Jeden obraz – cenniejszy niż tysiąc słów…

Certyfikat_ACertyfikat_B

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 18 komentarzy

Co to jest kabestan ???

W czwartek wieczorem, po pracy, wziąłem prysznic i chwilkę się zastanawiałem co zrobić z tak miło zaczynającym się wieczorem. Jak to w Górkach – długo nie musiałem czekać. Kolega Seba rozpalał właśnie grilla, bo miał w lodówce trochę polędwicy, która nie przeżyłaby już długo. Ja byłem w podobnej sytuacji, bo rano otworzyłem wędzony bekon na którym usmażyłem pyszne jajka – super organiczne/ekologiczne – bo od mojej mamusi. Wiedziałem, że ten bekon do przyszłego tygodnia nie wytrzyma…

Spytałem więc Seby, czy mogę skorzystać z okazji i wrzucić swój bekon na jego grilla. Oczywiście mogłem, wziąłem więc bekon w jedną rękę, piwko w drugą i poszedłem do Seby. Za chwilę zjawił się Marcin z flaszką winka, Seba miał już otwartą flaszeczkę whisky, potem pojawił się Wiesio z piwkiem, Małgosia z winkiem i Sasza z kolejną whiskey. Okazało się, że Sasza ma tego dnia urodziny… to są właśnie Górki Zachodnie 😉

W czasie pogaduszek Sasza, który ma jacht w Górkach, a jest Rosjaninem z Kaliningradu zapytał czy możemy mu wytłumaczyć co to jest / gdzie jest Kabestan. Tłumaczył, że wie, gdzie jest Uzbekistan, Turkmenistan  czy Kazachstan, ale za cholerę nie wie, gdzie jest Kabestan….

W tym tygodniu praca mi się nieco snuła. Walczyłem głównie z szafą na szkło. Wiem, że to bez sensu robić teraz szafę na szkło, gdy tyle poważnej roboty czeka. Ja po prostu chciałbym już to skończyć i mieć za sobą. A zresztą tak na marginesie, czy samodzielne budowanie jachtu, nie jest samo w sobie bez sensu?

Więc toczyłem walkę z szafką dopasowując, docinając, klejąc i tak w kółko.

W poprzednim tygodniu już od czwartku była u mnie rodzina – cała. Żonka, córeczki i faceci. W piątek po doprowadzeniu wnętrza jachtu do jako takiego stanu wypłynęliśmy na chwilkę – na jakieś pięć godzinek. Znowu było sporo zabawy.

Potem w sobotę rodzinka uprawiała plażing, a ja szkutning. W niedzielę pogoniłem towarzystwo do roboty. Chłopaki umyli Fayce burty z glonów, Daria zaprojektowała wieszak na ubrania do szaf, Ala weszła na maszt i zamocowała flaglinki, Hania pomalowała szuflady do szaf, a Wiesia umyła pięknie pokład… ja… dowodziłem.

Rodzinka wyjechała w niedzielę wczesnym popołudniem. Ja planowałem pomalować wnętrze, zamknąć jacht i wyjechać na noc. Zabrałem się do malowania… pomalowałem stanowisko nawigacyjne, gdy zapukał sąsiad Volker i powiedział, że jeszcze wiszę mu zwiedzanie Fayki. A obie ręce miał zajęte dwoma „Tyskimi”. Pokazałem jemu i jego żonce Kristinie Faykę, po czym dostawiłem cztery Perły i flaszeczkę zimnej Finlandii. No i było po malowaniu 😉

Za to wstałem raniutko – 5:30 pomalowałem całe wnętrze i po zjedzeniu śniadanka pojechałem do domku.

W tym tygodniu, w chwilach przerw, zaplotłem na szotach genui uszka oraz zaplotłem sobie miękką szeklę do mocowania tych szotów. Zresztą te szoty były dla mnie powodem zepsutego humoru w piątek. Wcześniej dokładnie zmierzyłem i wyszło mi, że 15 metrów będzie OK. Okazało się, że nie było OK, bo szot nawietrzny musi „objechać” dookoła baby sztag. No i piękne dwukolorowe szoty są za krótkie. Oddać nie można, bo są ucięte na wymiar. Musiałem kupić nowe. Tak więc mam na zbyciu dwukolorowe szoty z liny Lanex Zephyr o średnicy 12mm i długości 15 metrów każdy. W bonusie mogę dorzucić zaplecenie oczek na końcu szotów, zaplecenie ślepego końca oraz miękką szeklę z Dyneemy ST-75 8mm całość w promocyjnej cenie 140 PLN. To są idealne szoty na 10 metrowy jacht, lub nawet większy, ale bez baby sztagu.

Zresztą z tymi kolorami szotów to też jest kabaret. Prawy jest zielony, lewy czerwony – no to padają teksty przechodniów – „o zobacz facetowi zabrakło liny, to dosztukował sobie z dwóch kolorów” 🙂

Odwiedzili mnie też Panowie z Sail Service – zdjęli wymiary do Lazy Jack’a oraz wymiary refszkętli. Wczoraj odwiedził mnie mój długoletni czytelnik „Moris” Pogadaliśmy chwilkę, pocieszyliśmy się zimniuteńkim „Noteckim” przyniesionym przez Morisa… żeglarstwo jest piękne. Najnudniejsze są tylko te przeloty między portami…

Kuchnia Wallas’a nadal działa – zobaczcie sami na fotce: Fayka-1143

Reszta fotek tam gdzie zawsze

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta szósta)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Jeden komentarz

Magiczny klej…

Od jakiegoś czasu chciałem napisać o kleju, którego używam do klejenia drewna na jachcie. Mówię tu o kleju poliuretanowym spieniającym w klasie D4 – Soudal 66A.

Jak dla mnie jest to produkt z gatunku magicznych…

Od razu się tłumaczę – Sudal nic mi z to nie płaci 🙁 Piszę, bo może komuś się ta wiedza przyda. Oczywiście Soudal nie jest jedyny, są też inne jak choćby Tytan PB-350 , ale bardziej chodzi mi o ideę, zresztą znam tylko Soudala.

Zużyliśmy go z Markiem już prawie dziesięć litrów i za każdym razem, gdy używam tego kleju jestem zafascynowany tą nowoczesną technologią. W dzisiejszych czasach mamy tendencję do zachwycania się gadżetami elektronicznymi, mechanicznym, a współczesna chemia pozostaje trochę w cieniu. A przecież postęp w chemii dokonuje się przeogromny. Choćby plastiki, ABS, włókna węglowe, włókna aramidowe, żywice, epoksydy, poliestry, poliuretany, monouretany itd. itd.

Co jednak takiego magicznego jest w kleju 66A?

Wszystko!

Po pierwsze łatwość aplikacji. Klej o konsystencji miodu nanosimy ma jedną stronę drewnianego elementu. Element powinien być w miarę odkurzony, ale bez przesady. Nie musi też być suchy. Możemy delikatnie rozsmarować w miarę równą – cienką warstwą – choć nie musimy. Następnie dociskamy klejone elementy do siebie. Można o zrobić ściskami, taśmami, czymkolwiek. Po chwili klej pod wpływem wilgoci zawartej w powietrzu staje się bardzo rzadki i wnika w strukturę drewna. Z moich doświadczeń penetruje nawet na 2 milimetry w głąb drewna. Oczywiście to zależy od gatunku. Przy oklejaniu krawędzi sklejek obłogami (grube forniry – 1.5mm z twardego Sapeli) miejscami przecieka na wylot tych obłogów. Ten proces trwa kilka minut – w tym czasie klej wycieka i trzeba uważać, by nie poplamić wszystkiego wokół.
Uwaga – rękawiczki konieczne, w przeciwnym wypadku paluchy będą czarne przez dwa dni – klej plus przyklejony od niego kurz.
Po kolejnej chwili klej zaczyna się spieniać i penetruje wszystkie szczeliny, dokładnie je wypełniając. Po około godzinie klej jest już twardawy, ale jeszcze dość miękki, by łatwo usunąć wycieknięty nadmiar – najlepiej to robić dłutem lub nożem. Po dwóch- trzech godzinach można zdjąć ściski i delikatnie obrabiać elementy. Po dwunastu godzinach klej trzyma „na amen”. „Na amen” oznacza, że próby rozerwania złączonych elementów kończą się wyrwaniem drewna „z mięsem” przykłady macie na fotce:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/slides/Fayka-1120.jpg oraz http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/slides/Fayka-1121.jpg.

To była przyklejona krawędź klapy w stole nawigacyjnym. Zapomniałem i przykręciłem ją ściskami do blatu roboczego w kuchni nie dając folii pomiędzy. Klej przeciekł przez obłóg i tak się skleiło, że przy rozrywaniu wyrwałem sklejkę z blatu. Spoina jest mocniejsza od drewna i kleju używanego do produkcji sklejki.

Po drugie klej ma najwyższą klasę wodoodporności – D4 – co oznacza, że może być stosowany na zewnątrz.

Po trzecie mimo swojej ceny – litr kosztuje w markecie stówę, na Alledrogo 60pln (w buteleczkach 250 ml – po 15pln) – to klejenie wychodzi w miarę tanio – jest bardzo wydajny.

Po czwarte – jeżeli nawet widać spoinę – to bez problemu można ją malować.

Po piąte – zaschnięty na kamień klej też można usuwać, ale trzeba to robić delikatnie, skrobakiem i papierem ściernym.

Po szóste – nie odbarwia/zabarwia drewna.

Po siódme – czas aplikacji – generalnie mamy co najmniej 15-20 minut na ustawianie przypasowywanie, można elementy rozłączać, złączać – nie goni czas jak przy „kropelce”

Ma też pewne wady: Poliuretany generalnie nie są zbyt „eko” – ale tylko do momentu wyschnięcia, potem są obojętne, trochę śmierdzi – jak to poliuretany, przy nieostrożnej aplikacji można mieć nim ubabrane wszystko. Dla ubrań to game over. Nie schodzi. Podobnie włosy – tylko obciąć. Ale dla mnie o ryba, bo jestem łysy 😉

Więc jeśli, kiedyś dostaniecie rozkaz sklejenia półki, to już wiecie jaki klej wybrać.

W tym tygodniu trwało intensywne wykorzystywanie kleju Soudal i Sikaflex 🙂

Marek usztywniał podłogę w kabinie rufowej, dociął sklejki na szafki pod stanowiskiem nawigacyjnym, oszlifował fronty do szafek, pomalował trochę elementów. Ja z kolei, dokończyłem klapę do stanowiska nawigacyjnego, zamontowałem zawiasy, przykleiłem tylną ściankę ozdobną, oszlifowałem i skleiłem szafkę na kubeczki, wkleiłem szafki pod stanowiskiem nawigacyjnym. Odebrałem też wygiętą szynę do szotów foka silnowiatrowego i przymocowałem ją. Założyłem wózki i przygotowałem do montażu elementów końcowych, założyłem bloczki.

W ramach marinowego lansu, pochwaliłem się sąsiadowi z naprzeciwka, jaki piękny sekstant Cassens and Plath dostałem w prezencie od pracowników moje byłej firmy na odchodne. Jeszcze tylko nauczę się go używać.

Dopisek: Darek nakręcił film z pierwszego pływania na żaglach. Wrzuciłem go na YouTube tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=c-FRNHTI0XM

Fotki – znajdziecie tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta piąta i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 4 komentarze

Nareszcie!!! Dzięki za skuteczne trzymanie kciuków…

Sail Service spisał się na medal i zgodnie z obietnicą Pan Dawid przywiózł mi żagle – wszystkie, łącznie ze spinakerem CodeZero, pogoda wprawdzie nie rozpieszczała – na przemian padało i lało, ale nie poddawaliśmy się i wszystkie żagle zostały przymierzone. Było prawie cacy, choć okazało się, że grot po podniesieniu bomu został przycięty tak, że zahaczał o achtersztagi. Pan Dawid zabrał go do firmy i w czwartek był już zrobiony. Jestem pełen podziwu dla zaangażowania Pana Dawida. Zresztą całość nadzorował swoim czujnym okiem Krzysztof Pelzer z którym przez te parę lat zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić 😉

W środku szło dalej dogrywanie stolika nawigacyjnego – przywiozłem z wycięcia ploterem frezującym ramkę zewnętrzna szafki na talerze. Moim zdaniem po sfrezowaniu krawędzi, oszlifowaniu i pomalowaniu wygląda całkiem całkiem.

W między czasie wysiadł mi prostownik i lodówka zeżarła cały akumulator, najpierw pożyczyłem od kolegi, potem kupiłem nowy w markecie. W piątek przyjechała moja żonka i załamała ręce nad tym jak możemy pracować i mieszkać w takim bajzlu. Ale na szczęście udało mi się wspólnie z kolegą Zbyszkiem z „Marco Polo” odciągnąć ją od sprzątana na piwko. Od rana w sobotę Wiesia zabrała się za szlifowanie wnętrza Fayki, ształowanie wszystkiego (umieszczanie w schowkach i przywiązywanie maneli w jachcie, tak by nie latały po całym jachcie na falach)

My zaś z Rafałem i Darkiem, którzy przyjechali około 10-tej, zabraliśmy się za prace na zewnątrz. Trzeba było dokręcić wszystkie stójki relingów, wymienić semiquadrant steru na nowy – prawidłowy, zdemontować bukszpryt, zamontować na nim knagę i zamontować go ponownie, potem zamontowaliśmy szoty na genui oraz CodeZero. Wcześniej ja założyłem szoty grota – docelowe. Oprócz tego czyszczenie, odkurzanie, wycieranie – mnóstwo upierdliwej roboty, zatankowanie do zbiornika rozchodowego 30 litrów paliwa.

Potem obiad….

….i….

….na zatokę.

Wiaterek wiał piękny, nie miałem ze sobą anemometru, ale na mój przypieczony słoneczkiem nochal, była mocna trójka do słabej czwórki. Postawiliśmy foka i genuę. Fayeczka śmigała po falach jak baletnica – robiliśmy około 7-8 węzłów, co moim zdaniem jak na tak ciężki stalowy jacht było znakomitym wynikiem. Pobawiliśmy się tak prawie do osiemnastej i czas było wracać, bo szykowaliśmy grilla z popijawą dla znajomych z mariny. Tak też się stało, pogaduchy przy grillu trwały do północy. Poszło sporo pysznego jedzonka i jeszcze więcej piwka oraz wódeczki. Nareszczie to ja coś zorganizowałem, a nie  załapywałem się na imprezki na tzw. „krzywy ryj”.

W niedzielę nie wiało prawie nic. Zjedliśmy śniadano, odpaliliśmy motorek i po płaskim jak stół lustrze wody wyjechaliśmy na zatokę. Postawiliśmy spinaker CodeZero i ku naszemu zdziwieniu Fayka pomknęła po tym stole z prędkością pięciu węzłów. Nie mogliśmy wyjść z podziwu!!! Inne jachty stały, a my sobie płynęliśmy – super.

Wróciliśmy na obiad. Po obiadku Wiesia pojechała już do domu, a my z chłopakami zabraliśmy się za szukanie przecieku. Już w sobotę po powrocie, gdy podłączyliśmy prąd z kei wywaliło bezpiecznik różnicowo-prądowy – wiedziałem – „Houston mamy problem”. Okazało się, że kabel jest mokry. Dalsza inspekcja wykazała, że mamy w zęzie sporo wody – łącznie wylałem około trzydziestu litrów. Ale ponieważ przed wypłynięciem nie sprawdziliśmy zęzy, nie wiedziałem, czy ta woda przypadkiem już tam nie była wcześniej.

W niedzielę sprawdziliśmy zęzę – przed wypłynięciem – sucha, po wypłynięciu – mokro – woda.

Zaczęliśmy sprawdzać wszystko po kolei od dziobu. Forpik (wywalić z niego liny, CodeZero, trochę gratów) – sucho, sondy w schowku pod koją dziobową (wywalić z niego mnóstwo gratów) – sucho, zawór zbiornika ścieków na dziobie (wywalić z łazienki od cholery gratów) – sucho, zawór zbiornika ścieków na rufie (wywalić z łazienki kolejne „od cholery” gratów) – sucho, dławica wału śruby – sucho… podłoga pod silnikiem – wilgotna…

…wtedy jak u Pomysłowego Dobromira – ku..a, a przecież mam zapisane na liście do zrobienia – założyć podwójne cybanty na linii wydechu silnika. Odpaliliśmy silnik – i voila! przeciek wykryty. Uff. Ale co się urobiliśmy – to nasz – masakra.

Chłopaki ostatecznie zostali pomagać mi do poniedziałku, wieczorkiem troszkę przerzedziliśmy moje zapasy chłodnego piwka, ale mam nowy prostownik więc się łatwo schłodzi. W poniedziałek, ja wyjechałem trochę wcześniej, bo chciałem odwieźć do Zakładu Żarna, awaryjny rumpel do wzmocnienia i wypolerowania oraz ramki do bulajów, by je w końcu przykręcić. Zabrałem też do Leszka szynę do wózków szotowych wewnętrznego foka, by ją wygiąć na promień 3300mm przy pomocy lewarka i prostych wyspawanych uchwytów. Jednak gdy Zbyszek Łowicki z Zakładu Żarna zobaczył tę szynę zapytał mnie co to jest? Powiedziałem, że będę walczył z jej wyginaniem – odparł – dawaj to, my Ci wygniemy na maszynie. We wtorek zadzwonili, że można ją już odebrać 😉

Dzisiaj odebrałem koronkowe wycinanki ze sklejki do szafki na kieliszki i szklanki – ciekawe jak wyjdzie…

Fotki – trochę nudne bo głownie to my na jachcie na żaglach – znajdziecie tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta trzecia i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 8 komentarzy

Teraz to naprawdę trzymajcie kciuki…

Od trzech tygodni mam obiecane, że do końca lipca żagle dla Fayki będą gotowe. W piątek wersja ta była nadal podtrzymywana. Więc jeżeli nic się nie zmieni w najbliższą środę Panowie z Żaglowni Sail Service zainstalują mi „Żagle jak Skrzydła„.

Поживём – увидим 🙂

Więc trzymanie kciuków może się przydać…

A będą to aż cztery żagle:

  • Grot – żagiel główny o powierzchni 42 m²
  • Genua – podstawowy żagiel przedni o powierzchni 45,2 m²
  • Fok silnowiatrowy – wewnętrzny żagiel przedni na silne wiatry o powierzchni 11,1 m²
  • Spinaker CodeZero – duży rolowany żagiel przedni na słabe wiatry o powierzchni 79 m²

Code Zero będzie stawiany na składanym bukszprycie. Wzbudza on mnóstwo zaciekawienia w marinie. Szczególnie, gdy jest złożony. Ludzie przechodząc głośno komentują – „Zobacz Janek, a to ustrojstwo to do czego? Cholera wie. Może do kruszenia lodu w Arktyce, albo do zabezpieczenia przed zderzeniem ze statkiem…”

Uciechy mam co niemiara…

Ale BTW sam jestem ciekawy jak ten Code Zero będzie się sprawował na wodzie.

Jeśli wszystko pójdzie OK to w weekend powinny odbyć się pierwsze próbne pływania pod żaglami.

Doświadczam delikatnego uczucia ekscytacji na tę perspektywę…

A co się działo w tygodniu?

Marek praktycznie skończył ściany w mesie. Wszystko zostało doklejone, wyszlifowane, malutkie ubytki w fornirze zostały uzupełnione techniką intarsji. Ponieważ fornir ozdobny na sklejce jest relatywnie cienki 0,4 mm – bo chronimy drzewa z lasów tropikalnych, więc szlifując w jakichś trudnych miejscach łatwo go przetrzeć. Wówczas wyłazi białe drewno bazowe sklejki. Podobnie łatwo można go uszkodzić, gdy jeszcze nie jest zakonserwowany lakierem. Marek delikatnie nożem wycina malutkie kawałeczki uszkodzonego forniru i wkleja ścięty z odpadów sklejki sam fornir. Potem to jest szlifowane i wygląda na „identyczne z naturalnym”. W narożnikach pod sufitem i w narożnikach ścian Marek wkleił ozdobne ćwierć wałki z drewna Sapeli. Skrzynka telewizyjna dostała obrobiona listewkami ozdobnymi. Wspólnie wycięliśmy też klapę na rozdzielnię elektryczną pod telewizorem, którą następnie pięknie obrobiłem na krawędziach obłogami z drewna Sapeli.

Po oskrobaniu kleju, przygotowaniu ścian i oszlifowaniu tuż przed wyjazdem Marka w piątek, cała mesa została pomalowana pierwszą warstwą farby podkładowej. Jeszcze tylko trzy warstwy podkładu i ze trzy-cztery nawierzchniowej i mesa będzie gotowa. Oczywiście zostaną detaliki takie jak obróbka bulajów, czy nawiewników, a także montaż szafki na „szkło”, barku podręcznego i rozmaitych ozdobników. Ale to już sama przyjemność.

Ja w tym czasie walczyłem ze stanowiskiem nawigacyjnym na półpięterku. Doszedłem już do etapu, w którym cały stolik jest gotowy. Będzie można rozłożyć, mapę papierową o rozmiarze A1 – czyli złożona na pół duża pełnowymiarowa mapa Admiralicji. Gdybym oczywiście miał ich używać 🙂 Stanowisko ma już wycięte i dopasowane miejsce mocowania monitora dotykowego, miejsce mocowania całej elektroniki oraz wszystkich paneli sterujących, choć nie wiem czy to się wszystko pomieści, bo lista jest spora:

  • Monitor dotykowy Advantech 17 cali
  • Radioodbiornik UKF Nexus z Navtex, uchwyt na „gruszkę”
  • Uchwyt telefonu Iridium z podłączeniem do anteny zewnętrznej i USB
  • Uchwyt do komórki (smartphone)
  • Ładowarki/uchwyty na dwie UKF-ki ręczne Icom M73
  • Panel sterowania ogrzewania Walas
  • Panel sterowania generatora
  • Panel sterowania klimatyzacji
  • Panel sterowania echosondy EchoPilot
  • Radioodbiornik – podobny do samochodowego
  • Wyłącznik główny zasilania
  • Panel sterujący elektryką CZone – 3.4″ black Display Interface
  • Panel wyłączników typu Carling – 6 sztuk do łatwego sterowania systemem
  • Panel z gniazdami USB, 12V (zapalniczka), RS232, UTP (Ethernet), 230V
  • Stacyjka na kluczyć do silnika (opcjonalnie)
  • Joystick do ręcznego sterowania autopilota
  • Miejsce na klawiaturę
  • Miejsce na małą drukarkę
  • Miejsce na papier do drukarki – przynajmniej jedna ryza
  • Miejsce na sekstant (tak, tak, mam piękny, klasyczny instrument otrzymany w prezencie od załogi mojej byłej firmy na pożegnanie – gdy odchodziłem z pracy)
  • Miejsce na EPIRB
  • Miejsce na pojemnik z ratunkowymi środkami pirotechnicznymi
  • Miejsce na apteczkę jachtową
  • Uchwyt na kubek z kawą dla nawigatora 🙂

Ze stanowiskiem nawigacyjnym zostało jeszcze trochę pracy. Nie spieszę się jednak, robię wszystko bardzo dokładnie, powoli, w myśl zasady trzy razy docinam i ciągle za krótkie. To miejsce będzie wizytówką Fayki i  w dodatku znajduje się na samym wejściu do wnętrza jachtu. Równocześnie jest to ostatni duży mebel we jej wnętrzu – potem już tylko drobnica, no i łazienki, zejściówka, ściana przy zejściówce oraz kokpit.

W ramach przygotowywania się do testów żagli zamontowałem już bloki talii grota. Nie mam jeszcze liny szotowej – zamówiłem – czekam. Na razie jest tymczasowa cienka linka uniwersalna – więc konstrukcja talii wygląda mało solidnie. Ale konsultowałem z różnymi doświadczonymi ludźmi i wszyscy twierdzą, że bloki Synchro Lewmar’a są bardzo mocne mimo delikatnego wyglądu. Panowie z Sail Service zamontowali mi też zwrotnicę do wózków Harkena na szynie grota. Bardzo jestem ciekaw, czy zadziała to tak dobrze jak w materiale reklamowym producenta.

Wyczyściłem też przód bukszprytu. Normalnie nie zwisa pionowo w dół tylko jest dociągnięty do dziobu i wszystko znajduje się nad lustrem wody. Jednak przez ostatnie dwa lub trzy tygodnie – po pomiarach do żagli – bukszpryt zwisał smętnie do wody. Po wyciągnięciu go, okazało się, że ma brodę z glonów oraz, że narosło na nim już  z dziesięć pąkli. Taką niestety mamy wodę w marinie (płynie Wisła płynie po polskiej krainie…) Pewnie gdybym się przepłynął wpław przez marinę, to też by na mnie pąkle wyrosły.

A w przyszłym tygodniu zobaczymy co los nam przyniesie…


„Los” to inna nazwa na firmę Sail Service sp. z o.o. 🙂

Fotki tam gdzie zawsze:
http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta druga i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Jeden komentarz

MasterChef by Fayka

Kolejny krok na drodze do normalnego funkcjonowania mieszkańców Fayki poczyniony!

W tym tygodniu w końcu uruchomiłem kuchnię. Jak pewnie już wielokrotnie pisałem, nie przepadam za gazem na jachcie i w kuchni w ogóle. W domu gaz mam tylko do zasilania kotła grzewczego – to samo w mieszkaniu w Biskupcu. Nie chodzi, że jestem jakoś przesadnie przewrażliwiony, ale po prostu jestem leniwy i nigdy nie chce mi się chodzić do butli i zakręcać gaz na noc. Na jednych z targów LBS (London Boat Show) gazeta Yachting Monthly wystawiała jacht po testach wybuchu gazu na pokładzie. Test możecie zobaczyć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=Yxm3uMy6MPI  Na YouTube może to nie wygląda przerażająco, ale w naturze wyglądało bardzo paskudnie.

Od dawna myślałem co w zamian…

Jedna z opcji to kuchenka elektryczna i odpalanie generatora na czas gotowania – dość eleganckie rozwiązanie, ale głośne. Uznałem, że warto przyjrzeć się kuchniom na diesel lub naftę. Najpierw myślałem o kuchni Dickinson http://www.dickinsonmarine.com/stoves.php, ale na forach opinie były rozmaite, głównie takie, że nowe wersje kopcą. Szukałem, szukałem i w końcu wybór padł na kuchnię z piekarnikiem fińskiej firmy Wallas model 87D http://www.wallas.fi/default.asp?id=boat-oven-87D . Nie dość, że jak dla mnie wygląda bardzo ładnie to jeszcze po forach żeglarskich zbiera bardzo pochlebne opinie. Jedyna wada, o której czasami ludzie wspominają to prędkość rozgrzewania się. Moja zagotowała wodę na herbatę w garnku 1,5l po dwudziestu dwóch minutach od włączenia. Dla porównania kuchnia w domu – ceramiczna Elektrolux’a – identyczny garnek z 1,5l wody zagotowała w 10 minut. Niby różnica znaczna, ale przecież własny jacht to nie FastFood. Wstajemy, klikamy kuchnię, nastawiamy wodę, idziemy zrobić siusiu, bierzemy szybki prysznic, myjemy ząbki, golimy się, robimy kanapeczki – opss od paru minut czajnik gwiżdże, że woda jest gotowa. Mam też nadzieję, że kuchnia sprawdzi się. Ostatecznie „Fińczycy” mają raczej zimno i wilgotno, więc liczę tu na ich doświadczenie w tych kwestiach.

Kuchnia do podłączenia wymaga trzech rzeczy: paliwa, prądu (12V) oraz komina (wylotu spalin). Najwięcej roboty miałem z podłączeniem tych ostatnich. Z kuchnią przyszły zamówione specjalne rury stalowe – podobne do rur „Spiro” tylko o średnicy 28mm. Te rury są relatywnie giętkie. W burcie bardzo wysoko miałem już wcześniej zamocowane odpowiednie „końcówki wydechu”. Gdy wydech znajduje się na burcie producent wymaga by rura wydechowa była wygięta w kształt Ω co zapobiega wlewaniu się wody do rury przy uderzeniu fali. Dodatkowo mocuje się też specjalne kolanka z odprowadzeniem ewentualnej wody do zęzy. No i na kadłubach metalowych konieczne jest zamocowanie izolatorów oddzielających elektrycznie rurę od kadłuba – zabezpieczenie kuchni przed korozją galwaniczną. Samo podłączenie rur do kuchni i piekarnika też musi być wykonane specjalnie z dużym „zawijasem” by kuchnia mogla się swobodnie bujać na przechyłach jachtu. Do tego węże wydechowe mogą się całkiem solidnie nagrzewać więc powinny być tak poprowadzone by nie miały szansy przypalić sklejki. Zadanie więc nie było zupełnie trywialne.

Aha nie wspomniałem o jednej istotnej zalecie takiej kuchni jak mój Wallas. Kuchnie gazowe niestety zwiększają zawilgocenie wnętrza jachtu – produktem spalania węglowodorów jak wiadomo są dwutlenek węgla oraz woda w postaci pary. Przy kuchni gazowej ta woda zostaje w jachcie. Moja kuchnia produkty spalania wywala na zewnątrz, a powietrze potrzebne do spalania pobiera z wnętrza jachtu – dodatkowo go osuszając 🙂

Do instalowania przystąpiłem w środę po przyjeździe. Wieczorem miałem podłączone węże do wylotów oraz syfony odprowadzające wodę. Jednak nie byłem z tego układu zadowolony. Fotka Fayka-1059. Stwierdziłem, że nic już nie wymyślę i poszedłem spać.

Jeszcze gwoli wyjaśnienia w poprzednim tygodniu na jachcie pracował sam Marek – ja się doskonaliłem w sztuce tańca towarzyskiego na jedenastym już obozie tanecznym. Marek zrobił prawie „na gotowo” górną szafkę w kambuzie. W tym tygodniu Marek walczył z oklejaniem sklejką ozdobną ścian w mesie oraz pomagał mi przy wycinaniu klapy do komory generatora, gdzie przebiegają węże wydechowe od kuchni.

W czwartek rano wstałem troszkę później niż zwykle – około 8:20, bo na zewnątrz lało jak z cebra, a wtedy śpię jak bebiś 🙂

Miałem już nową koncepcję. Ostatecznie po całym dniu roboty kuchnia została podłączona i uruchomiona. Wypiliśmy z Markiem uroczyście po pierwszej herbatce zagotowanej na Fayce. Możemy już też gotować jedzenie lub odgrzewać „gotowce” z domu. Z rozpędu podłączyłem również lodówkę. Od razu wykonaliśmy niezwykle ważny test. Do lodówki swobodnie wchodzi dwanaście butelek piwa i zostają jeszcze wolne dwie półki, schowek na drzwiach i zamrażalnik. Zakładając cztery osoby załogi, mamy po trzy chłodne browarki i zakąski. Jakoś damy radę, może nie wszyscy zginiemy…

Wieczorem przyjechał też Pan Dawid z Sail Serwice i zaplótł fały do rolerów – ciągłe liny. Moje rolery  wzbudzają dyskusje w marinie, głównie dlatego, że są inne niż zwykle. Zobaczymy jak będzie w praktyce. Tak na marginesie zaplatanie ciągłej liny to wyższa szkoła jazdy. Ja na razie za to się nie biorę. Zaczynam od prostszych tematów i pierwsze co zrobiłem, to zepsułem kawałek porządnej liny próbując zrobić oczko oraz skutecznie zaplotłem oczko na cumie – nie takie najłatwiejsze, bo lina jest typu „octoplait” tzw. kwadratowa. Efekt możecie  zobaczyć tutaj: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/slides/Fayka-1058.jpg. Splot jest nowiutki i jeszcze widać końcówki lin, ale pod obciążeniem one podobno wciągną się do splotu. A Pan David powiedział, że splot jest ładny.

A Marek dalej walczył z oklejaniem ścian mesy. I zwalczył prawie całość. W piątek kończyliśmy wspólnie. Szczególnie ścianka telewizyjna wymagała współpracy, bo jest spora z dużymi otworami pod telewizor i tablicę rozdzielczą elektryki. Ale wszystko ładnie się udało. Wyjeżdżając zostawiliśmy wnętrze mesy podparte stemplami jak w kopalni…

Przyszły tydzień – kończymy górną szafkę w kambuzie i budujemy stanowisko nawigacyjne. To zakończy wszystkie grube prace stolarskie na jachcie. Wyjeżdżając zamierzamy wszystko pomalować, tak aby wyschło przez weekend i by nie spać w zapaszku lakieru. Zostaną szafki do łazienek, wykończenia ścianek, zejściówka oraz dopieszczanie drobiazgów – listewki, ćwierć wałki, ramki, maskownice, obrobienie okien w nadbudówce itp. Potem jeszcze będą do zrobienia blaty z Corian’u do kambuza i łazienek, ale je już trzeba będzie zamówić w firmie zewnętrznej. Potem mocowanie uchwytów do szafek, uchwytów do poruszania się wewnątrz jachtu… No i malowanie, malowanie, malowanie. Oczywiście jeszcze instalacja wodna, ściekowa, elektryczna i elektroniczna – ale to dla mnie sama przyjemność.

No i coś o czym zapomniałem. Od ponad miesiąca Fayka ma swój własny dom(enę) :

Fayka.pl

Na razie jest tam tylko ten blog, ale gdy zacznę już podróżować, troszkę go przerobię.

Trochę fotek tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siedemdziesiąta pierwsza i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

To splice or not to splice …

… oto jest pytanie!

Zawsze lubiłem patrzeć na jachty które miały elegancko zaplecione liny (wykonane porządne sploty/szplajsy z angielskiego splice). Do tej pory uważałem, że jest to kwestia estetyki, czy tradycji. A jednak…

W czwartek odwiedzili mnie Panowie z Sailservice.

Pan Janek podnosił bom o 40cm – tak jak wspominałem wcześniej. Operacja była w miarę prosta – trzeba było rozwiercić nity mocujące uchwyt bomu, wywiercić nowe otwory i zanitować uchwyt oraz zaślepić nitami otwory po starym mocowaniu. Dodatkowo trzeba też przyciąć szynę wózków grota. Na maszcie do stawiania grota mam zamocowaną szynę Harken ze specjalną końcówką rozprowadzającą wózki grota na dwie strony. Sprawia to, że żagiel zjeżdża dwa razy niżej. Dla mnie jako osoby niskiej to jest ważne. Bardzo rzadko udaje mi się dosięgnąć do liku górnego żagla po jego opuszczeniu na jachcie morskim. Na własnym nie będę musiał się już męczyć. Dodatkowo zamontuję jeszcze dwa stopnie na dole masztu by dostęp był jeszcze wygodniejszy.

Drugi Pan – Dawid zdejmował wymiary z masztu do uszycia żagli. Już wcześniej wiedziałem, że Pan Dawid jest głównym fachowcem od splatania lin. Wiec zapytało go, co o tym sądzi. Powiedział mi, że na angielskich jachtach trudno jest znaleźć liny wiązane, wszystko jest splatane. To dało mu do myślenia i przeprowadził w laboratorium na politechnice badania wytrzymałości lin związanych i splatanych.

I co się okazało?!

Otóż zawiązanie liny (np. typowego węzła ratowniczego z pętlą) obniża zależnie od rodzaju liny, wytrzymałość całości o 40%-60%. Czyli np. po zawiązaniu węzła do mocowania fału wytrzymałość naszej liny spada z powiedzmy 1000kg do 600-400kg. Ta sama lina zapleciona w uszko ma wytrzymałość mniejszą tylko o 10%. Więc odpowiedź jest oczywista. Przy okazji pochwaliłem się, że zakupiłem sprzęt do splatania norweskiej firmy selma.no Pan David powiedział, że to świetny wybór, że jest to najlepszy na rynku zestaw.

Istnieje duża nadzieja, że do końca lipca będę miał już gotowe żagle. Z pomiarów wyszło, że fok marszowy (silnowiatrowy) będzie dość mały, bo musi się zaczynać poniżej radaru, by go przypadkiem nie zwalić na głowę. Nie martwię się tym, bo ten fok jest przecież przewidziany na naprawdę mocne wiatry – od 7Bf w górę. Więc jego 11,5m² powinno być OK.

Tymczasem Fayka zaliczyła swój pierwszy rejs po słonej wodzie o własnych siłach.

Do tej pory przy uruchamianiu silnika paliwo było pobierane z kanisterka za pomocą dwóch rurek włożonych bezpośredni do niego. Ponieważ chciałem zaliczyć pierwszy rejs, musiałem przygotować bardziej profesjonalny układ zasilania paliwowego. Cała instalacja paliwowa na Fayce będzie wykonana z rurek miedzianych zaciskanych w specjalnych skręcanych złączkach. Oczywiście podłączenia końcowe są elastyczne – na końcach rurek są odpowiednie króćce, a na nich są założone rurki gumowe. Całość układu składa się z: zbiornika rozchodowego o pojemności 45 l, rurek poboru paliwa – w liczbie czterech (silnik, generator, ogrzewanie, kuchnia), rurek podłączeniowych do filtrów paliwa. Zamontowałem podwójny filtr paliwa VETUS. To sprytne urządzenie, pozwala na pracę jednego tylko filtra i szybkie przełączenie na drugi w momencie zatkania pierwszego. Cała operacja może być wykonana bez wyłączania silnika. Trzeba tylko przełączyć dwa zawory. Potem można na spokojnie wymienić zatkany – nie pracujący filtr. To wcale nie jest obojętne czy banalne. Pamiętam rejs w Maroku – w nocy spałem sobie, płynęliśmy na silniku przez cieśninę Gibraltarską we mgle – ruch, jak na Садо́вое кольцо́ w Moskwie w godzinach szczytu. A tu nagle obudziło mnie kaszlenie silnika – ooppss stanął. Usłyszałem szybkie bieganie – zdaje się, że wtedy wachtę miał Andrzej. Wiatru zero, statki sobie płyną a tu chłopaki zmieniają filtr paliwa… super zabawa.

Po zmontowaniu układu paliwowego – zaczęło się odpalanie silnika, na początku odpalił, zużył całe paliwo z pompy paliwowej i układu i oczywiście zgasł. Wielokrotne kręcenie rozrusznikiem, pompowanie pompką ręczną nie pomagało. Zadzwoniłem więc do Leszka o poradę. Porada była prosta… trza się przyssać do rurki doprowadzającej paliwo do silnika i oralnie napełnić układ paliwem. Okazało się, że diesel’ek z Lotosu jest całkiem smaczny 😉

Za to silniczek chodzi jak złoto. Przy okazji wyregulowałem cięgna od gazu i biegów.

W sobotę rano we trójkę – Kasia, Darek i ja wyjechaliśmy z mariny na Zatokę Gdańską. Wszyscy byli zaskoczeni jak dobrze Fayką można manewrować. Jej zwrotność zaskoczyła mnie zupełnie i to pozytywnie. Jacht reaguje super na ster i na biegi. Prawdopodobnie duża w tym zasługa śruby Gori, która wydaje się być dobrze dobrana do mojego jachtu. No i Aquadrive się trzyma. Silnik jest moim zdaniem doskonale wyosiowany, pracuje równiutko i cichutko. A przecież jeszcze nie jest wygłuszony!  Na razie jestem bardzo zadowolony, ale „pożyjemy zobaczymy”. Zrobiliśmy prawie godzinne kółeczko po zatoce i elegancko „zaparkowaliśmy” z powrotem w marinie.

Po pięciu latach pracy Fayka pływa o własnych siłach. To był dla mnie naprawdę wielki moment!

Po rejsie, musiałem szybko się zbierać, bo jechaliśmy z Wiesią na wesele znajomych.

Kasia z Darkiem zostali by przestawić jacht na nowe miejsce – co sprawnie uczynili – cóż nic dziwnego oboje są kapitanami i doświadczonymi żeglarzami.

A w tygodniu też trochę się działo

  • zamontowałem „na gotowo” filtr wody chłodzącej silnik,
  • Marek skończył wszystkie wzmocnienia podłogi w kambuzie i dopasował samą podłogę
  • zrobił też roboczy blat do kambuza
  • zamontował uchwyty do szuflad by sprawdzić jak działają – jest OK

Ach no i ciągle zapominam podać adres do kamerki internetowej, gdzie można zobaczyć Faykę na żywo (uwaga trzeba mieć cierpliwość): http://www.task.gda.pl/uslugi/stream/kamera_gorki_zach

Trochę fotek tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta siedemdziesiąta i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Prace drobne …

… i grube, ale w większości drobne. Jedyną grubą było wyciągniecie Fayki dźwigiem na brzeg i naprawa nieszczęsnego wału – a raczej jego porządne umocowanie. Pomny na doświadczenia poprzednie, tym razem poprosiłem o pomoc specjalistów z Marineworks – firmy która sprzedała mi kompletną linię wału. Sympatyczni Panowie przyjechali i po dwóch godzinach wał był umocowany we flanszy Aquadrive jak należy, zgodnie z instrukcją producenta.

RTFM – jak zawsze 🙁

Zresztą, gdy zobaczyłem dokręcanie śrub – prawie metrowym kluczem dynamometrycznym uświadomiłem sobie, że zalecane 66 Nm to przecież 10 kg siły na dźwigni 70 cm – trza dokręcać dwoma rękami. A ja dokręcałem standardowym imbusem – paluszkami – to mam za swoje 800PLN w plecy – dwieście piwek poszło się zaprzepaścić. Co gorsza Leszek twierdził, że najprawdopodobniej w ferworze prac przed wywózką jachtu z namiotu wcale nie dokręciłem tego wału – takiej opcji też nie wykluczam. Ciekawe tylko ile jeszcze mam podobnych kwiatów…

Teraz jest wszystko zmontowane, odpalone, sprawdzone – działa. W tym tygodniu zamierzam przepłynąć się na silniczku kawałeczek po zatoce. Może nie będę musiał wołać o pomoc by mnie zaholowali z powrotem.

To była praca grubsza. Marek ma dwa tygodnie wolnego – wiec ja zajmuję się drobiazgami – ale też bardzo potrzebnymi:

  • „wyosiowałem” silnik na łapach.
  • wyregulowałem cięgna do sterowania silnika – biegi i gaz,
  • dołożyłem drugi komplet cybantów na linii wydechu silnika,
  • zamontowałem na pokładzie „fajkę” do wprowadzenia przewodów z masztu,
  • poprawiłem mocowanie organizera lin na prawej burcie – w czasie montażu ułamałem gwintownik w otworze i musiałem go wydłubać – niestety skończyło się przyspawaniem szpliki.
  • zamontowałem na gotowo uchwyty do szczotek i mopów w prawej bakiście.
  • dociąłem, przykręciłem, wyregulowałem szynę szotów grota,
  • zamontowałem wózek, bloki końcowe i fał do regulacji położenia wózka
  • zbudowałem rozbierane mocowanie stołka w kabinie dziobowej
  • przymocowałem na zawiasach pokrywę stołka kabiny dziobowej
  • przymocowałem na zawiasach pokrywę schowka na suche dodatki skrobiowe
  • przymocowałem na zawiasach pokrywę stołka kabiny dziobowej
  • Wyznaczyłem punkt nowego zamocowania bomu. Niestety przez moją pomyłkę, bom jest o około 45 cm za nisko – trzeba go będzie podnieść, by nie zagrażał życiu osób w kokpicie. Ponadto przy obecnym położeniu bimini (daszek od słońca) nie da się rozłożyć
  • przyciąłem komplet nowych lin do fałów odbijaczy, zaopatrzyłem końcówki lin. Oprócz ich przypalania zakładam na ich końce dwu centymetrowe odcinki koszulek termokurczliwych z klejem. Po ogrzaniu opalarką – dają moim zdaniem ładny porządny koniec liny. Zobaczymy w praktyce. Zawsze będę mógł ładnie owiązać juzingiem w wolnych chwilach na oceanie, gdy to się nie sprawdzi.
  • przyciąłem komplet nowych lin na krawaty, zaopatrzyłem końcówki lin – jak wyżej.

To z grubsza tyle na ostatnie dwa tygodnie. Zresztą troszkę odpoczywałem po imprezowym szale.

Jak już jestem przy imprezie – dostałem trochę nowych fotek. Ponieważ robi ich się sporo – na fotoblogu wydzieliłem folder Impreza i do niego wrzuciłem fotki.

Reszta fotek tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta dziewiąta i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Górnik pracuje po 6 godzin, a my…??

Jeden z moich znajomych mówi, że nigdy nie zostaje na imprezie dłużej niż sześć godzin, bo przecież szychta na kopalni trwa właśnie tyle, a on nie będzie robił ciężej niż  górnik na przodku. My na imprezie Faykowej daliśmy z siebie wszystko niczym „stachanowcy” – impreza trwała dwanaście godzin od piątej do piątej. Choć dla niektórych zaczęło się  wcześniej, a dla mnie nawet dużo wcześniej….

Ale po kolei…

Od jakiegoś czasu toczyłem na jachcie nierówną walkę o doprowadzenie Fayki do stanu nadającego się do pokazania ludziom. Skupiałem się na dwóch obszarach – postawieniu masztu i takielunku stałego oraz jako takim ogarnięciu wnętrza. O ile na maszt miałem praktycznie zerowy wpływ, o tyle wnętrze trochę poddawało się naszym z Markiem wysiłkom.

Przygotowaliśmy podłogi, są prawie gotowe, choć wymagają jeszcze dodania sporej liczby wsporników usztywniających. W kabinie na rufie oraz w kambuzie trzeba też zbudować podgięcia podłogi zgodnie z kształtem kadłuba. Musimy także dokończyć podłogę  wewnątrz kanapy w masie – obecnie jest podniesiona o 8cm i tak zostanie, ale pozostaje wymyślić wygodną metodę podnoszenia jej. Tak jak jest teraz nie da się, bo przecież będzie jeszcze wbudowany stół w mesie. Muszę pokombinować.

Zostały osadzone i dopasowane wszystkie drzwi. Jedne nawet zostały zupełnie zmienione. Otóż okazało się, że drzwi do kabiny rufowej są bardzo niewygodne. Był nawet taki moment, gdy Darek zapytał dlaczego otwierają się w tą stronę, bo przecież w drugą było by wygodniej. Wówczas oczywiście udowodniłem mu , że nie ma racji, bo wszystko jest przemyślane itd. Potem okazało się, że jednak ma rację i po przełożeniu na drugą stronę okazało się, że jest super. Na szczęście drzwi są symetryczne i daje się w miarę łatwo przełożyć zawiasy i zamek – bez zbytniej demolki.

W kabinie rufowej została dopasowana i wklejona listwa z litego drewna tzw. „masywu” ograniczająca koję. Spowodowało to optyczne zamknięcie koi i sprawiło, że materace wyglądają dużo ładniej. Równocześnie powstała półeczka/jaskółeczka przy mojej głowie na różne drobiazgi. Jak już jestem przy materacach to jadąc do Mariny odebrałem od Pana tapicera poduszeczki z materiału obiciowego – jest ich na Fayce czternaście – będzie co  wgniatać.

Cała „obudowa” kabiny dziobowej została oszlifowana, oraz oklejona na krawędziach specjalnym profilem drewnianym, który – po pierwsze ładnie wygląda 🙂 pod drugie wzmacnia krawędzie, po trzecie daje uchwyt do ręki przy wchodzeniu do jachtu i poruszaniu się po nim a po czwarte zapobiega lataniu przedmiotów położonych na suficie kabiny rufowej po całym jachcie. Przy okazji odkleiliśmy taśmę zabezpieczającą ze świetlika i okazało się, że lakier trochę po podciekał i od środka są na szybkach paskudne brązowe plamy. Gdy kiedyś zajdę trochę czasu wymienię to na pełną szybkę z poliwęglanu ze szprosami – tak zresztą od początku sugerował mi Leszek, a ja go oczywiście nie słuchałem.

By zwiększyć pozytywne wrażenie – Marek oszlifował i pomalował wszystkie meble. Chcieliśmy okleić wnętrze na gotowo sklejką ozdobną, ale nam jej zabrakło 🙁 powinna dojechać w przyszłym tygodniu – razem z listwami ozdobnymi do wykończenia narożników.

Do tego mnóstwo drobiazgów – usuwanie kleju, przeszlifowanie rożnych miejsc, montowanie klamek, okuć itd.

Na pokładzie zamontowałem wszystkie bloczki, organizery do lin, relingi. Tomek przywiózł mi bramę rufową, którą też zamocowaliśmy. Odebrałem od lakiernika postument koła sterowego, zamontowałem na nim całą elektronikę – niestety bez podłączania na razie – tylko jako demo. Zamocowałem koło sterowe i podłączyłem sterowanie gazem i biegami. Zamontowałem filtr do wody chłodzącej silnik i w zasadzie Fayka była gotowa do wypłynięcia do Mariny Jachtklubu Stoczni Gdańskiej, gdzie czekał na nią przygotowany maszt. Po zaledwie czterech zmianach terminu miałem obiecane, że w piątek (przed sobotnią imprezą) maszt stanie na 150%. Muszę tylko tam dopłynąć. Jest o bliziutko – jakieś 1000m. W czwartek o 21-szej miałem wszystko gotowe. Odpaliłem silnik, sprawdziłem, że woda z wydechu pryska jak należy (chłodzenie działa) i przystąpiłem do testowania biegów i gazu. Delikatnie na cumach dałem do przodu – Fayka ruszyła,napięła cumy – dałem do tyłu – cofnęła się, znowu do przodu, do tylu, do przodu, do tyłu, do przodu – kurde nic się nie dzieje, jeszcze raz przód tył – zero, jeszcze raz – znowu nic. Cholera co tam się stało – pewnie biegi się nie włączają – zawołałem – Marku! Czy możesz zobaczyć, czy kręci się wał napędowy?! Marek zanurkował do mojej kabiny zniknął na sekundę potem wyskoczył jak z procy z krzykiem ” Wyłączaj silnik, coś się stało woda do jachtu napier..la”. Wyłączyłem – pobiegłem na łeb na szyję na dół a tam Marek ręką zatyka dławicę wału śruby z której wali woda. Cholera, ale gdzie jest wał??? Wtedy dopadła mnie paraliżująca myśl – Matko Boska wał mi wyjechał do wody. Coś musiałem nie tak zamocować i się wysunął, teraz będą go szukał na dnie w marinie razem ze śrubą. Niech to jasny szlag trafi. Po chwilce paniki zebrałem się w sobie – OK po pierwsze to zatkać tę cholerną dziurę. Co by tu się nadało? Marek krzyczy dwaj coś, bo ja tego nie mogę tak trzymać długo. Mój wzrok padł na folię w którą wcześniej coś było zawinięte- taki zwykły „strecz” -tylko, że ze cztery metry. Wepchnęliśmy ten strecz do dławicy, owinęliśmy taśmą klejącą – przeciek zatkany. W międzyczasie uruchomiła się pompa zęzowa i wyssała większość wody. Dobrze że o niej wcześniej pomyślałem. Dobra teraz chwilka zastanowienia – czy na pewno straciłem wał i śrubę. Raczej nie, bo wał wypada dokładnie naprzeciwko steru i na nim się zatrzymał. Skoczyłem na rufę i długim prętem zacząłem macać pod jachtem – wymacałem śrubę – Uff jeden kłopot mniej. Tylko dlaczego to g…. wypadło. Podejrzewam, że nie mając klucza dynamometrycznego nie dostatecznie mocno dokręciłem śruby mocujące wał we flanszy Aquadrive.

A rano muszę być w drugiej marinie. Co więcej naprawa wału wymaga wyjęcia jachtu z wody. Jedyne pocieszenie to to, że stało się to na cumach w marinie, a nie przy wchodzeniu do portu w sztormie. Tym niemniej to zdarzenie całkiem mnie przybiło. Marek mnie pocieszał, ale ja miałem tylko ochotę się napić alkoholu i iść spać – co też uczyniłem.

Na 9-tą rano w piątek miał być podstawiony dźwig do stawiania masztu. Wymyśliłem, że może wyciągnąć Faykę na brzeg, ja się zajmę wałem, panowie takielarze masztem. Tylko kto mnie dociągnie. Raniutko spotkałem kierownika mariny Pana Jacka, ustaliliśmy że może mnie zaholować ich motorówką. Po dograniu szczegółów wyruszyliśmy około 9:30. Trzech panów w łódce (z AZS), na Fayce Marek i ja. Niestety panowie chyba nie wzieli sobie do serca mojego apelu o wolną jazdę, bo do Jachtklubu Stoczni Gdańskiej wpłynęliśmy z ułańską fantazją. Czternaście ton Fayki swoje robi i nie mogąc samodzielnie wyhamować – a mając wybór czy rąbnąć w betonową keję, czy w ich motorówkę wybrałem oczywiście motorówkę. Na szczęście nie uszkodziłem im kadłuba tylko pogiąłem cały reling na lewe burcie 🙁 Ale bosman powiedział, że da się wyprostować.

Maszt już czekał, dźwig nie czekał. Około południa, gdy zaczęliśmy się już niepokoić okazało się, że duży dźwig jednak nie przyjedzie. Już o trzeciej przyjechał zastępczo mniejszy – dał radę postawić maszt, ale jachtu wyjąć z wody nie dałby rady. Zaczęło się zatem stawianie masztu. Równocześnie zaczęło też ostro padać – nawet powiedziałbym lać. Mój telefon w tym czasie zaparował, więc mimo iż zrobiłem parę fotek to ich jakość jest tragiczna – przepraszam. Cała operacja stawiania masztu trwała dłużej niż zwykle, bo o ile przy maszcie wszystkie stalówki zostały zawalcowane, o tyle na dole upierałem się,że chcę mieć końcówki Noresemana – słynące ze swojej niezawodności i łatwości naprawy zakończenia lin stalowych. Ale czasochłonne przy montażu. A maszt wisi sobie na dźwigu i licznik bije…

Około 18-tej zacząłem się niepokoić jak wrócimy do mariny. Z Galionu już nie mogli wysłać motorówki, po pierwsze nie było już nikogo, po drugie nie dziwiłbym się gdyby ogólnie nie chcieli. W końcu udało się załatwić holowanie motorówką z JSG zapłaciłem z góry za postój Fayki i za holowanie. Jednak tuż przed umówioną godziną holowania dowiedziałem się, że z holowania nici, bo podobno motorówka jest uszkodzona, więc dopiero rano. Wersja nieoficjalna mówi o jakimś bogatym Rosjaninie, który miał do naprawy coś w silniku i jak to Rosjanie płacił dolarami 🙁

Kiszka …

W tym czasie dojechał Darek, nie długo po nim Rafał. Koledzy pomagali przy maszcie oraz w środku. Marek dzielnie skrobał i malował.

Zrobiła się dziesiąta w nocy. Praca przy maszcie miała się ku końcowi a ja nie miałem transportu, pomysł wracania rano odrzuciłem – ludziska już się zjeżdżali do mariny i pytali gdzie jest kurna Fayka.

W końcu Pan Krzysztof zadzwonił do swojego kolegi. Ten po półgodzinie przyjechał powiedział, że ma mało czasu, ale jak chcemy to możemy wziąć jego jacht i się zaholować. Ze spokojnym sercem dokończyliśmy prace przy maszcie dziesięć po dwunastej pożegnaliśmy Pana Janka i Pana Krzysztofa, odpaliliśmy pożyczony jacht – malutki z siedem metrów – taki „mazurski” i rozpoczęła się nasza nocna przejażdżka po ciemku do Mariny AZS. Darek z Rafałem na „holowniku”, Marek ze mną na Fayce. A deszcz cały czas lał. Dopłynęliśmy po jakiejś półgodzinie. Darek prowadził cały zestaw po mistrzowsku, delikatnie, powolutku manewrując w AZSie. Marek ochraniał z Rafałem Faykę, „holownik” i inne jachty. Cała operacja moim zdaniem przebiegła po perfekcyjnie. Gdy zacumowaliśmy było po pół do pierwszej w sobotę w nocy. Nie mieliśmy na sobie żadnych suchych fragmentów ciała ni odzieży. Marek przebrał się i pojechał do Warszawy po rodzinę, Darek z Rafałem poszli do hotelu do żonek, a ja założyłem suchą piżamkę i padłem na koję bez przytomności. Miałem dość atrakcji na ten czas. A przede mną cała sobotnia impreza…

Wstałem o szóstej trzydzieści i około siódmej zastukałem do pokoju mojej żoneczki, która dotarła do hotelu już po moim zaśnięciu. Musiałem odprowadzić „holownik” i Wiesia miała mnie przywieźć z JSG. Odpaliłem motorek na tym jachciku, popłynąłem do JSG, zacumowałem między dwiema dalbami jak był wcześniej zacumowany i wróciłem z Wiesią na śniadanko do Galiona.

Po śniadanku rozpoczęło się doprowadzenie Fayki do stanu nadającego się do pokazania ludziom 🙂 Witek, Darek, Rafał, Piotrek, Wiesia, Daria, Ania ciężko pracowali by posprzątać na zewnątrz i wewnątrz łódki. W tym czasie bosman przygotował na kei „trawniczek”, parasole i namioty. W południe uznaliśmy, że więcej już się nie da zrobić i przestawiliśmy ją na miejsce ceremonii.

Wtedy zacząłem oprowadzać wycieczki. Na pięć godzin zmieniłem się w przewodnika. A grup wycieczkowych łącznie było dwanaście. Tylko jedna osoba wypowiedziała zabronione zdanie. Ale ulitowałem się i nie wrzuciłem go do wody. W oprowadzaniu dzielnie pomagali mi Darek i Wiesia.

O siedemnastej wszyscy goście już byli przy kei czekając na ceremonię ochrzczenia Fayki. Matka chrzestna – moja ukochana żonka pięknie wypowiedziała swoją kwestię:

„Płyń po morzach i oceanach, sław imię polskiego żeglarstwa, przynoś dumę swojemu budowniczemu, zawsze bezpiecznie wracaj do portu. Nadaję ci imię Fayka”

Potem było rozbicie butelki szampana, otwarcie licznych butelek dla nas, gratulacje, uściski, toasty, prezenty, łzy w oczach…

O 17:30 przenieśliśmy się do sali, gdzie starałem się zanudzić gości swoimi wywodami. W końcu dałem im szansę coś zjeść, bo wcześniej już były koncepcje, by wyskoczyć do McDonald’s w trakcie mojego przemówienia. W trakcie tego fragmentu imprezy zademonstrowałem jak wygląda blog od zaplecza i opublikowałem historyczny – pierwszy wpis: Marzenia. Darek z Rafałem wręczyli mi piękny prezent od Józka, Andrzeja Rafała i Darka. Jest to zestaw zegarów – do zamocowania w mesie. Musieli wiedzieć, że jestem fanem takich zegarów właśnie w mesie. A ich zestaw jest bardzo piękny i zawiśnie na honorowym miejscu. Zresztą muszę powiedzieć, że otrzymałem mnóstwo przepięknych prezentów i będą one ze mną pływały na Fayce przypominając o Waszej przyjaźni po wsze czasy. Była też okazja uhonorować osoby, które tab bardzo mi pomagały i nadal pomagają: Wiesię, moje córeczki, ich facetów oraz Darka, Marka, Rafała, Kasię, Sama, Jesusa, Krzyśka. Oraz wszystkich którzy mnie wspieracie kibicując i dopingując.

Potem przyszedł czas na oficjalną kolację, Panie błyszczały urodą, Panowie czarowali elegancją, dzieciaki tryskały radością…

Po kolacji mój ulubiony zespół szantowy Mechanicy Szanty dał piękny, ponad trzygodzinny koncert. A potem zaczęła się dyskoteka. Tańce indywidualne, w parach, formacje, węże – oj działo się. Przy stołach trwały rozmowy, biesiady, popijanie rozmaitych trunków: piweczko, winko, wódeczka co kto lubił. A specjalnie dla mnie dwie najlepsze drużyny ligi mistrzów Borussia Dortmund z Bayernem Monachium rozegrały mecz na cześć Fayki w trakcie naszej imprezy…

Około trzeciej nad ranem dyskoteka zaczęła nieco przygasać – nie dziwne po dziesięciu godzinach celebrowania. Ale wtedy trzech Mechaników poszło po swoje instrumenty i zagrali prawie dwugodzinny prywatny koncert. To była prawdziwa wisienka na Faykowym torcie.

O piątej zszedłem z posterunku – byłem ledwo ciepły, ale szczęśliwy – wszystko się udało.

O dziewiątej pobudka, odświeżenie się śniadanko i do Fayki – trzeba było przestawić ją na miejsce postojowe.  Z pomocą chłopaków zajęło to dosłownie kilka minut.

Potem pożegnanie i do domku.

Chciałby bardzo, ale to bardzo serdecznie podziękować wszystkim którzy poświęcili swój wolny czas w weekend, by wspólnie ze mną i moją rodziną cieszyć z tego co już udało się zbudować.

DZIĘKUJĘ.

A od środy znowu zaczęła się robota…

Marek wkleił listwy uszczelniająco-wzmacniajace do pryszniców, zamontował szuflady w i drzwiczki szafki w kambuzie, usztywnił podłogę w kabinie rufowej.

Ja rozmontowałem Aquadrive przygotowując go do ponownego osadzenia nieszczęsnego wału. Potem popracowałem trochę przy relingach, szlifowałem fugi z kleju. Jednak odpuściłem, bo zabrakło mi papieru ściernego. Może kiedyś, gdy Panowie Flexiteekowcy będą kończyli pokład przeszlifuje się wszystko razem. Zamontowałem kołnierze mocujące od wewnątrz wszystkie nawiewniki. Fayka ma siedem nawiewników. Przy następnej okazji proponuję byście policzyli ile nawiewników ma przeciętny jacht w marinie 🙂 A potem zrozumiecie dlaczego ludziska ciągle narzekają na wilgoć w jachtach.

Potem zamontowałem rolkę kierunkową do lin w kokpicie na lewej burcie. W piątek Czarek – kapitan z sąsiedniego Województwa Toruńskiego powiedział – „nie mogę patrzeć jak tyrasz od dwóch miesięcy i nawet nie poczułeś morskiej bryzy. Musimy choć na chwilkę wychynąć z mariny i zrobić małe kółeczko. Korzystając z dobrej pogody tak też uczyniliśmy. Przy okazji Czarek pokazał mi wyjście z mariny i gdzie zwykle są mielizny. Oczywiście nie oznaczone, bo przecież „każdy to wie”. Jak się okazało nie każdy, bo gdy wracaliśmy czterdziestostopowa Delphia stała sobie na mieliźnie. Bardzo dziękuje Czarku, było mi niezwykle przyjemnie. Markowi też się podobało.

W tym tygodniu zamierzam naprawić wał. Mam obiecaną wizytę doświadczonego mechanika z firmy, która sprzedawała mi całą linię wału. Zobaczymy co będzie…

Sam nie robiłem zbyt wielu fotek, bo nie miałem czasu, a i telefon mi zaparował. To co dostałem od Bartka i Darka – wrzuciłem, gdy dostanę więcej też wrzucę….

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta siódma i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 7 komentarzy

Mój jest ten kawałek podłogi…

… bo sam musiałem go zrobić…

No może nie sam, bo pracowaliśmy razem z Markiem 😉 Ale za to cały tydzień upłynął nam na pracy z podłogą. Zaczęło się od wycięcia szablonów z twardej płyty pilśniowej tzw. HDF-ki. Wnętrze jachtu ma bardzo nieregularny kształt, mnóstwo łuczków i zakamarków. Musieliśmy to wszystko odwzorować, z największa możliwą dokładnością. W myśl zasady „Im więcej potu przy HDF-ce, tym niej łez przy drogiej podłogowej sklejce…”

Następnie te szablony załadowaliśmy do Marka dostawczaka i pojechaliśmy do Najdymowa. Tam spędziliśmy upojną środę, czwartek i piątek wycinając sklejki, dopasowując paski i obrabiając krawędzie. Ponieważ chcę mieć dostęp do każdego zakamarka zęzy, w podłogach praktycznie wszędzie przewidziane są podnoszone klapy. Łącznie zrobiłem ich aż dwanaście. Na podłogi zastosowałem sklejki podłogowe niemieckiej firmy Sommerfeld-Thiele o nazwie „Hydropont Deck Plywood (sliced cut veneers)” materiał „Khaya + white stripes” A na stronie producenta jest informacja: „Attention: Lacquer finish and edge protection is absolutely necessary!”

Zatem miałem dodatkową zabawę. Aby płyty były odporne na wodę krawędzie sklejki musiały być dokładnie zabezpieczone – ja wybrałem oklejenie grubym obłogiem z Sapeli. W hurtowni drewna egzotycznego zamówiłem pocięte paseczki z Sapeli o grubości 1.5mm i szerokości 16mm. Sklejka podłogowa ma 15mm grubości więc paseczki wystawały po pół milimetra z każdej strony. Po wyschnięciu kleju krawędzie były oszlifowywane najpierw maszynowo – szlifierką mimośrodową, potem ręcznie papierkiem ściernym.

Cała robota została ukończona – włącznie z pomalowaniem wszystkiego pierwszymi dwoma warstwami lakieru w piątek w nocy – w zasadzie klapy pomalowaliśmy drugi raz w sobotę rano, kiedy to załadowaliśmy cały towar i pojechaliśmy do Górek. Ogólnie podłoga będzie lakierowana przynajmniej siedem razy lakierem podkładowym i przynajmniej pięć razy lakierem nawierzchniowym.

W sobotę wstępnie dopasowaliśmy podłogi – a w zasadzie same ramki w jachcie. Marek walczył z delikatnymi poprawkami, ja zaś zamontowałem ręczną pompę zęzową – przez dziurę w kokpicie (pod tę pompę) nalało się wody deszczowej – kilka milimetrów na małym kawałku zęzy, ale w połączeniu z trocinami i pyłem zrobiło się niezłe bagienko 🙁

Maszt już jest – czeka w Marinie Stoczni Gdańskiej, prawdopodobnie w piątek popłynę tam Fayką by ustawić go na jachcie. Do górek Fayka wróci już jako otaklowana żaglówka. Ponieważ postument koła sterowego jest w lakierni – będę płynął z rumplem awaryjnym – który oczywiście także zrobią mi Panowie z Zakładu Żarna.

W środę odebrałem z Zakładu Żarna pięknie wykonane stójki oraz wycięty i wyspawany z aluminium panel do instrumentów. Tą robotę Panowie zrobili w mgnieniu oka – w sobotę posłałem rysunki. Bardzo dziękuję. Będę jeszcze zlecał wykonanie nowego elementu spinania i rozpinania steru. Niestety robiąc pierwszą wersję skopiowałem rysunek ze strony producenta, nie zwracając uwagi, że u mnie jest odbicie lustrzane. Przy stosowanym u mnie systemie, ważne jest by zachować odpowiednią geometrię. Producent opisuje to na swojej stronie: http://www.jefa.com/steering/products/rackandpinion/stopring.htm Odpowiedni kąt B sprawia, że sterowanie jest bardziej precyzyjne i czułe na ruchy koła sterowego.

W tygodniu mam mieć już skończony pokład z flexiteek’u. Bardzo bym chciał, aby tak się stało.

Ogólnie w marinie jest bardzo fajna atmosfera, wszyscy są życzliwi i pomocni. Widać, że ludzie współdzielą tę samą pasję.

Trochę ciśnienie podnosi mi oczekiwanie na właściwy kabel do radaru. Furuno nie spieszy się z wymianą – a stawianie masztu czeka, mam nadzieję, że zdążą.

Sporo fotek z wykonywania podłóg jest tam gdzie zawsze:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona sześćdziesiąta szósta i dalej)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Jeden komentarz