Warto było poczekać.

Ostatnio trochę ponarzekałem na Panów z Zakładu Żarna, że dużo czasu schodzi im na realizację moich zamówień. W środę odebrałem z tej firmy wykonaną drabinkę zejściową. No może słowo „odebrałem” to trochę na wyrost – znowu żerowałem na Tacie i jego aucie. Wracając do drabinki naprawdę warto było czekać – drabinka jest piękna. Nie mam tu na myśli tego, że wygląda tak jak zaprojektowałem i sobie wyobraziłem. Chodzi mi o doskonałość techniczną wykonania. Wszystko super pasuje. Jest świetnie pospawane, złożone, wypolerowane. No może prawie wszystko, bo nie precyzyjnie wyrysowałem i uszka do szekli są przyspawane z dołu a nie z góry – ale to łatwo się wytnie, przespawa i wypoleruje. Rysunek techniczny oraz fotki oczywiście możecie sobie obejrzeć na fotoblogu.

Ale po kolei.

W ubiegłym tygodniu pojechałem do stoczni w piątek z zamiarem popracowania trzy dni. Z domku ruszyłem ostro. Jak dojechałem to LAŁO.

Jak leje to tylko robota warsztatowa. Miałem do poprawienia cały spoiler i daszek. Pan Andrzej z Poler-Grandu robi piękne wyroby, ale bez wskazania konkretnie, gdzie ma być mocny spaw konstrukcyjny „wytrzymałość połączeń jest poświęcana na rzecz estetyki”. Tak właśnie było z daszkiem i spoilerem. Pewne rzeczy odpadły same. Leszek powiedział – rozcinamy i spawamy na nowo, nie chcesz chyba ganiać po oceanie za swoim daszkiem. W ruch poszła szlifierka kątowa, cały daszek został rozcięty rozmontowany i poskładany na nowo. Robota zajęła mi cały piątek – oczywiście z pomocą Leszka – ja jeszcze nie umiem spawać nierdzewki. Daszek jest zmontowany na nowo, składa się i rozkłada. Jeszcze trzeba będzie wypolerować spawy, ale to na koniec, gdy będę wszystko wygłaskiwał. Zostaje mi jeszcze mocowanie spoilera, ale najpierw muszę zaprojektować i zlecić wykonanie czopów wzmacniających na końcach rur. Ale spokojnie, wszystko w swoim czasie. Pracę zakończyłem o 22:20 🙂

W sobotę na pierwszy ogień poszły mocowania szyn szotów foka. Wyprostowałem w miarę dokładnie miejsca rozcięte na prawym półpokładzie, zespawałem je i osadziłem „grzybki”. Z prawej strony trzeba było nieco więcej się „nagimnastykować” niż z lewej,  więc fakt, że grzybki mogą być mocowane na różnych wysokościach był bardzo przydatny. Po przyhewtowaniu przystąpiłem do spawania. Opisane wcześniej elektrody ze stali 309 działały znakomicie. Nawet taki leszcz jak ja jest w stanie wykonać nimi ładne (i wytrzymałe) spoiny. Oczywiście spawanie odbywało się z zachowaniem wszystkich reguł sztuki spawania cienkich elementów. Oznacza to przyspawanie grzybka w jednym końcu szyny, potem w drugim, potem na środku, potem przy pierwszym itd. Chodzi o skakanie z miejsca na miejsce by przyspawany obszar miał szansę ostygnąć. Niezachowanie tej reguły to prośba o pogięte blachy. A dopiero co je prostowałem…

Skończyłem ok 16:30. Byłem trochę zmęczony po wczorajszej długiej sesji. Leszek z Jolą pojechali na wesele, a ja pomyślałem sobie – OK to dzisiaj odpocznę. Przecież popracuję jeszcze w niedzielę. Wskoczyłem do Sylwii (mojej siostry) na kawkę i kawałek ciasta. Po godzince pogaduch wróciłem do Leszka. Była 17:30 – kurde przecież nie pójdę spać. A co tam wskoczę na chwilkę do warsztatu i rozwiercę otwory w szynach szotowych. To zresztą moja mała skucha. Jak mierzyłem otwory w szynach, to zmierzyłem średnicę otworu pod bolec blokujący – 10mm. Ale otwory pod śruby były M8. Ponieważ grzybki mają gwinty M10 i takie śruby kupiłem, muszę rozwiercić wszystkie otwory na 10mm i pogłębić fazy – tak by schowała się cała śruba. Znowu będzie mocniej niż konstruktorzy przewidują. Leszek żartuje, że na tych szynach spokojnie można podnosić cały jacht. Więc poszedłem rozwiercać szyny.

Rozwierciłem…

No, ale jak już mam rozwiercone – to warto chociaż przymierzyć…

Zacząłem dopasowywać…

Niestety okazało się, że przykręcanie dopasowanych dwudziestu sześciu otworów w aluminiowej szynie – stalowymi śrubami do stalowych gniazd może nie być łatwe. Jakiekolwiek nierówności powodowały, że wkręcana śruba zbierała odrobinę aluminium z szyny i natychmiast zacierała gwint w grzybku blokując się na amen. Nie było rady zdjąłem szynę, rozwierciłem otwory o kolejny milimetr – by dać odrobinkę luzu, przegwintowałem wszystkie gniazda-grzybki, wywaliłem z dziesięć zepsutych śrub (po 76gr plus VAT sztuka). Ale szyna pasowała jak ulał – każda śrubeczka idealnie. To samo powtórzyłem na lewej burcie – też trzeba rozwiercić – ale uuupuusss zrobiła się dwudziesta druga. Idę spać!

I to był błąd….

Naprzeciwko Leszkowego domu jest od paru lat restauracja z ogrodem, stawem, tarasem i … nowym właścicielem. http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/slides/Fayka-110.jpg Nowy właściciel organizuje w soboty tzw. Biesiady. Imprezy ściągają licznych uczestników z całej okolicy nawet z Olsztyna. Wszystko cacy, tylko mają straszny POWER. DicoPolo z mocą 2kW z odległości 50m nie da spać nawet największemu twardzielowi stoczniowcowi. „Biesiadowałem” w łóżku do czwartej rano. Wtedy skończyli, ale niestety do domu ściągnęła młodzież i kontynuowali melanż do szóstej, kiedy to przyjechali Leszek z Jolą i w końcu rozgonili towarzystwo.

Wstałem.

Wypiłem kawkę.

Ubrałem się na roboczo…

poprawiłem gwinty na lewej burcie, dopasowałem listwę, przykręciłem ja „na gotowo”. Pasuje pięknie. Można wybierać szoty genui. O ósmej stwierdziłem, że mam dość. Przebrałem się wskoczyłem do auta i pojechałem do chaty. Po powrocie poszedłem spać…

To było w ubiegłym tygodniu.

W tym tygodniu pojechałem tylko na piątek i sobotę.

W piątek rozpocząłem od założenia na ramę daszka plastikowych rurek – peszli (PE-Shell) Chodzi o zabezpieczenie przed opiłkami przy cięciu i szlifowaniu – te opiłki przyklejają się do nierdzewki i korodują – później znowu trzeba polerować. Na spoiler jeszcze nie założyłem, bo nie miałem takiej średnicy. Potem z dużą pomocą Ali na tym daszku zamocowałem badziewiastą plandekę z Leroy-Merlin – badziewiasta, ale na jakiś czas wystarczy.

Wprawdzie zamocowanie drabinki kusiło mnie strasznie jednak powstrzymałem me żądze i zabrałem się do roboty, którą za wszelką cenę chciałem ominąć. Znacie to uczucie? Musicie coś zrobić, a tu to zmywanie naczyń samo się nawinęło, a to trzeba ułożyć książki, a to odkurzyć… tylko jakoś nie można napisać tego cholernego referatu… To samo dopadło mnie teraz. Pamiętacie jak pisałem, że klapy bakist nie otwierają się, bo przeszkadza im koło sterowe? No właśnie. MUSIAŁEM zabrać się za przerabianie klap do bakist. Jak przerabiać to przerabiać – wszystko poszło do wycinki i cała robota od nowa. Jednocześnie nastąpiła mała zmiana koncepcji. Schowki na węże idą z prawej burty na lewą, na prawą burtę idzie schowek na sprzęt do szorowania – w miarę płaski – przez to zyskamy sporo miejsca w naszej „sypialni”. Ponieważ generator nie zmieści się w bakiście – i to jest pewne – idzie do pomieszczenia technicznego – będzie współmieszkańcem silnika. Zatem prawa bakista rufowa będzie dużo mniejsza – bo ma pomieścić tylko dryfkotwę Jordana. To będzie bakista dedykowana. Znowu zyskujemy miejsce w sypialni. Z tym przerabianiem walczyłem do ciemnej nocy. Rano pobudka o szóstej i dalej do bakist. Deszczyk przepadywał co chwilę, ale daszek działał OK. Około obiadu przylało tak, że nic nie pomogło, musiałem schować się do środka łodzi. Waliło poziomo. W pośpiechu zamykałem bulaje na lewej burcie, bo deszcz lał aż na prawą. Gdy trochę zelżało zawołali mnie na obiad. Po obiedzie wszystko mokre no i deszczyk nadal pada.

Znowu prace warsztatowe.

Zabrałem się za pojemnik na węże do wody i mycia jachtu. Zakupiłem w USA węże zwijane podobne do sprężarkowych – zresztą już o tym pisałem http://www.ciunczyk.com/wordpress/?p=751. Pomysł na pojemnik zarżnąłem z firmy Jabsco. Mój będzie na dwie rury i będzie zamocowany pod klapą w oparciu siedzenia. Pojemniki wykonałem z zakupionej ponad rok temu rury ze stali nierdzewnej. U mnie wąż w rurę będzie się wkładało i wyjmowało trochę powoli 😉 – ale mi chodzi o wygodne przechowywanie węży w skompresowanej formie, a nie o szybkość dostępu. To nie tratwa ratunkowa.

Pojemnik skończyłem o osiemnastej – wówczas zawołali mnie na grilla. Nie wiem czy już pisałem, ale Leszek robi świetne dania z grilla. Na pewno to zasługa świetnego przygotowywania produktów Joli, ale także zasługa jego genialnego autorskiego projektu grilla. Już go namawiałem, by zaczął je produkować…

Nie powstrzymałem się i przystawiłem na jacht złożoną drabinkę, by zobaczyć jak wygląda. Raczej jestem przekonany, że konstrukcja zadziała. Widziałem podobną na jachcie w Chorwacji. Była trochę krótsza, nieskładana i znacznie cieńsza. W trybie pracy jako trap będzie podciągana do góry, tak by dopasować jej wysokość do kei. Wolny koniec drabinki będzie zaczepiany do topenanty lub dedykowanej liny i przez element w kształcie orczyka (dla konia, nie dla narciarza) do uchwytów na końcach. Ten orczyk po to, by można było wygodnie wchodzić na trap. Opcjonalnie pomyślę o mocowaniu do spoilera – wówczas linki mogły by służyć za poręcze. Zobaczymy. Zresztą oceńcie tę konstrukcję sami.

Potem tylko fotki do dokumentacji, prysznic i na wyżerkę. Rano pobudka i do domku.

Szczegóły odnajdziecie jak zwykle na fotkach.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dwudziesta trzecia i czwarta)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Gotowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Warto było poczekać.

  1. At this time I am going to do my breakfast, afterward having my breakfast coming over
    again to read additional news.

    my page garena shell hack

  2. Gertie pisze:

    I had no idea how to approach this beoofe-nrw I’m locked and loaded.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *