu doszedłem do obecnej postaci, z której jestem zadowolony.

Spawanie dziobu zajęło mi cały czwartek od rana – 6:30 do późnego wieczora 20:30. W piątek wyciąłem otwory w kadłubie i wpasowałem kompletny dziób do kadłuba. Zabawa była ciekawa, bo ważyło to z 80kg, a byłem sam. Ale po wprawkach z ołowiem takie ciężarki to dla mnie pan pikuś. Pracę skończyłem o 17:15, bo do 18:00 musiałem odebrać z Zakładu Żarna gotowy wyspawany bukszpryt. Na szczęście zdążyłem. Z bukszprytem – 2m 30cm wewnątrz auta, pojechałem do domku.

W sobotę do bukszprytu dopakowaliśmy, znicze, kwiaty, walizki i pojechaliśmy na objazd rodzinnych grobów. Po sześciuset kilometrach wylądowaliśmy późnym wieczorem u Leszka. Parę piwek, dziewczyny parę drinków i lulu. Rano wszyscy jeszcze smacznie chrapali, a ja wydobyłem bukszpryt z auta i zacząłem go dopasowywać. OK 10-tej dołączył do mnie Leszek i dalej już pracowaliśmy wspólnie. Dziób jest prawie skończony. Została tylko kosmetyka.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona trzydziesta pierwsza i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Działo się i nadal się dzieje…

Tyle było roboty, że nie miałem siły pisać na blogu. Dzisiaj skończyłem wlewać ołów do kilów. Generalnie sporo roboty typu fitnes. Trzeba było przenieść 3.5 tony ołowiu w sztabkach po 24 kg z Leszkowego garażu do jachtu (ok 150m) , wrzucić na rufę (ok 1.5m), wrzucić do kokpitu (ok 1m), przenieść do zejściówki (ok 2m), znieść do zęzy (ok 1m), rozmieścić wzdłuż kilów (ok 5m) dzieląc na sześć kupek po trzy na każdej burcie. Trzy kupki, 1/3 zostaje więc sztabkach do trymowania jachtu po zwodowaniu, opakowaniu i napełnieniu zbiorników do połowy. 1/3 była wyrzucona do kilów, a 1/3 została rozpuszczona i wlana do kilów. Tak na marginesie jak się mówi prawidłowo kilów czy kili? Do topnienia ołowiu zbudowałem specjalny garnek mojego patentu. Możecie go obejrzeć na fotkach. Ta zabawa zajęła mi dwa dni wczoraj i dzisiaj.

Ale może cofnę się w czasie, by powiedzieć co się działo….

Na początku października wyjechaliśmy z Wiesią nieco wypocząć na wycieczkowcu Costa Mediterránea. Dawno nie byłem na morzu więc mnie ciągnęło ;-). Wypoczęliśmy super. Jak ktoś z was nie był, to polecam gorąco.

Jeszcze przed wyjazdem na koniec września zacząłem napieranie na maksa z pracami przygotowawczymi przed cynkowaniem. Panowie z Zakładu Żarna wypalili mi otwory przejść burtowych do wspawania. A jest ich sporo. Łącznie Fayka będzie miała następujące otwory w kadłubie:

  • odpływnik z komory łańcuchowej
  • spust ścieków szarych
  • spust ścieków czarnych
  • spust solanki z odsalarki
  • spust wody chłodzącej z klimatyzacji
  • spust wody chłodzącej z generatora
  • ujście spalin z kuchenki
  • ujście spalin z piekarnika
  • ujście spalin / wlot powietrza z / do nagrzewnicy typu Webasto
  • spust wody z pomp zęzowych
  • ujście spalin z generatora
  • ujście spalin z silnika

do tego w pawęży cztery szpigaty – dwa z kokpitu, dwa z bakist oraz otwór do zamontowania prysznica. No i masa otworów w pokładzie.

Te wszystkie otwory zweryfikowałem z dokumentacjami technicznymi, wyrysowałem, zleciłem do wypalenia, odebrałem i wspawałem w kadłub Fayki. Jutro może odbiorę kompletny dziób z wypalenia. Pospawać musiałem sam – toczyła się zażarta walka z czasem.

W międzyczasie przyjechał zakupiony przez nas do firmy namiot, a w zasadzie hala namiotowe. W dwa dni pod dowództwem Leszka z pomocą Damiana i Michała postawiliśmy kompletny namiocik (150m2 sic)

W czasie naszego lansu na cruiserze Damian wyniósł wszystko z kadłuba, oczyścił i przygotował do piaskowania.

Od 10-tego października ruszyło piaskowanie. Robotę wykonała firma z Kań – moi sąsiedzi. Dodatkowo szef firmy pan Paweł, był tak miły, że zostawił mi piaskarkę i hełm do piaskowania na czas cynkowania.

Z wakacji wróciłem w środę 12-tego wieczorem. Rano w czwarte pojechałem na inspekcję. Sprawdziłem jak przebiega piaskowanie, pospawałem trochę elementów z nierdzewki. Wieczorem wróciłem do domku – zrobiłem 500km.

W piątek przyleciał Paul Fay – konstruktor Fayki. Paul przyleciał na inspekcję budowy. Jako kwalifikowany inspektor sporządził mi dokładny oficjalny raport. Ja wcześniej zajechałem do Kań i dokupiłem tonę piasku do piaskowania. Na fotkach możecie zobaczyć jak ten piasek na palecie jest wkładamy widalkiem do mojego auta.

W sobotę pojechaliśmy z Paulem do stoczni. Paul przeprowadzł inspekcję, ja odebrałem kolejne elementy z Zakładu Żarna wypalone laserem. Wieczorem wróciliśmy do domku – zrobiłem następne 500km.

W niedzielę odwiozłem Paula na lotnisko, a sam wróciłem do stoczni. Całą niedzielę do późnej nocy wybierałem piasek z jachtu.

Następny tydzień był trudny. Wstawałem codziennie o piątej rano, przygotowywałem jacht do cynkowania. Najczęściej było jeszcze coś do wspawania, potem musiałem wypiaskować ok 30m2 czystego metalu i odkurzyć jacht. Potem ok 10-tej wchodzili panowie cynkarze. Fayka została z zewnątrz pokryta najpierw czystym cynkiem, potem stopem cynku z aluminium. W środku sam cynk. Po zakończeniu pracy przez panów cynkarzy, czyli ok 20-tej wchodziłem na jacht ze spawarką i montowałem kolejne elementy, lub coś dospawywaliśmy. Paul zostawił nam parę wrzutek. Takim koronny przykładem jest studzienka w zęzie. Jak pewnie zauważyliście Fayka ma płaskie dno. Pompa zęzowa nie wyciąga każdego milimetra wody, można przyjąć, że minimum to 5mm. Przy powierzchni zęzy ok 20m2 pozostaje 10l wody – duże wiadro przewalające się po jachcie. Lekarstwem na to jest umieszczenie w zęzie studzienki, do której ta woda spłynie i z niej pompa ją wyssie. Powiedzieć łatwo, zrobić trudniej. Cała ta zabawa w metaloplastyka zajęła mi jeden boży dzień. Rano wyciąłem otwór w kadłubie i wspawałem ją wraz ze śrubami do mocowania anod. W czasie gdy, panowie, cynkowali, ja przygotowywałem kolejne elementy. Taka gonitwa trwała przez cały tydzień. Ale udało się. Kadłub jest prawie gotowy. Ocynkowany, gotowy do malowania. Zostało wstawić dziób i zamknąć skeg.

Od jutra zaczynam malowanie.

W międzyczasie przyszedł raport od Paula. Nieskromnie powiem, że jestem dumny. Paul wystawił mi piękną laurkę. Cytuję: „…jednostka jest budowana z najwyższej jakości materiałów, przy zastosowaniu profesjonalnej technologii, z dużą dbałością o detale….”  i jeszcze „…użyty materiał jest o 29% mocniejszy od materiałów stosowanych standardowo, co pozwoliło zbudować kadłub o znacznie zwiększonej odporności na ewentualne uszkodzenia…”

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta siódma i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 3 komentarze

Czasu mało mam, ale info dam …

Nawet mi należą się wakacje. Wybrałem się na przejażdżkę motocyklową. Pojechałem do Madrytu. Cztery dni drogi tam. W Madrycie osiem dni, Z czego pięćdziesiąt na kursie hiszpańskiego. Wróciłem przez Anglię, bo miałem okazję spotkać się z Paulem Fay moim konstruktorem. Łącznie dmuchnąłem 6250km 😉

Wypoczynek, wypoczynkiem, a tu czas wracać do pracy stoczniowych. Nastąpiło znaczące zdynamizowanie sytuacji. Umówiłem na 17-tego października firmę, która ocynkuje natryskowo cały kadłub Fayki. W trakcie rozmów pan od firmy cynkującej doradził mi, by do pokrycia użyć zamiast cynku stopu cynku z aluminium, który jest używany w konstrukcjach morskich np: do zabezpieczania platform wiertniczych. Słowo się rzekło, kobyłka u płota. Wplacilem zaliczkę podpisałem umowę.

Mam zatem wyznaczoną cenzurę czasową. Na tydzień przed wchodzi ekipa piaskująca. Do tego czasu MUSZĘ skończyć wszystkie prace na kadłubie.
Napieram teraz po pięć dni w tygodniu. Na razie zrobiłem:

Kompletne łoże do silnika
Mocowanie do przegubu AquaDrive
Podstawy mocowania szyn wózków szotowych grota i foka sztormowego
Mocowanie zbiorników czarnych i szarych ścieków
Komplet mocowań podstaw stójek relingów
Komplet mocowań elementów pokładowych – uchwyty do live-liny, uchwyty do pontonu, uchwyty do balkoników przy maszcie, uchwyty do relingów na nadbudówce
Przejścia burtowe do ścieków
Zaprojektowane i zlecilem wypalenie laserem kompletu osłon elementów nierdzewnych. Te osłony będąc je chronić podczas piaskowania i cynkowania.
Zaprojektowałem i zleciłem wypalenie elementów do budowy poboru wody morskiej.

Na razie tyle, wracam do roboty.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta szósta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Zamontowałem panele słoneczne…

Zamontowałem panele słoneczne…

… nie wierzycie – zajrzyjcie na fotki np: Fayka-388.

Planuję na jachcie zamontowanie czterech paneli Solara model SM225 / 272 Wh/d / 68 W – to są największe w ofercie Solary. Mają rozmiar 800x645x2 mm. Więc ich prawidlowe rozmieszczenie jest ważne. Z jednej strony powinny być maksymalnie wyeksponowane na światło, z drugiej nie zawadzać na pokładzie. Wprawdzie można po nich podobno chodzić, jednak starałem się wytyczyć swego rodzaju korytarze czy ścieżki, tak by można było wygodnie poruszać się bez niepotrzebnego deptania po panelach. Od razu uprzedzam, że będę marudził jak któryś/któraś bez potrzeby będzie po panelach łazić. Cholerstwo kosztuje ponad 4 tysiaki sztuka. Spostrzegawczy zauważą, że to daje 4 tys. euro, a to daje tysiąc litrów paliwa – czyli ze 700 godzin pracy generatora. – Pewnie ze dwa lata. Nie sposób się z tym nie zgodzić, jednak po tych 7-set godzinach zaczynam być do przodu, po drugie panele trochę mniej hałasują i trochę mniej smrodzą niż generator. A cisza na jachcie bezcenna – za resztę (panele, generator, paliwo…) zapłacisz kartą MasterCard.

To „ustawianie paneli”, ustawienie miejsca pod ponton, wytrasowanie przebiegu szyny szotów foka sztormowego oraz wyczyszczenie pokładu zajęło mi cały piątek. No prawie cały, bo najpierw odebrałem z Zakładu Żarna wypalone laserem wsporniki do łożyska oporowego wału śruby. Moglibyście zapytać „a co tam czyścić na pokładzie”, wtedy bym wam odpowiedział: obrzydliwą, paskudą, przypieczoną, zaskorupiałą we wszystkich narożnikach, zakamarkach i krawędziach mieszaninę korundu z tarcz do szlifierki kątowej, wymieszaną z rdzą – czyści się to odbijając szpikulcem i wymiatając miotłą i pędzelkiem – grzecznie na kolankach.

Po wyznaczeniu położeń, pomalowałem najpierw podkładówką, a potem białą dla lepszego efektu.

Dwa nieomówione elementy to: miejsce na ponton. Mój wybór odnośnie pontonu padł wielokrotnego zwycięzcę różnych ocen w brytyjskich pismach żeglarskich – Tinker Foldaway RIB… Kurde właśnie wlazłem na ich stronę by uzupełnić dane w blogu i napisali, że zakończyli produkcję. Nie poddaję się – napisałem błagalnego maila, że może wygrzebią gdzieś w magazynie zapomnianą sztukę.

Ooopppss wywaliło światło w całej wiosce, dokończę jutro, zapiszę tylko do notatnika …

… nadeszło jutro …

Koło naszej szkoły drzewo obaliło się na linię średniego napięcia i prąd włączyli dopiero około 14-tej. W tym czasie odpisali goście do pontonów – kiszka nie mają nic na składzie. Będę szukał po różnych sklepach i komisach. Mam nawet coś na oku –  zobaczymy.

Wyznaczony drugi element to przebieg szyny wózka szotowego samo-zwrotnego sztaksla sztormowego. Będę pewnie instalował patent podpatrzony na stronie Harkena. Dla zainteresowanych:  SelfTackJibsStaysails wersja: „2:1 Self-tacker”. Więcej szczegółów później.

W sobotę zabrałem się najpierw za dokończenie montowania drabinki. Odebrałem od pana tokarza przetoczone prowadnice – te co wcześniej zepsułem. Dopasowałem uchwyty, zamocowałem w pawęży, złożyłem drabinkę i wykonałem próby obciążeniowe. Szczegóły na fotkach. Potem drabinkę zdemontowałem, oczyszczę ją dokładnie, przepoleruję, owinę streczem i schowam na dwa lata do szafy.

Następnie zabrałem się za montaż linii wału śruby. Już wcześniej zamówiłem i otrzymałem linię wału w wersji De Lux. Pochwa stalowa – wspawywana w kadłub, w niej pochwa z włókna szklanego, stabilizowana żywicą Chockfast, a w niej wał śruby z uszczelniaczem PSS – też bardzo dobry. Od strony śruby będzie dodatkowo zamontowany nóż do przecinania lin i sieci. Taka konstrukcja pozwala na precyzyjne wyosiowanie wału śruby. Dostałem od Panów z marineworks.eu precyzyjną instrukcję montażu: trzydzieści jeden pozycji. Pracę zacząłem od naciągnięcia drutu przez całą długość jachtu wyznaczając pożądaną oś jachtu i linii wału. Oczywiście znając wymagany kąt pochylenia wału = 10 stopni łatwo obliczyłem, że przy długości od pilersa do początku skegu równej 4200mm to tangens kąta równy jest 0,176326981 a to daje wysokość zawieszenia drucika 740mm nad podłogą… Boże dzięki za Excela. Potem według tego naciągniętego drutu wyciąłem w skegu trasę odpowiednią dla rury o średnicy 90mm. Potem drut został przepuszczony przez rurę, rura została następnie precyzyjnie wyosiowana względem tego drutu. Wstępnie przyłapana spawarką, jeszcze raz sprawdzona i „na gotowo” wspawana. Potem zostały zamontowane rura wewnętrzna i wał śruby. Następnie zaczęliśmy z Leszkiem dopasowywać łożysko oporowe Aquadrive. I tu naszły nas wątpliwości. Ponieważ jednak nie mieliśmy pewności czy wszystko jest OK postanowiliśmy nie wspawywać wspornika łożyska, bo uznaliśmy, że łatwo możemy narobić kaszanki. Głównie baliśmy się czy wał nie jest troszkę za krótki. Na tym poprzestaliśmy. Zresztą zrobiła się już 20-ta i czas lulu, a w zasadzie czas na bierne biesiadowanie przy muzyczce disko polo ;-(

Rano posprzątałem w jachcie uporządkowałem narzędzia, pobawiliśmy się z Leszkiem w składanie jego autorskiego grilla dla niego i dla mnie, obiadek i do domku.

Dziś rano zadzwoniłem do marineworks i Pan Łukasz upewnił mnie, że z wałem jest wszystko OK. Zresztą też sprawdziłem wcześniej sam w dokumentacji i upewniłem się, że wszystko jest cacy. pan Łukasz obejrzał też zdjęcia i powiedział, że robota jest wykonana prawidłowo. W przyszłym tygodniu będę kończył.

Jeszcze dodatkowa uwaga. Darek pytał,co to za otwory w klapach do bakist – to oczywiście są otwory na zamknięcia tychże.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta piąta i szósta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 6 komentarzy

Teoretycznie na pólnocnej półkuli…

… o tej porze roku powinna być pora sucha, ale u nas jest pora deszczowa. Tak już od jakiegoś czasu. Mam w domu przygotowany piękny zestaw sterowników i zaworów do podlewania ogrodu. To już trzeci rok, gdy pod koniec czerwca zabieram się za jego podłączenie. Okazuje się, że nie ma takiej potrzeby i ogród ma się doskonale, bez sztucznego podlewania. W tym roku jest nie inaczej. Pogoda lipcowa nie zachęca do prac stoczniowych, ale przecież „twardym trzeba być a nie mientkim”.

Więc ostatnie trzy weekendy działałem w stoczni.

Działanie było trochę monotematyczne – bakisty i kalpy do tychże. Szło mi jak po grudzie, ale ostatecznie zrobiłem gotowe bakisty na węże, szczotki, mopy, szmaty. Zrobiłem także specjalne miejsce na butlę do nurkowania. Ponieważ nie znałem fizycznych rozmiarów butli obdzwoniłem moich znajomych nurków. Jednego z nich to nawet wyciągnąłem z łóżka – sorki Cezary ;-). Ostatecznie zaprojektowałem pod typowego Fabera 12L. Wolę by moja butla mieszkała w swoim własnym lokum niż szlajała się po całym jachcie. Ostatni schowek to miejsce na dryfkotwę. Pewnie Jordana – już wcześniej to opisywałem. Link do opisu tych sprytnych urządzeń znajdziecie tutaj: http://www.jordanseriesdrogue.com.

Zrobiłem nowe, lepiej dopasowane, sztywniejsze klapy. Stare pójdą na złom, leżą na obrazku pięknie błyszczące, bo ocynkowane. Cóż mówi się trudno. Nowe za to są z otwartych profili, sztywniejsze, lepiej przykręcane. A co najważniejsze bardziej mi się podobają. Wyczyściłem cały kokpit wraz z bakistami szczotką drucianą, pozamiatałem i odkurzyłem, a na koniec pomalowałem wszystko podkładówką. Coraz mniej zostaje elementów to zrobienia. Przymocowałem częściowo uchwyty drabinki. W trakcie tej operacji niestety udało mi się zatrzeć wózek drabinki na prowadnicy. Do prowadnicy przykleiła się kropelka metalu od spawania i całkiem porysowałem prowadnicę. Musimy ją przetoczyć na tokarce zmniejszając średnicę o 1mm – konieczny jest nieco większy luz. W między czasie panowie z zakładu Żarna zrobili pierwszy egzemplarz obsadki do stójki relingu. Jestem zadowolony z efektu. Może w tym tygodniu zrobią resztę. Równolegle powstaje ster oraz kompletny dziób z rolerami kotwic i bukszprytem. Nie chcę zapeszać, ale może w wrześniu będę cynkował i malował…

Na koniec przedwczorajszej sesji wyprostowałem jeszcze dwa „dołki na pokładzie” – zabawa ta co zwykle: rozcinanie, walenie młotem, spawanie. Wymieniłem okno nadbudówki na prawej burcie, tym razem trochę grubsze, bo z 2mm Vivaku.

Fotki dokumentacyjne i do domku.

Ze śmiesznych rzeczy to w poprzednim weekendzie jadąc motorkiem nie zauważyłem, że otworzył mi się kufer boczny i wyfrunęły mi portki robocze – firmy L&H – tak to te, co ostatnio chwaliłem oraz ulubiony dresik. Ubranka poszły się … zaprzepaścić. Zacytowałem tu słowa klasyka Radosława Majdana. Słuchałem kiedyś wywiadu z nim i Majdan jak to Majdan po jakimś  meczu mocno rozpędził się mówiąc – „no to tyle godzin pracy poszło się je…. zaprzepaścić”. A ja mam już nowe spodenki 🙂

Szczegóły odnajdziecie jak zwykle na fotkach.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta czwarta i piąta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 4 komentarze

Warto było poczekać.

Ostatnio trochę ponarzekałem na Panów z Zakładu Żarna, że dużo czasu schodzi im na realizację moich zamówień. W środę odebrałem z tej firmy wykonaną drabinkę zejściową. No może słowo „odebrałem” to trochę na wyrost – znowu żerowałem na Tacie i jego aucie. Wracając do drabinki naprawdę warto było czekać – drabinka jest piękna. Nie mam tu na myśli tego, że wygląda tak jak zaprojektowałem i sobie wyobraziłem. Chodzi mi o doskonałość techniczną wykonania. Wszystko super pasuje. Jest świetnie pospawane, złożone, wypolerowane. No może prawie wszystko, bo nie precyzyjnie wyrysowałem i uszka do szekli są przyspawane z dołu a nie z góry – ale to łatwo się wytnie, przespawa i wypoleruje. Rysunek techniczny oraz fotki oczywiście możecie sobie obejrzeć na fotoblogu.

Ale po kolei.

W ubiegłym tygodniu pojechałem do stoczni w piątek z zamiarem popracowania trzy dni. Z domku ruszyłem ostro. Jak dojechałem to LAŁO.

Jak leje to tylko robota warsztatowa. Miałem do poprawienia cały spoiler i daszek. Pan Andrzej z Poler-Grandu robi piękne wyroby, ale bez wskazania konkretnie, gdzie ma być mocny spaw konstrukcyjny „wytrzymałość połączeń jest poświęcana na rzecz estetyki”. Tak właśnie było z daszkiem i spoilerem. Pewne rzeczy odpadły same. Leszek powiedział – rozcinamy i spawamy na nowo, nie chcesz chyba ganiać po oceanie za swoim daszkiem. W ruch poszła szlifierka kątowa, cały daszek został rozcięty rozmontowany i poskładany na nowo. Robota zajęła mi cały piątek – oczywiście z pomocą Leszka – ja jeszcze nie umiem spawać nierdzewki. Daszek jest zmontowany na nowo, składa się i rozkłada. Jeszcze trzeba będzie wypolerować spawy, ale to na koniec, gdy będę wszystko wygłaskiwał. Zostaje mi jeszcze mocowanie spoilera, ale najpierw muszę zaprojektować i zlecić wykonanie czopów wzmacniających na końcach rur. Ale spokojnie, wszystko w swoim czasie. Pracę zakończyłem o 22:20 🙂

W sobotę na pierwszy ogień poszły mocowania szyn szotów foka. Wyprostowałem w miarę dokładnie miejsca rozcięte na prawym półpokładzie, zespawałem je i osadziłem „grzybki”. Z prawej strony trzeba było nieco więcej się „nagimnastykować” niż z lewej,  więc fakt, że grzybki mogą być mocowane na różnych wysokościach był bardzo przydatny. Po przyhewtowaniu przystąpiłem do spawania. Opisane wcześniej elektrody ze stali 309 działały znakomicie. Nawet taki leszcz jak ja jest w stanie wykonać nimi ładne (i wytrzymałe) spoiny. Oczywiście spawanie odbywało się z zachowaniem wszystkich reguł sztuki spawania cienkich elementów. Oznacza to przyspawanie grzybka w jednym końcu szyny, potem w drugim, potem na środku, potem przy pierwszym itd. Chodzi o skakanie z miejsca na miejsce by przyspawany obszar miał szansę ostygnąć. Niezachowanie tej reguły to prośba o pogięte blachy. A dopiero co je prostowałem…

Skończyłem ok 16:30. Byłem trochę zmęczony po wczorajszej długiej sesji. Leszek z Jolą pojechali na wesele, a ja pomyślałem sobie – OK to dzisiaj odpocznę. Przecież popracuję jeszcze w niedzielę. Wskoczyłem do Sylwii (mojej siostry) na kawkę i kawałek ciasta. Po godzince pogaduch wróciłem do Leszka. Była 17:30 – kurde przecież nie pójdę spać. A co tam wskoczę na chwilkę do warsztatu i rozwiercę otwory w szynach szotowych. To zresztą moja mała skucha. Jak mierzyłem otwory w szynach, to zmierzyłem średnicę otworu pod bolec blokujący – 10mm. Ale otwory pod śruby były M8. Ponieważ grzybki mają gwinty M10 i takie śruby kupiłem, muszę rozwiercić wszystkie otwory na 10mm i pogłębić fazy – tak by schowała się cała śruba. Znowu będzie mocniej niż konstruktorzy przewidują. Leszek żartuje, że na tych szynach spokojnie można podnosić cały jacht. Więc poszedłem rozwiercać szyny.

Rozwierciłem…

No, ale jak już mam rozwiercone – to warto chociaż przymierzyć…

Zacząłem dopasowywać…

Niestety okazało się, że przykręcanie dopasowanych dwudziestu sześciu otworów w aluminiowej szynie – stalowymi śrubami do stalowych gniazd może nie być łatwe. Jakiekolwiek nierówności powodowały, że wkręcana śruba zbierała odrobinę aluminium z szyny i natychmiast zacierała gwint w grzybku blokując się na amen. Nie było rady zdjąłem szynę, rozwierciłem otwory o kolejny milimetr – by dać odrobinkę luzu, przegwintowałem wszystkie gniazda-grzybki, wywaliłem z dziesięć zepsutych śrub (po 76gr plus VAT sztuka). Ale szyna pasowała jak ulał – każda śrubeczka idealnie. To samo powtórzyłem na lewej burcie – też trzeba rozwiercić – ale uuupuusss zrobiła się dwudziesta druga. Idę spać!

I to był błąd….

Naprzeciwko Leszkowego domu jest od paru lat restauracja z ogrodem, stawem, tarasem i … nowym właścicielem. http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/slides/Fayka-110.jpg Nowy właściciel organizuje w soboty tzw. Biesiady. Imprezy ściągają licznych uczestników z całej okolicy nawet z Olsztyna. Wszystko cacy, tylko mają straszny POWER. DicoPolo z mocą 2kW z odległości 50m nie da spać nawet największemu twardzielowi stoczniowcowi. „Biesiadowałem” w łóżku do czwartej rano. Wtedy skończyli, ale niestety do domu ściągnęła młodzież i kontynuowali melanż do szóstej, kiedy to przyjechali Leszek z Jolą i w końcu rozgonili towarzystwo.

Wstałem.

Wypiłem kawkę.

Ubrałem się na roboczo…

poprawiłem gwinty na lewej burcie, dopasowałem listwę, przykręciłem ja „na gotowo”. Pasuje pięknie. Można wybierać szoty genui. O ósmej stwierdziłem, że mam dość. Przebrałem się wskoczyłem do auta i pojechałem do chaty. Po powrocie poszedłem spać…

To było w ubiegłym tygodniu.

W tym tygodniu pojechałem tylko na piątek i sobotę.

W piątek rozpocząłem od założenia na ramę daszka plastikowych rurek – peszli (PE-Shell) Chodzi o zabezpieczenie przed opiłkami przy cięciu i szlifowaniu – te opiłki przyklejają się do nierdzewki i korodują – później znowu trzeba polerować. Na spoiler jeszcze nie założyłem, bo nie miałem takiej średnicy. Potem z dużą pomocą Ali na tym daszku zamocowałem badziewiastą plandekę z Leroy-Merlin – badziewiasta, ale na jakiś czas wystarczy.

Wprawdzie zamocowanie drabinki kusiło mnie strasznie jednak powstrzymałem me żądze i zabrałem się do roboty, którą za wszelką cenę chciałem ominąć. Znacie to uczucie? Musicie coś zrobić, a tu to zmywanie naczyń samo się nawinęło, a to trzeba ułożyć książki, a to odkurzyć… tylko jakoś nie można napisać tego cholernego referatu… To samo dopadło mnie teraz. Pamiętacie jak pisałem, że klapy bakist nie otwierają się, bo przeszkadza im koło sterowe? No właśnie. MUSIAŁEM zabrać się za przerabianie klap do bakist. Jak przerabiać to przerabiać – wszystko poszło do wycinki i cała robota od nowa. Jednocześnie nastąpiła mała zmiana koncepcji. Schowki na węże idą z prawej burty na lewą, na prawą burtę idzie schowek na sprzęt do szorowania – w miarę płaski – przez to zyskamy sporo miejsca w naszej „sypialni”. Ponieważ generator nie zmieści się w bakiście – i to jest pewne – idzie do pomieszczenia technicznego – będzie współmieszkańcem silnika. Zatem prawa bakista rufowa będzie dużo mniejsza – bo ma pomieścić tylko dryfkotwę Jordana. To będzie bakista dedykowana. Znowu zyskujemy miejsce w sypialni. Z tym przerabianiem walczyłem do ciemnej nocy. Rano pobudka o szóstej i dalej do bakist. Deszczyk przepadywał co chwilę, ale daszek działał OK. Około obiadu przylało tak, że nic nie pomogło, musiałem schować się do środka łodzi. Waliło poziomo. W pośpiechu zamykałem bulaje na lewej burcie, bo deszcz lał aż na prawą. Gdy trochę zelżało zawołali mnie na obiad. Po obiedzie wszystko mokre no i deszczyk nadal pada.

Znowu prace warsztatowe.

Zabrałem się za pojemnik na węże do wody i mycia jachtu. Zakupiłem w USA węże zwijane podobne do sprężarkowych – zresztą już o tym pisałem http://www.ciunczyk.com/wordpress/?p=751. Pomysł na pojemnik zarżnąłem z firmy Jabsco. Mój będzie na dwie rury i będzie zamocowany pod klapą w oparciu siedzenia. Pojemniki wykonałem z zakupionej ponad rok temu rury ze stali nierdzewnej. U mnie wąż w rurę będzie się wkładało i wyjmowało trochę powoli 😉 – ale mi chodzi o wygodne przechowywanie węży w skompresowanej formie, a nie o szybkość dostępu. To nie tratwa ratunkowa.

Pojemnik skończyłem o osiemnastej – wówczas zawołali mnie na grilla. Nie wiem czy już pisałem, ale Leszek robi świetne dania z grilla. Na pewno to zasługa świetnego przygotowywania produktów Joli, ale także zasługa jego genialnego autorskiego projektu grilla. Już go namawiałem, by zaczął je produkować…

Nie powstrzymałem się i przystawiłem na jacht złożoną drabinkę, by zobaczyć jak wygląda. Raczej jestem przekonany, że konstrukcja zadziała. Widziałem podobną na jachcie w Chorwacji. Była trochę krótsza, nieskładana i znacznie cieńsza. W trybie pracy jako trap będzie podciągana do góry, tak by dopasować jej wysokość do kei. Wolny koniec drabinki będzie zaczepiany do topenanty lub dedykowanej liny i przez element w kształcie orczyka (dla konia, nie dla narciarza) do uchwytów na końcach. Ten orczyk po to, by można było wygodnie wchodzić na trap. Opcjonalnie pomyślę o mocowaniu do spoilera – wówczas linki mogły by służyć za poręcze. Zobaczymy. Zresztą oceńcie tę konstrukcję sami.

Potem tylko fotki do dokumentacji, prysznic i na wyżerkę. Rano pobudka i do domku.

Szczegóły odnajdziecie jak zwykle na fotkach.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta trzecia i czwarta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze