Odchudzamy Panią Faykę…

Zanim jednak napiszę o co chodzi z tym odchudzaniem, chciałbym was poinformować, że data oficjalnej imprezy na zakończenie budowy Fayki i jej chrzest została już ustalona i zabukowana.

To ważne, impreza odbędzie się, choćby Fayka nie była gotowa. Dokładam jednak wszelkich starań by jednak do tego nie doszło i świętowanie było w realu a nie wirtualu, choć oczywiście może się zdarzyć, że poduszeczka na kanapie nie będzie miała właściwego wgięcia ;-)¹

To jest konkurs, kto napisze w komentarzu do tego posta o co chodzi z poduszeczką, wygrywa bezpłatny tydzień wakacji na Fayce z osobą towarzyszącą

Uwaga!!! WSZYSCY czytelnicy bloga są zaproszeni na imprezę, jej szczegóły oraz możliwość zapisania się umieszczone są na blogu, w górnym menu, w pozycji: „Zaproszenie na… imprezę„. Proszę klikać, czytać i zapisywać się. Ale będę jeszcze przypominał i męczył. Musicie być. Już drugi raz w tym wpisie, parafrazując klasyków:

Jak nie wy to kto? Jak nie w maju to kiedy?

Wracając do odchudzania…

Fayka miała w nadburciu wspawane kluzy do lin cumowniczych. Tak mi się jednak zaprojektowało te kluzy, że wyszły spore, cały czas męczyło mnie to, że nie wyglądały zbyt ładnie, takie trochę ciężkie. Jednak szalkę przeważyło zdanie Pana Andrzeja „Flexiteekowca”: „a te kluzy to ja bym uchlastał”. No to uchlastałem, trzy godzinki pracy, przy cięciu, oszlifowywaniu, szpachlowaniu i zamalowaniu, ale teraz jestem dużo bardziej zadowolony z efektu. Na rufie zostawiłem, bo tak jest moim zdaniem ładniej. No i o dobre osiem kilo mniej, a kto by nie chciał zrzucić osiem kilo w trzy godziny.

Prace meblarskie idą pełną parą, w tym tygodniu wchodzimy już do centralnej części jachtu. Najpierw łazienki i prysznice… potem kanapa w mesie, potem kuchnia. Sprzęt AGD już mam.

Z ciekawostek: w ubiegłym tygodniu wstawiliśmy silnik, zbudowałem podest do stanowiska nawigacyjnego, oraz siedzisko do tego stanowiska, teraz będę je kończył oraz realizował zabudowę silnika. Zamontowałem też na gotowo zbiorniki ścieków szarych i czarnych, jeszcze tylko pozostała do zrobienia dodatkowa opaska z linki stalowej do usztywnienia mocowania każdego z nich.

Tak jak pisałem malowanie to „never ending storry”, ale mam też dodatkową pomoc. W ubiegłą sobotę odwiedził mnie mój nauczyciel hiszpańskiego – Jesús. Jako, że jest rodowitym Meksykaninem mógł się na własne oczy przekonać jak wygląda prawdziwy „meksyk”. BTW pozwalam sobie na takie, żarty, wiedząc, że Jesús sam tak dowcipkuje… A tak na marginesie, zrobienie małego porządku w stoczni nie zaszkodziło by nikomu. Jak możecie zobaczyć na fotkach Jesús dzielnie malował koje rufową i dziobową. Po robocie poszliśmy do Lemonka i obaliliśmy dwanaście dużych piw, wow w niedzielę nie było lekko 😉

Aura też dopisuje. Plusowe 5-8 stopni na zewnątrz, po odpaleniu nagrzewnicy daje 13-15 stopni w środku – do pracy akurat, nawet lakiery schną. Zresztą jak zacznie być zimniej, to do końca zabuduję suszarnię, materiał mam.

Jeszcze raz zapraszam na imprezę, następne wpisy już niebawem.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona pięćdziesiąta czwarta i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 18 komentarzy

Rachu ciachu i po strachu…

Nie przyznawałem się do tego, ale sporo obaw wzbudzała u mnie perspektywa wkładania podstawowego zbiornika na wodę do wnętrza Fayki. Konieczne było zorganizowanie ekipy facetów do pomocy, bo zbiornik jest za duży i za ciężki dla dwóch osób. Nie wiem dokładnie, ale waży około 100kg. Zgodzicie się, że manewrowanie takim niewygodnym pudłem, na wysokości trzech metrów nad ziemią, w ciasnym kokpicie, przy konieczności postawienia go pionowo, może wywoływać lekkie uczucie dyskomfortu. Ktoś może zlecieć z burty na glebę – popchnięty zbiornikiem, ktoś może wsadzić łapę lub nogę i zbiornik mu ją zgniecie… możliwości jest nieograniczona ilość.

Tak więc podchodziłem do tematu jak do jeża 🙂

Ale nie było już rady, mój siostrzeniec Michał skrzyknął grupkę czterech kolegów i wspólnie z Markiem zabraliśmy się do operacji „zbiornik”. Do wyniesienia go na wysokość pokładu użyłem oczywiście jednego z naszych podnośników, potem chłopaki chwycili zbiornik w sześciu i wrzucili do wnętrza. Cała operacja nie trwała więcej niż dwadzieścia minut! Potem mała gratyfikacja dla chłopaków – w piątkowy wieczór wypadało „wesprzeć pomocników”. Mam nadzieję, że wypili moje zdrowie…

Oprócz tego wydarzenia w stoczni dzieje się to co do tej pory. Panowie Flexiteekowcy przykleili już cały pokład, ale nie dokończyli fugowania i musieli się zwinąć, mają dokończyć w ciągu dwóch, trzech tygodni. Przynajmniej tak obiecują.

Marek przykleił na gotowo meble w kabinie dziobowej, od jutra będzie montował fronty oraz kończył szafę. To zamknie temat mebli w kabinie dziobowej. Ja zrobiłem już wszystkie szafki do kabiny rufowej, teraz przechodzą proces lakierowania. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już w tym tygodniu wstawimy silnik.

W sobotę spotkała mnie przemiła niespodzianka warta wspomnienia. Codziennie rano jadąc do „stoczni” w Biskupcu wstępuję lub wstępujemy, gdy Marek jest na miejscu, do lokalnego sklepu spożywczego Jadan. Ten sklep jest bardzo dobrze zaopatrzony i co najważniejsze, rano sprzedaje świeżutkie przygotowane na miejscu kanapeczki. Schodzą one jak woda, bo 50 metrów od sklepu jest szkoła i uczniowie chętnie się zaopatrują. Także ludzie idący do pracy jak ja kupują te kanapki. Ale w sobotę – kanapek nie robią, po prostu brak klientów. I tu włazi taki Sławuś, pyta o kanapkę – a miła Pani mówi:

– Przepraszam, w soboty nie mamy. Ja na to:
– No to poproszę dwie bułeczki i składniki – pasztet, wędlinę.

Ale i musiałem mieć bardzo smutną minę, bo Pani zapytała:

– A może zrobić panu kanapki? Ja na to błyskawicznie, bez mikrosekundy wahania
– Tak poproszę…

Czy wyobrażacie sobie taką scenę w Biedronce, Realu, Carrefour lub dowolnym innym markecie?

I może właśnie dlatego, mimo że, w malutkim Biskupcu są dwie Biedronki, Carrefour oraz centrum handlowe – w sklepie Jadan zawsze jest pełno ludzi. A wszyscy zwykle uśmiechnięci, żartujący ze sobą i to po obu stronach lady. Bardzo mnie podbudowują takie sytuacje.

W tygodniu odebrałem też trochę nierdzewek – zakończenia szyn szotowych – ładne błyszczące oraz osłony na wyprowadzenie kabla z paneli słonecznych. Oryginalne są z plastiku. Można po nich chodzić, ale upadku czegoś większego na nie (jak choćby spinaker bomu) pewnie nie przeżyją. Zaprojektowałem więc i zleciłem do wykonania mocne stalowe osłonki.

Odebrałem też wycinany numerycznie tzw. CNC drewniany profil na krawędź biurka. Można zapytać czemu nie zrobię na skos po lini, tylko bawię się w CNC. Odpowiedź jest bardzo prosta: „bo tak sobie wymyśliłem” A tak naprawdę to na jachcie trzeba unikać kantów. W życiu chyba też – vide „Złote Bursztyny”.

W tym tygodniu powinny przyjść kuchnia, piekarnik, ogrzewanie, klimatyzacja, generator, podłogi. Tempo zaczyna być ekscytujące hi hi hi.

A na marginesie to za namową kolegi Raru (w komentarzu do ostatniego wpisu), obejrzałem polecany przez niego film Kroniki Portowe. Bardzo proszę nie robić mojej Fayce tego co tam się zadziało…

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona pięćdziesiąta druga i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Słitaśny blogasek…

Co to pisać, by mój blog nie zamienił się w kolejny tworek w rodzaju

„pamiętniczku, pamiętniczku nie wiem co dzisiaj napisać… no więc wstałem/łam, umyłem/łam zęby …”

Można stosując się do zasady  filozofowie „milczenie jest złotem” nie pisać nic, gdy nic się nie ma do powiedzenia.

Ale jednak na budowie powoli, ale coś się dzieje, pokład zbliża się do końca, może jeszcze tydzień i będzie gotowy. Dużo detali do dostrajania, obsadzenie paneli słonecznych fugowania, czyszczenie. No może jednak do końca miesiąca, bo zawsze coś może wyskoczyć.

Marek zrobił wszystkie półki i ścianki w kabinie dziobowej, są już raz pomalowane, potem się to złoży, wytnie fronty, dopasuje rozłoży ponownie i pomaluje na gotowo (7 razy oczywiście) potem wszystko się złoży do przysłowiowej kupy. Efektów nie widać, ale roboty zrobionej jest od czorta. Liczę na to, że w przyszłym tygodniu szafki będą gotowe. Marek lubi dopieszczać szczegóły. Aby odzwierciedlić Wam skalę dbałości o detale powiem, że wspomniane fronty na każdą ze ścian, będą wycinane z jednego kawałka fornirowanej sklejki tak, by zachować zgodny przebieg usłojenia na górnych, dolnych frontach oraz listwach otaczających je. W przyszłym tygodniu powinien być spektakularny koniec prac nad kabiną dziobową, lub przynajmniej dużą jej częścią.

Ja zająłem się kabiną rufową. Zrobiłem koję z moją patentową konstrukcją ścianek bocznych, zrobione są też schowki pod koją, klapy do nich, szkielet usztywniający. Ponieważ tak koja nie będzie podnoszona, więc potrzebne było zrobienie dojść do schowków pod nią. Zostało tylko oszlifować ją, pomalować i można zaczynać budowanie szafek na prawej burcie kabiny. No i jeszcze pod koją muszę bardzo dobrze wyizolować akustycznie wał śruby oraz ściankę z komorą silnikową. Zależy mi na tym szczególnie, bo to jak tam będę spał, z głową przy silniku 🙂

W przyszłym tygodniu wrzucamy do środka zbiornik główny na wodę i zacznie się budowanie mesy oraz ścianek wewnętrznych.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona pięćdziesiąta pierwsza i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 8 komentarzy

Ja się byczyłem w Meksyku, a tu…

…Panowie „Flexiteek’owcy” oraz Marek ciężko pracowali. Fayka ma już na całym pokładzie przyklejony Flexiteek, wykonywane są obróbki. Żmudna benedyktyńska praca na kolanach w niewygodnych pozycjach. A jest tego sporo. Dwadzieścia dwie stójki do relingów, osiem nawiewników, sześć wlotów/wylotów płynów, dwa luki, stopa masztu, winda kotwiczna, cztery panele słoneczne, ponad dwadzieścia technicznych miejsc montażowych (uchwyty, livelina…) osiem knag, trzy szyny szotowe, dziesięć podwięzi, sześć podstaw kabestanów, oraz wszystkie brzegi i krawędzie obłego pokładu… Ale powoli krok po kroku haba na haba…

Marek też nie obijał się, kabina dziobowa zbliża się do stanu gotowego. Dużo czasu „wyżera” malowanie sklejek. Każda musi być pomalowana co najmniej siedem razy a przy obecnych temperaturach czas schnięcia warstwy to co najmniej dwadzieścia godzin. Ale jakoś idzie, konieczna jest sprytna logistyka, by nie czekać na pusto.

W tym tygodni dołączyłem już do zespołu, a w weekend przyjechał mi do pomocy Sam (syn kolegi ze stanów, który przywoził mi narzędzia DeWalt). Sam bardzo chciał zobaczyć Faykę na żywo i przy okazji trochę mi pomóc. Popracowaliśmy razem nad koją rufową. Jak możecie zobaczyć na fotkach, można już się położyć…

Na fotkach widać też zbiornik na wodę odebrany jeszcze przed urlopem. Niedługo będziemy go wkładać do jachtu. To będzie dopiero zabawa.

Jutro wieczorem znowu jadę do stoczni.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta dziewiąta i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Pokład plamisty

Pokład Fayki był taki ładny, gładko pomalowany, ale przyjechali Panowie z Flexiteek.pl i narobili plam 😉

… to zresztą było umówione …

Stalowe jachty zawsze cechuje pewna niedoskonałość powierzchni – oczywiście w sensie płaskości tychże. Pan Andrzej wyjaśnił mi, że położenie wykładziny w paski wzdłużne, uwypukla optycznie wszelkie fale na niej. Te miejsca muszą być wyrównane oraz cytując „upłynnione”. A białe plamy na pokładzie to masa klejąco/wyrównująca.

Udało mi się wykonać kilka fotek podczas pracy panów Andrzejów, ale ponieważ jest to ich tajemnica zawodowa, podczas oglądania proszę zamykać oczy.

Nie wiem jeszcze jaki będzie efekt końcowy, ale na razie podoba mi się bardzo. Panowie powiedzieli też, że kadłub Fayki jest wyjątkowo równy, jak na stalówkę. Ciekawe czy mówili szczerze czy to tylko „masaż ego armatora” 🙂

W kabinie dziobowej meble są mocno zaawansowane. Jest gotowa koja, stolik, rusztowanie pod koją, ścianka przednia koi, ściana na grodzi, ścianka do forpiku z drzwiami, siedzisko przy biurku ze schowkiem pod nim. Została szafa, szafki na burtach, sufit i podłogi. No i szlifowanie i malowanie. Może przyszły tydzień da się zakończyć już z szafą i szafkami ?

Wspawałem też szyny do suwklapy (zamknięcie jachtu dla niewtajemniczonych). Dużo zabawy, bo szyny z kwasówki, dość delikatne – kątownik 20x20x3 mm. Więc spawając trzeba bardzo uważać, by nie pogiął się od udaru termicznego. Ostatecznie skończyłem spawanie wczoraj o 23:45 – trwało to ponad cztery godziny. Spawa się dwa centymetry w jednym miejscu, potem w innym dwa, potem się czeka, by wszystko ostygło i dalej. Wyszło chyba nie najgorzej. Po spawaniu oszlifowałem, przetarłem papierem i pomalowałem epoksydowym podkładem. Dzisiaj rano wszystko wyszpachlowałem.

Z ciekawych informacji: podobno jeden zbiornik na wodę jest już gotowy. Ten największy – pod kanapą w mesie. Może odbiorę go z Zakładu Żarna w przyszłym tygodniu. Było by fajnie, bo można by ruszyć z meblami w mesie. Ale pewnie najpierw pójdzie na tapetę druga koja – w kabinie rufowej. Będzie tak samo rozkładana/dzielona jak koja w kabinie dziobowej.

Koja made by Sławek:

Do spania na otwartym morzu nie zaleca się koi szerszych niż 55-57 cm w ramionach. Inaczej człek telepie się po całej koi i za cholerę nie można spać. Wygodna koja dwuosobowa na warunki portu powinna mieć 170-180 cm szerokości. Oczywiście mówimy o warunkach maksymalnie zbliżonych do domowej sypialni – w sumie czemu nie, to ostatecznie będzie mój drugi dom. Ale wstawienie dechy w środku nic nie da. 180 cm podzielone na dwa, da dwie koje po 90 cm. Prawie dwa razy więcej niż zalecane. Dlatego wymyśliłem prosty patent z dwiema deskami składanymi do środka. Dodatkowo pod nimi mam schowki na pościel. Powstające koje mają po 59 cm plus pięć centymetrów materaca na ściance i mamy zalecaną szerokość. A wszystko składa się na zakładkę. Dechy nie mogą się składać jak drzwi do baru w westernie, bo będą za niskie: pół koi – 90 cm odjąć 59 to 31 cm. Materac ma 10 cm więc deska wystaje na 20 cm – jak dla mnie trochę za mało. Dlatego składanie na „zakładkę”.

Jest też sprytny patent usztywniający, ale na razie nie zamontowany. Gdy już wszystko zmontuję, wrzucę fotki tego patentu.

Panowie Andrzeje i Marek żartowali, że powinienem te moje rozwiązania zastrzegać i mógłbym się wzbogacić… Ja zaś je udostępniam „pro publico bono”.

Cóż wsparcie budżetu Fayki na pewno by się przydało, ale może innym razem.

Na fotkach zobaczycie sklejanie na „kopycie” półokrągłej przedniej ścianki koi dziobowej, oraz doginanie na zimno listwy drewnianej z jak to mówią stolarze „masywu”. Wspomniana listwa będzie zamykać i ozdabiać brzeg koi. Musimy ją tak ukształtować, by kiedyś nie odstrzeliła z głośnym diiinnnggg klepiąc jakąś panią w pupę, albo co gorsza pana w coś innego, bbbrrrrr

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta siódma i dalej)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Czekając na… Flexiteek’a…

Przygotowuję wszystko w oczekiwaniu na kładzenie pokładu, mam jednak nadzieję, że nie skończy się to jak u Becketta 😉

Nadburcia, podstawy kabestanów, bloków, półpokłady przy kokpicie, ramki okien nadbudówki, flansze włazów – wszystko jest już trzykrotnie pomalowane poliuretanem. Wydębiłem także od Panów z Zakładu Żarna zaległe podstawy do obsadek stójek relingu. Te podstawy musiałem wspawać w pokład. Więcej spawań nie powinno już być. Chyba, że coś przeoczyłem.

Wyciąłem otwór w pawęży w którym będzie osadzone gniazdo przyłączeniowe do energii z lądu. Masakra -zajechałem trzy brzeszczoty do wyrzynarki. Pawęż ma 6mm i jest oczywiście ze stali 18G2A (lub S355, jak kto woli). Osadziłem mocowanie szpulek węży do wody w schowku na lewej stronie kokpitu.

Równocześnie trwają prace nad meblami w kabinie dziobowej. Prawie gotowa jest już koja. Nie pamiętam czy wspominałem, ale koje w kabinach dziobowej i rufowej mają być dwoiste. W porcie lub na kotwicy obie będą wygodnymi długimi na 210 i szerokimi na 180cm dwuosobowymi łóżkami typu „KingSize” natomiast na czas płynięcia po otwartym morzu można je przekształcać w dwie wąskie koje o zalecanej w takich sytuacjach szerokości 55-57 cm. Zwykle, gdy żegluję z kolegami, jestem dość „nisko w stadzie” i przypada mi miejsce w koi na dziobie. Każdy kto próbował spać na dziobie, na szerokiej dwuosobowej koi, przy dużej fali, wie jaka to super zabawa. Dodatkowo koja dziobowa będzie podnoszona jak tapczan, a pod nią będzie miejsce na dwa rowery i sporo dodatkowych schowków.

Jutro ma się zacząć układanie pokładu… zobaczymy.

Aha, przyszły także do mnie zakupione w Hiszpanii cztery niemieckie panele słoneczne firmy Solara modele S280M42. Są to najnowsze modele 42-celowe o podwyższonym napięciu i mocy 70 W. Te panele są także półelastyczne, więc można je przykleić do okrągłego pokładu Fayki. Można też po nich chodzić, podobno to wytrzymują i są anty-poślizgowe. Jako ciekawostkę podam, że zapłaciłem w Hiszpanii prawie dwa razy taniej niż w Polsce (sic.)

Jutro jadę do stoczni.

 fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta siódma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

I znowu walka z czasem…

Lubicie myć auta na myjniach „bez dotykowych”?

Ja tego nienawidzę!

Zawsze wkurza mnie ta walka za czasem, świadomość, że za chwilę skończy się opłacony program i zostaniemy z autem umytym w trzech czwartych.

Kilka razy miałem przy budowie Fayki takie zabawy: piaskowanie, cynkowanie, piankowanie – momenty gdzie musiałem skończyć jakiś etap prac, bo umówionego dnia wchodziła ekipa i nie było zmiłowania.

Teraz zrobiłem sobie malutka powtórkę z rozrywki…

Na przyszły tydzień zapowiedziała się już ekipa kładąca pokład z Flexiteek’u. Ale w czasie spotkania „organizacyjnego” Pan Andrzej zapowiedział mi, że do czasu rozpoczęcia ich prac, koniecznie muszę wykonać parę swoich zadań. Głównie chodzi o wymalowanie na gotowo elementów mających bezpośredni kontakt z pokładem Flexiteek’owym. Są to nadburcie od strony wewnętrznej, miejsca mocowania luków pokładowych, ramki okien nadbudówki, skośne kawałki półpokładów przy kokpicie, podstawy kabestanów i bloków na półpokładach oraz pawęż – bo platforma kąpielowa też będzie wyłożona tym materiałem.

Można pomyśleć cóż to za problem – pomalować i tyle. I tak by było, gdyby nie dwa problemy. Po pierwsze, wszystko po cynkowaniu jest chropowate, ja chciałbym mieć powierzchnię w miarę gładką, więc musiałem falszburty mówiąc po budowlanemu zaciągnąć rzadką szpachlą, by pozatykać wszystkie te chropowatości. Oprócz tego uznałem, że wcześniej muszę oszlifować spawy łączenia blach oraz mocowania odpływników. To już opisałem i zrobiłem wcześniej. Cały dzionek zajęło mi doszlifowanie tej powierzchni, a wieczorem pomalowałem podkładówką. Oprócz tego wyszpachlowałem pierwszy raz nadbudówkę oraz oszlifowałem ramki jej okien. Porobiłem też troszeczkę maluteńkich doszpachlowań w okolicach steru strumieniowego i skegu.

To było w środę. Skończyłem po 21-szej…

W czwartek chciałem już malować… wlazłem do kokpitu, rzut oka na pomalowaną podkładem falszburtę i błysk myśli – kurde te spawy wyglądają fatalnie. Chodzi o połączenie rurki stalowej biegnącej wzdłuż jachtu na wierzchu falszburty. Z zewnątrz było oszlifowane, ale od wewnątrz jakoś mi umknęło. Ale, pomyślałem sobie, muszę z tym coś zrobić, bo będzie mnie to wkurzać do końca moich dni na Fayce. Tego jakoś nie chciałem, szczególnie, że z miejsca za kołem sterowym doskonale widać połączenie tej rury z nadburciem. Cóż było robić, musiałem to wyszpachlować i przygotować do (jak to określił Pan Andrzej od Flexiteek’u) upłynnienia powierzchni. Nasze oczy nie lubią ostrych poszarpanych krawędzi. A już szczególnie męskie oczy lubią krawędzie zaokrąglone 😉 To nieszczęsne szpachlowanie zeżarło mi cały czwartek do 22-giej.

To był ten drugi problem.

Rano w piątek pojechałem do Zakładu Żarna ustalić szczegóły realizacji zbiorników, wracając zakupiłem zestaw narzędzi do szlifowania – różne malutkie tarcze listkowe na trzpieniu, mocowane do wiertarki. Do stoczni wróciłem około 10-tej i do roboty. Szlifowanie i upłynnianie powierzchni było koszmarną robotą, pył, niewygodnie, na kolanach, powoli – szpachla epoksydowa po związaniu jest twarda jak beton. A praca precyzyjna jak dentysty. Teoretycznie miałem zamiar wrócić w piątek, ale szlifowanie skończyłem około 21-szej. Musiałem jeszcze szybko pomalować podkładówką, bo nawierzchniowej farby nie powinno się kłaść na szpachlę (chyba, wolę nie ryzykować). Skończyłem o 22:30. Mój problem jest taki, że nawierzchniowa farba poliuretanowa muni schnąć co najmniej 24 godziny, a konieczne jest położenie trzech warstw. Więc każdy dzień jest na wagę złota.

W sobotę wstałem o szóstej, kawka, trochę poczytałem książkę Pana Bogdana Małolepszego „Jachty żaglowe i motorowe, amatorska budowa, technologie – wybór konstrukcji”. Nie znałem wcześniej tej pozycji, a pewnie powinienem ją przeczytać przed rozpoczęciem budowy. Mimo to było mi bardzo miło czytając książkę zawodowca odnajdywać prawie wszystkie elementy, które zastosowałem w Fayce: materiały, technologie spawania, wybór konstrukcji kadłuba, podwójne kile, kształt kadłuba, wielkość jachtu. Także rozważania na temat doboru silnika były dla mnie bardzo ciekawe – może dlatego, że bliskie przyjętym przeze mnie wielkościom mocy i rodzaju napędu pomocniczego.

O siódmej zacząłem malowanie. Nadburcia malowałem farbą poliuretanową Epifanes w kolorze ecru. Ponieważ to malowanie już ostateczne więc robiłem to bardzo dokładnie i powoli. W połowie odwiedzili mnie Daria z Karolem i rodzicami Karola. Szybkie oprowadzenie wycieczki, pogadaliśmy chwilkę i wróciłem do roboty. Malowanie skończyłem o drugiej po południu. Położyłem pierwszą warstwę poliuretanu na falszburtach, mocowaniach luków pokładowych, półpokładach, podstawach kabestanów i bloków. Czarnym poliuretanem pomalowałem ramki okien nadbudówki. Darek śmiał się, że z czarnymi ramkami i kremowym dachem Fayka będzie jak Mini Moris – stylowa i kultowa…

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta siódma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

I ona taka w tej szarej sukience…

Moja Fayka coraz szybciej dorasta…. z różowego koloru małej dziewczynki, przepoczwarzyła się w szary mundurek gimnazjalistki, a niebawem może już w granatowy mundur oficerski.

We wtorek wieczorem przyjechał do mnie mój przyjaciel Darek i od środy zmieniliśmy na posterunku Marka, który dzielnie walczył z drewnem wewnątrz jachtu. Marek obił sklejką całość, za wyjątkiem sufitu w mesie. Rozpoczął też budowę ściany i drzwi do forpiku. Ściana będzie także ocieplona. Mógłbym to olać, bo ja na dziobie nie będę spał, wiec to nie mi będzie zimno w stopy. Ale czego się nie robi dla gości 😉

Od rana w środę Darek zaczął malować ostatnie warstwy farby podkładowej. Wcześniej cały kadłub został dokładnie wyszpachlowany i wyszlifowany. Mnóstwo ciężkiej, paskudnej roboty. Podziękowania za nią należą się Tomkowi i jego współpracowników Jankowi. Dzięki chłopaki. Szpachla miała ciekawy, bo jadowicie różowy kolor.

Darek pomalował cały kadłub z zewnątrz, łącznie z dnem i kilami. Ja w tym czasie wyszpachlowałem wewnętrzną stronę falszburty. Dla niewtajemniczonych falszbutra to niska ścianka dookoła pokładu będąca zwykle przedłużeniem burty. Moim zdaniem głównie zabezpiecza przed „ucieczką do morza” różnych przedmiotów upuszczonych na pokładzie…. Od września będzie kładziony Flexiteek i falszbutra musi być wymalowana na gotowo. Kolor falszburty oraz dachu nadbudowki został wybrany. Jest to delikatny odcień kremowy. W katalogu Epifanes nazywa się Light Oyster. Nie wiem jeszcze, czy pawęż powinna też być kremowa, czy może jednak granatowa.

Zostawiając szpachlę do wyschnięcia, zabrałem się za sklejki. Dociąłem i dopasowałem sklejkę na suficie półpokładu prawej burty. Darek cały czas malował.

Skończyliśmy około dwudziestej.

W czwartek rano pojechaliśmy do naszych przyjaciół Ani i Józka. Ja z biznesem do Ani, która jest od ponad dwudziestu pięciu lat moją dentystką. Zaczynałem jeszcze na studiach Ani i moich jako jej królik doświadczalny w akademii….dodam, że królik bardzo bardzo zadowolony.

Ania załatała mi malutką dziurkę w górnej piątce, a Darek pogadał z Józkiem o ich najbliższym rejsie na Wyspy Zielonego Przylądka.

Po miłej pogawędce pojechaliśmy z Darkiem do Olsztyna, do Zakładu Żarna. Cały mój samochód wypełniały dwa modele zbiorników na ścieki w skali 1:1 o łącznej objętości 400 litrów. Jechałem spotkać się z szefem działu konstrukcji, by omówić realizację czterech zbiorników do Fayki. To będą naprawdę spore zbiorniki. Jeden główny na wodę o objętości prawie 700 litrów – umieszczony pod kanapą w mesie. Drugi pod częścią mebli kuchennych o objętości nieco ponad 300 litrów. Większy zbiornik na prawej burcie będzie zasadniczo nie używany. Woda do użytku będzie pobierana z mniejszego zbiornika, który będzie uzupełniany z odsalarki. Nawet w wypadku awarii odsalarki zawsze zostanie rezerwa 700 litrów. Dodatkowo większy zbiornik na prawej burcie zrównoważy umieszczone na lewej: kuchnię, lodówkę, generator i odsalarkę.

Fayka ma mieć też dwa zbiorniki na ścieki. Jeden na ścieki szare, drugi na czarne. Pierwsze to woda z umywalek i prysznicy, druga to woda z toalet oraz ze zlewu kuchennego. Zamierzam dokonywać recyclingu wody szarej i używać jej do spłukiwania toalet. Mam nadzieję na dwie korzyści. Pierwsza: woda słodka jest znacznie mniej agresywna niż słona, więc nie powinna tak niszczyć mechanizm toalet elektrycznych jak słona. Druga jest mniej przyjemna. Ci z was którzy ze mną żeglowali wiedzą jak okropnie choruję na początku rejsu. Tak, tak, rzygam jak kot. Do tego jestem wtedy bardzo, ale to bardzo wrażliwy na zapachy. Są dwa, które powodują natychmiastowe wyrwanie moich wnętrzności. Pierwszy to papierosy, drugi to zapach kupy zmieszanej z morską wodą. Skoro mogę uniknąć obu to dlaczego mam się męczyć?

Spotkanie było owocne, omówiliśmy wszystkie detale, przekazałem elementy armatury – nyple, kolana, mufki, króćce z kwasówki, dostałem zapewnienie, że zbiorniki będą zrobione prędko. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby się udało.

Odebrałem też szpulki do węży. Hi hi przypomniał mi się stary kawał, pewnie to suchar, jak mówi młodzież, ale lubię go… „mówi jeden milicjant do drugiego: wiesz byłem wczoraj z synem w ZOO i widziałem wąże.. . Węże – poprawia go drugi. OK, no i ten jeden węż… Wąż… K…wa ty się mnie chyba czepiasz…”

Kolejny raz zmieniła mi się jakaś koncepcja. Tym razem dotyczyła ona węży do wody. Wcześniej zrobiłem schowek na węże spiralne. Potem jednak odkryłem węże tekstylne (podobne do strażackich). Takie węże zajmują bardzo mało miejsca. W moim schowku z łatwością pomieściłem 100 metrów. Jednak oryginalne kasety z plastiku nie zachwyciły mnie. Zaprojektowałem więc własne szpulki na te węże. A Panowie z ZŻ pięknie je wykonali.

Wróciliśmy do stoczni. Darek pomalował jacht drugi raz, a ja przymocowałem sklejkę na suficie półpokładu lewej burty. Potem pojechaliśmy na obiadek do Biskupca. Gdy będziecie kiedyś w tym miasteczku koniecznie odwiedźcie restaurację Lemon na rynku. Super atmosfera, świetne jedzenie ogromny wybór drinków, doskonała obsługa i rewelacyjne ceny. Caipirinia jest tu tańsza niż w Rio. A prawie tak samo dobra;-)

Darek musiał już wracać do domu, a ja do stoczni. Popracowałem nad sklejką w kabinie rufowej na jej dnie. Może to nieważny kawałek, bo to tylko dno schowka pod koją rufową, ale jak mawiał ojciec Steve’a Jobsa tył szafy także musi być wykonany porządnie….

Nazajutrz dokończyłem tę sklejkę, oszlifowałem 1/4 falszburty i pojechałem do domu.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta szósta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 6 komentarzy

Uwaga to jest „artykuł propagandowy”, czytasz na własną odpowiedzialność!

Podczas mojego ostatniego wypadu do jukeja, odebrałem między innymi sprytne urządzenie o nazwie Boomlock. Nie wiem, czy takie urządzenie ma polską nazwę, pewnie jakiś prewenter, ogranicznik czy coś tam. Gdy spytałem w sailspar ile sprzedają tych Boomlock’ów, byłem zaskoczony, że tylko cztery rocznie. Zupełnie tego nie rozumiem. I nie sądzę, by wysoka cena była tu wyjaśnieniem.

Ale zacznę od początku, bo nie wszyscy czytelnicy żeglują.

Najpopularniejsze obecnie ożaglowanie jachtów turystycznych, to ożaglowanie bermudzkie z charakterystycznymi trójkątnymi żaglami. Obecnie pewnie z 95 procent jachtów ma otaklowanie typu slup, czyli ma dwa żagle: przedni fok i główny grot. Grot jest z jednej strony przymocowany do masztu, a od dołu do umieszczonej poziomo belki (najczęściej aluminiowej jak maszt) o nazwie bom (angielskie boom). Skromny opis i rysunek jest na Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Bom

Niektórzy twierdzą, że nazwa bom pochodzi od dźwięku, który słyszymy, gdy to drzewce przelatując, palnie nas w głowę. Pierwszy raz dostałem bomem w głowę gdy jako nastolatek ścigałem się regatowo na OK-Dinghy, tak tak miałem w swojej karierze żeglarskiej także starty w mistrzostwach polski, choć trochę większe sukcesy osiągałem na bojerach w klasie DN. A na jednych mistrzostwach polski rozgrywanych na Zalewie Wiślanym nawet wjechałem w bojer słynnego już wtedy Karola Jabłońskiego. Może się zdziwicie jakim cudem znalazłem się tak blisko lidera… to proste… Karol zdublował cały peleton jadąc po pewne zwycięstwo… a tu jakaś pierdoła… 🙂

Ale wracam do bomu. Bom na OK-Dinghy jest malutki, trochę większy niż na desce windsurfingowej, ale i tak gdy przy zwrocie nie schyliłem się dostatecznie, uderzenie w głowę na chwilę pozbawiło mnie przytomności. Na łódce mazurskiej może poważnie zranić lub zabić, na morskiej nawet przy przeciętnym wietrze może spowodować zniszczenia lin, masztu, a trafiając człowieka zabije na prawie na pewno. Znane są takie przypadki. Dzieje się tak przy tzw niekontrolowanej rufie (przypadkowym zwrocie przez rufę) zdarzającym przez nieuwagę sternika, nagłą zmianę kierunku wiatru, silne zafalowanie akwenu. To ostatnie bardziej na morzu niż jeziorze. Czytelnicy żeglarze wiedzą o czym mówię, dla pozostałych ćwiczenie z wyobraźni. Na Fayce bom to aluminiowa belka o długości ponad pięć metrów (więcej niż typowy samochód), średnicy ponad 25 centymetrów i wadze około 100 kg. Przelot z jednej burty na drugą może trwać zaledwie dwie sekundy !!!

Chcielibyście się spotkać z takim bomem w locie?

Dlatego, gdy żegluję na kursach pełnych, prawie zawsze zakładam kontraszot – czyli linę biegnącą od bomu w stronę dziobu jachtu. Gdy mam do dyspozycji bloczek i długą linę to po założeniu na bloczku kontraszot wraca do kokpitu by można go było, luzować z kokpitu. Ta lina nie pozwala na niekontrolowaną „rufę”. Ma ona jednak swoje wady – gdy chcemy zrobić zwrot musimy ją odwiązać i po zwrocie przywiązać z drugiej strony. Jest to trochę niewygodne.

Dlatego szukałem dla Fayki jakiegoś rozwiązania systemowego. Przejrzałem parę propozycji, łącznie z dziwacznym produktem Witchard’a Boom brake. Nic mnie jednak nie przekonywało. Urządzenie miało być małe, mocne, nie zagracać jachtu, nie przeszkadzać w pływaniu na kursach ostrych, blokować bom w dowolnej pozycji, ułatwiać spokojne wykonanie zwrotu przez rufę. Na szczęście któregoś razu przypadkiem trafiłem na opis Boomlock – chyba na cruiserforum, ale nie pamiętam.

Boomlock mnie zachwycił, działa tak prosto, że trudno zrozumieć dlaczego nie jest montowany na każdym jachcie. Mój ma postać walca aluminiowego mocowanego pod bomem. Na tym walcu będzie dwukrotnie owinięta lina mocowana każdym z końców do burt. Dodatkowo walec ma blokadę tej liny pozwalającą na regulację siły docisku liny do walca, a co za tym idzie jej tarcia po powierzchni walca. Tym sposobem, przy pomocy jednej linki kontrolującej, płynnie regulujemy siłę potrzebną do przemieszczenia bomu z jednej burty na drugą od całkowitej swobody do całkowitej blokady. Ponieważ jeden obraz wart jest tysiąca słów spójrzcie tutaj: http://www.sailspar.co.uk/boomlock/howitworks.html.

Proste jak drut.

Kompletny Boomlock z linami, mocowaniem, bloczkami, knagami, karabińczykami kosztuje około czterystu funciaków, ale jego jakość wykonania jest z najwyższej półki. Gorąco polecam. Nawet mogę pomóc w zakupie.

No i jest malutki – trzymam go w rękach na zdjęciu Fayka-699.jpg.

W jachcie niewiele nowego, kadłub został w całości wyszpachlowany i oszlifowany – czeka na malowanie – ostatnie dwie warstwy podkładówki. Kończymy z Markiem wykładanie wnętrza sklejką techniczną. Ja spędziłem dwa tygodnie na przygotowywaniu modeli zbiorników na ścieki szare i czarne, na wodę pitną oraz modele kanapy do mesy oraz zabudowy kuchni. Wszystko z płyty HDF (najtańsza tzw surowa plecówka meblowa). W piątek przyspawałem ucha do wspomnianego Boomlock’a. A w sobotę, w cztery lata i trzy dni po rozpoczęciu budowy zaczęło się budowanie mebli. W domu zaś każdy wolny czas spędzam na przerysowywaniu modeli do AutoCAD, tak by jak najszybciej zlecić „sami wiecie komu” wykonanie ich docelowej wersji ze stali kwasoodpornej. Uwaga – jestem przygotowany psychicznie na odpowiednio silne i upierdliwe wiercenie dziury w brzuchu, by mieć te zbiorniki możliwie szybko 😉

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta piąta i dalej)
 
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 3 komentarze

Czy Pan pracuje w DHL???

To pytanie zadało mi dwóch polskich motocyklistów, których spotkałem na stacji benzynowej, gdzieś po drodze w Westfalii. I nie ma co się dziwić chłopakom, rzadko można zobaczyć błyszczący chromem potężny cruiser z wielkim kartonem na bagażniku i to w dodatku przywiązanym fluorescencyjnie żółtym kawałkiem linki…

Tak jak wspominałem śmignąłem do Londynu na tygodniowy wypoczynek i odebrać trochę zabawek zakupionych wcześniej. Aby frajda była większa pojechałem oczywiście motorkiem. Od domu do domu nakręciłem 4050,8km dowód macie na fotce z licznika mojego Vulcana. Znowu mi obniżą wartość motocykla przy ubezpieczaniu mówiąc, że za dużo jeżdżę. Gdy zapytałem agenta ile normalnie jeździ motocyklista rocznie powiedział, że Allianz zakłada 4tys. km. Hi, hi, tyle to ja bzykam w cztery–pięć dni….

W samym Londynie wypocząłem bosko. Do tej pory odwiedzałem Londyn ze cztery czy pięć razy, ale zawsze w jakichś sprawach. Zwiedzanie było tylko przy okazji. Tym razem jednak byłem skoncentrowany tylko na zwiedzaniu, piciu piwka, fish and chips – ogólnie byczenie się. Uwielbiam Londyn, za jego uprzejmość, humor, otwartość, międzynarodowość, wielokulturowość. No i za możliwość pogadania po angielsku, choć gadałem też po hiszpańsku, portugalsku, polsku i rosyjsku. Po niemiecku gadałem tylko w Niemczech. A więcej języków nie znam 🙂

Sama podróż, fajna – w tamtą stronę zmoczyło mnie do majtek tylko siedem razy, ale za każdym razem wyschłem bez problemów podczas jazy. Jedyna atrakcja ciekawsza to na autostradzie w rzęsistym deszczu , tak że widać było tylko na parę metrów minąłem stację benzynową – nie widziałem jej no i dziesięć kilometrów później zabrakło mi paliwa. Godzinkę później po wyplątaniu się z tej nieprzyjemnej sytuacji podróżowałem dalej. W drodze powrotnej za to było weselej, bo choć zmoczyło mnie i wysuszyło tylko pięć razy, za to złapałem flaka w tylnym kole. I znowu „Godzinkę później….”

Odbierałem na wyspach dwie rzeczy.

Z sailspar.co.uk odbierałem wykonany dla mnie Boomlock. Genialne urządzenie choć niestety mało rozpropagowane, sprzedają rocznie 4 sztuki. Jest to urządzenie zabezpieczające przez niekontrolowanym zwrotem przez rufę oraz stabilizujące bom na pełnych kursach. Opiszę go szczegółowo w następnym artykule. Po Boomlock jechałem 110km na północny wschód od Londynu.

Drugie co odbierałem to instrumenty Furuno z MEI Ltd – tej firmy od której kupiłem radar i charplotter. Do odbioru miałem dwa urządzenia z serii FI-50. Wskaźnik wiatru (FI–501) oraz wskaźnik uniwersalny (FI–503) do tego czujnik wiatru na maszt, echosondę – a w zasadzie triducer (pomiar prędkości, głębokości oraz temperatury wody) do tego kable, łączniki. Odebrałem też nową obudowę do radaru, bo jak pamiętacie DHL połamało mi oryginalną w transporcie.

Po elektronikę jechałem w przeciwnym kierunku – 110 km na południowy zachód od Londynu.

 fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona czterdziesta piąta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 3 komentarze